Holiday in Cambodia
Po po ludzie jada do Kambodzy? Zobaczyc Angkor Wat, dzungle, posmakowac dalekiej Azji.. Ale wydaje sie ze tych jest malo, coraz mniej. I coraz czesciej wyjezdzaja z Kambodzy lekko zniesmaczeni. Nie krajem - zwykle swoimi rodakami. Bo wiekszosc przyjezdza tu na wakacje... A co oznacza "Holiday in Cambodia"? Hm... Hulaj dusza, piekla nie ma - tu mozna miec wszystko czego zapragna najbardziej szalone i zepsute mozgi bardzo mlodych bialych ludzi - alkohol, narkotyki, prostytutki - a jak to wszytsko sie znudzi mozna sobie np.... postrzelac z kalasznikowa do kur, albo (to juz troche kosztuej) zastrzelic krowe z bazuki...
Pierwsze wrazenie, gdy wysiadamy z lodzi po kilku godzinach na Mekongu - spokoj, zielono, male wioseczki pelne domkow na palach, czasem misternie wykonanych, czasem ledwo skleconych. Jest biedniej niz w Wietnamie, jest pusciej na drogach, a jak juz co jedzie to zatloczone do granic mozliwosci - jedzie ciezarowka, a na przyczepie kilkadziesiat osob, jedna kolo drugiej, na motorze jedzie cala rodzica, rodzice i troje dzieci... No i swiatynie - zlote, dokladnie takie jak wyobraza sobie czlowiek myslac o Kambodzy, czasem wielkie, okazale, czasem malenskie, tak, ze mozna by je nazwac "kapliczkami"... Czasem skwkarnym traktem przemknie pomaranczowo ubrany mnich z parasolem chroniacym od slonca. Podoba nam sie.
One dollar country
Phnom Phenh - stolica Kambodzy - wielkie miasto w ktorym nie funkcjonuje publiczny transport. Nie ma autobusow - jak chce sie gdzies jechac trzeba brac tuk-tuka lub motor. Pierwsza noc spedzamy w niemilosirnie zatloczonym hostelu, na kazdym kroku obsluga zaczepia nas - chcecie to? a moze tamto? a gdzie jedziecie? a co robicie jutro? wychodzimy na ulice - jakis khmer zaczepia Marcina i pyta wprost - Nie chcesz ku...? Szukamy sklepu - wszytskei ceny podane w dolarach, nawet bankomat wyplaca dolary. Choc Kambodza ma swoja walute, tak naprawde waluta tego kraju jest dolar. Pol Pot postanowil zlikwidowac pieniadze w kraju - wysadzil bank narodowowy z calymi rezewami kraju - przez lata rezimu nie istnialy w Kambodzy pieniadze - i to dzis ten maly kraj nie moze dorobic sie porzadnego systemu finansowego.
Ale placic mozna obowam walutami, reszte otrzymuje sie zwykle w miejscowych rialach - pododuje to spore zamieszanie i potrzebujemy czasu zanim bedziemy w glowie szybko wyliczac ile to jest 3 dolary plus 3 tys riali i ile reszty w rialach mamy otrzymac, gdy cos kosztuje 3 dolary a my dalejmy 2 dolarowy banknot. W Kambodzy nie istanieja monety - nie da tu sie spytac losu - orzel czy reszka. No, i najgorsza sprawa - gdy pytac na bazarze o ceny wszytsko kosztuje 1 dolar - banan - one dollar, pomarancza - one dollar... czy oni nie wiedza, ze istnieja centy?
