czwartek, 28 stycznia 2016

Wielki port
Bandar Abbas


Iran uparł się, żeby powiedzieć nam do wiedzenia (podróżnicy nigdy nie używają słowa pożegnać ;) najlepiej jak się da. Dał nam Irę, jednego z najwspanialszych hostów, Anikę, która zaprosiła nas do domu... Jakby chciał nam powiedzieć - wróćcie tu jeszcze... nawet nam Polaków dał...

W Bandar, największym porcie Iranu, bramie na świat, jesteśmy bardzo wcześnie rano. Już na dworcu czuć inność - mnóstwo osób o ciemniejszej karnacji, wielu przybyszów, większość ludzi jest tradycyjnie ubrana. Przez Badar cała masa nie tylko Irańczyków, ale Pakistańczyków, Azerów, Tadżyków, Bengalów i kogo tam jeszcze udaje się do Emiratów, do pracy. Do raju. Wiozą wielkie worki (czasem dosłownie - worki) jedzenia, rzeczy. Choć w Dubaju zarabia się o niebo lepiej niż w ich krajach, nie jeżdżą często do domu, na wszystkim oszczędzają, więc zabierają co mogą od siebie. Są tradycyjnie ubrani, czasem całe rodziny, z małyi dziećmi, zwykle sami mężczyźni, widać, że już tęskniący za domem. Tacy, którzy od wielu lat żyją w Emiratach i tacy, którzy jeszcze nieśmiało, z obawą jak będzie ale i z wielką nadzieją, jadą do nowego świata. Ot, zwykłe emigarycjne obrazki. Przecież je znamy... Będziemy z nimi płynąć promem, poznamy ich w Emiratach, Omanie. Nie jadą do raju...

Bandar jest nad Zatoką Perskę. Każdy poznany mieszkaniec Bandar pyta - Jak nazywacie zatokę? To ważne pytanie i test dla nas. Dobrze, że po polsku słynny "The Gulf" to zatoka PERSKA. Bardzo nas za to Irańczycy chwalą. Bo w wielu językach krajach - to Zatoka Arabska, co wyjątkowo się im nie podoba. Coś jak kanal - Angielski czy La Manche?

Jest potwornie gorąca, mimo, że mamy listopad. Bandar ma opinię jednego z najgorętszych miast świata. W lecie niczym niezwykłym nie jest temperatura ponad 50 stopni i teraz pewnie jest ze 30 - do tego paskudna wilgotność. Może fajnie mieć taką pogodę w dżungli, na plaży ale nie w przemysłowym molochu. Cały Iran współczuje mieszkańcom Bandar (Bandar znaczy po prostu port), im dalej na północ (teraz leży tam śnieg) tym opowieści o Bandar bardziej fantastyczne - od takich, że w tym mieście jest tak gorąco, że przez cały dzień nie da się wyjść z domu, więc ludzie pracują nocą. Z moją naturą sowy już zaczynam zastanawiać się nad przeprowadzką do Bandar, gdy nasz host rozwieje złudzenia. - Totalna bzdura - pracujemy jak wszyscy.... Więc wielki Bandar jest koszmarem, turyści omijają to miejsce, przewodniki starszą przed niebezpieczeństwami (ach, ta zła sława miast portowych ;) - jeśli jakiś cudzoziemiec się tu zapuści, to tylko z powodu portu właśnie - jak my - w drodze do Emiratów Arabskich. Ale Bandar, poza tym, że upał faktycznie jest wielki - wcale nie jest takie złe...

Ira jest młodym Iranczykiem, i - oczywiście lubimy, cenimy wszystkich naszych gospodarzy z CS - Ira pozostanie jednym z ulubionych. Jest bezpośredni, niesamowicie pogodny, uwielbia ludzi, kocha podróże (zjeździł wzdłuż i wszeż Iran, Pakistan, Indie i ma mnóstwo planów). Jest wczesny ranek, Ira odbiera nas z dworca, wiezie na śniadanie (w Badar jemy chyba najlepiej w Iranie), zwierzamy się, że chcemy kubić bilety na prom, Ira wiezie nad do zaprzyjaźnionej agencji, nie mamy wstarczającej ilości irańskiej waluty, więc trzeba do centrum do kantoru, znów do agencji, - Sory, my zawsze takie niezorganziowane - przepraszamy chłopaka. - Nie szkodzi, od tego jestem - śmieje się. - Gość w dom, Bóg w dom, a nie problem... Przy okazji zjeździmy Bandar - całkiem miłe miasto, żaden koszmar, jak na Iran sporo zieleni (palm właściwie - ale zawsze coś...), ładne budynki, ciekawe wybrzeże.

W końcu załatwione. Mamy bilety. Kosztują tyle samo co przelot i Mara jest zla, bo nie znosi łodzi, ale na interesujący nas termin lotów nie było, a ja promy uwielbiam. Obraz przestraszaonej Mary jeszcze bardziej, więc zapowiada się bardzo dobrze (czy w Zatoce Perskiej częste są sztormy? Czy często toną promy? - cudnie).