W Foreign Correspondent Club - raz w zyciu trzeba
Przenosimy sie nad jezioro - jest tu spokojnie, ciezko uwierzyc, ze jestesmy w wielkim miescie - drewniane domki, nasz hostel stary, ze skrzypiacymi schodami, zbudowny na palach na jeziorze. Pokoj - 3 dolary za dwie osoby - jak na stolice calkiem przyzwoita cena. Probujemy cos zjesc na ulicy - w loklanych knajpkach ceny dla nas osiagaja zawrotne sumy, albo zamawiamy cos, widzac jak miejscowi zajadaja sie wspanialymi warzywami - dostajemy garstke ryzu i kilkoma podgilymi listakmi salaty - oczywiscie cena niezmiennie - 1 dollar. Czasem jedzenie na ulicy jest tak obrzydliwe, ze nie da sie tego zjesc. Wiec wolimy doplacic i jesc w hostelu :(
W dzien zwiedzamy miasto, centrum pelne postokolonialnych kamienic, mocno podniszczonych, ale pieknych, mnostwo bazarow, bazarkow, swiatyn - nowych i starych, bajkowy budynek Muzeum Narodowego, promenada nad Mekongiem - okazaly hotel, na gorze resteuracja i pub - slynny Foreign Corespondent Club - miejsce znane z wiekszosc filmow o wojnie w Wietnamie, to tu spotykali sie zagranicznie dziennikarze w czasie wietnamskiej wojny, w tym hotelu mieszkali, w tym pubie pili piwo, dyskutowali, stad wysylali informacje w swiat - musimy napis sie tu piwa :) Cena na szczescie jest do przyjecia, z okna wspanialy widok na miasto i Mekong, na scianach najlepsze zdjecia z wietnamsiej wojny... Mala rzecz a cieszy :) - zawsze chcialam tu byc - no i jestesmy :)
Ustrzelic koguta
Wieczorem mala dzielnica backapekersow ozywa - pelno pijanych turystwo, co krok ktos oferuja nam narkotyki, nawet obsluga barow, hosteli pyta, czy nie chcemy czegos kupic. Wszytsko tanio - wiec mnostwo, coraz wiecej ludzi przyjezdza do Kambodzy w jednym celu... Tanio, daleko od domu - bawmy sie! W hostelach mnostwo ogloszen - uwazaj, coraz wiecej ludzi umiera, z przedawkowania, nigdy nie wiesz, co kupujesz... Mnostwo plakatow - powiedz stop dziecej prostytucji w Kambodzy... W kazdej agencji, agencyjce ogloszenia "shooting range" - niby nielegalne, nieby podziemie, a caly interes ma sie dobrze... na czym polega cala "zabawa" - w Kambodzy nie brakuje ani broni, ani poligonow, wiec - pollegalnie - tworzy sie pola zabaw dla turystow - pol biedy, jesli na shooting range ludzie przjezdzaja zeby postrzelac sobie z najrozniejszych typow broni do tarcz - jest to moze dziwna, moze niezbyt bezpieczna zabawa, ale jeszcze zrozumiala. Ale w niektorych miejscach postrzelac mozna sobie takze do zywych zwierzatt - od kurczakow, az po krowy - dla bogarszych i bardziej wybradnych - a to jest juz zupelnie chore, i co najfgorsze - dosc poplarne... Przykre to - khmerowie sa biedni, potzrebuja pieniedzy, i dla pieniedzy sa w stanie zrobic wiele - zrobic ze swojego kraju cyrk dla bialych. A ci - z przyjemnoscia przyjada chocby na kilka dni porzadnie sie zabawic. A kiedy im sie znudzi... - ciekawe co jeszcze bedzie mozna robic w Kambodzy?
Moze dlatego nie pojechalismy na "killing fields", gdzie pod rzadami Pol Pota zostalo zamordowanych kilka tysiecy ludzi - jakos dziwnie by nam tam bylo, ze swiadomoscia, ze tuz obok pijane dzieciaki z Zachodu cwicza stzreleckie umiejetnosci...
Jedziemy po wize do Laosu - i tu mila niespodzianka, podczas gdy wiekszosc osob placi po kilkadzista dolarow - wiza dla Polakow kosztuej 25 :) Bardzo nas ten "prezent" od Laotanczykow cieszy.
3 komentarze:
Dobrze że nie pojechaliście na te Pola Śmierci:' W latach siedemdziesiątych blisko 17 tysięcy osób przewieziono tu po więziennych torturach. Większość, jeśli nie zmarła z głodu i wyczerpania, Czerwoni Khmerzy zatłukli na śmierć maczugami, żeby nie tracić cennych naboi. Zwłoki pochowano w masowych grobach, po 450 osób. Egzekucje często przeprowadzano przy użyciu młotów, siekier, łopat lub zaostrzonych kijów bambusa. Oprawcy nie znali litości – gardła ofiar podrzynali chropowatymi liśćmi palmowymi, główki noworodków rozbijali o pnie drzew. Niektórym z ofiar kazano kopać własny grób – z powodu wycieńczenia kopali bardzo płytko. Żołnierze przeprowadzający egzekucje, w większości byli nastolatkami chłopskiego pochodzenia, obojga płci.Liczbę ofiar ocenia się na 1,7 do 2,3 mln, z ok. 7 mln mieszkańców kraju ogółem.'
pozdrawiam, susząc sie po przygodzie z burzą i gradem...
a u nas mokro tzn w okolicach Rzeszowie,ulewa..."cos"na co czekacie...
Prześlij komentarz