Ira pracuje jako nauczyciel angielskiego, ma też firmę zajmującą się jakimiś skomplikowanymi technicznie rzeczami. Więc koło południa musi zajrzeć do firmy, zostawia nas w kolorowym, pełnym pamiątek z podróży, przytulnym mieszkaniu, włącza na maksa klimatyzację i obiecuje wrócić za kilka godzin. Oczywiście udajemy się, naszym zwyczajem na południową drzemkę. Potem przyjdzie Ira, zrobi nam wyśmienite irańskie jedzenie, pogadamy, popolitykujemy, pokomentujemy wiadomości z BBC  - wszędzie wojna...  pogadamy też o religii -  oczywiście Ira jest niewierzący, złośliwie nawet nie uczestniczy w obchodach Aszury, pożartujemy. Pojedziemy na miasto - Ira ma trochę pracy w domu - poszwędamy się po bazarach, centrach handlowych, posiedzimy na brzegu Zatoki, gdzie ludzie rozkładają się z piknikami, palą fajki wodne, grillują. Nie jest to Bandar złe. Mają też nasze już ulubione lody w soku marchewkowym.  Jutro Ira zabierze nas na miasto, do swoich ulubionych miejsc z jedzeniem, popodlądamy Aszurę - w tych ostatnich najważniejszych dniach święta wypada ubrać się na czarni a Ira ostentacyjnie chodzi w czerwonej koszulce. Raz idziemy na miasto, jest to nasz ostatni wieczór w Badar  - Ira zabierze swoją dziewczynę. - A potem zrobimy imprezę - obiecuje. Jaką imprezę? Do samochodu wsiada cala zakryta, skromna i zapewne ponura muzułmanka. Patrzy w dół. Mało się do nas odzywa. Ciekawa jaka będzie ta impreza...

Jedziemy do domu.... I jeszcze nie zdążymy przetrzeć oczu, mija może ułamek sekundy, z zaknefionej kobiety zmienia się w rockową buntownicę, ubraną tak, że nawet na polskiej ulicy mogłaby wywołać zgorszenie. Do dziś jesteśmy w szoku jak szybko dziewczyna Iry wypląta się ze spowijajacej ją czerni. Ma wytapirowane, mocno rozjaśnione włosy, całkiem mocny makijaż (wcześniej nie zauważyłyśmy), czarną malowaną srebrnymi napisami i wysadzaną ćwikami obcisłą bluzkę z dekoldem chyba do pępka,  super obcisłe czarne lśniące legginsy... Wow. W więc - co muzułmanki noszą pod spodem... Aria odsłania kolczk na pępku, teraz dostrzegamy, że ma też w języku. Ma tatuaże - Wiem, niezbyt udane, sama sobie zrobiłam... - wyjaśnia. - No, ściągajcie te szmaty, jesteśmy w domu. Tu jest wolność! Dziewczyna spodziewa się że powyciąganmy jakieś superwyuzdane europejskie kreacje, smutnieje, gdy mówmi, że mamy tylko takie - tuniki, długie spodnie, przygotowane na Iran...

Ale to nie koniec. Papierosy, orzeszki, głośna, rockowa muzyka. Na stole (a wlaściwie na podłodze, bo siedzimy tradycyjnie po irańsku na poduchach) pojawia się... wino... Szkoda nam naszych gospodarzy. Widać, że chcą nas jak najlepiej ugościć, że oddają, co najlepsze, bo wino to dla nich naprawdę rarytas trzymany na specjalne okazje.  Mają litrową butelkę słabego tajskiego wina o podłym smaku. Celebrują każdy łyk. Nie umiemy tak pić ;) Namawiamy ich na wiztę w Gruzji... Tam, gdzie wino leje się strumieniami. WIno jest wyjątkowo "prytowe", przemycane z Tajlandii i tu w mieście portowym tańsze niż dalej, w głąb kraju. Butelka kosztuję tylko 20 dolarów...
Bardzo polubimy Irę i jego dziewczynę. Są zwykłymi młodymi ludźmi. Chcą się bawić, cieszyć życiem, imprezować. Muszą to robić po kryjomu. Rano dziewczyna Iry wychodzi, zakłada czarne szary, zakrywa włosy. Jakby przeistoczyłą się w inną osobę. Irańskie dwa światy. Tak na do wiedzenia.

Ira ma dużo pracy i nie może nas odwieźć na prom. Nie ma sprawy, planujemy wyjechać kilka godzin wcześniej, poszwędać się jeszcze po mieście. Nie doszłyśmy jeszcze do przystanku, zatrzymuje się ekskluzywna terenówka. W środku drobniuta dziewczyna. - Gdzie was podrzucić? - za chwilę jesteśmy w środku, pakujemy we trzy plecaki do bagażnika, przepraszamy że takie brudne, bo auto wyjątkowo lśni czystością... Anika mówi doskonale po angielsku, wypytuje, skąd, dokąd, po co. - Jak byłyście już na mieście, to po co chcecie tam łazić? Nic ciekawego. Zapraszam was do domu, napijecie się czegoś, zjemy, a potem odwiozę was na prom - w sumie genialny pomysł... Arika mieszka w luksusowym apartamencie z widokiem na morze. Ma olbrzymie mieszkanie, w właściwie dwa - Kupiliśmy dwa mieszkania i połączyliśmy w jedno, bo oboje z mężem lubimy przetrzeń - tłumaczy oprowadzając nas po domu. Anita jest młoda, niesamowicie łada, modnie się ubiera, ma maleńkie dziecko (-teraz jest u dziadków a ja mam chwilę wolnego, ale się cieszę, że was spotkałam) - podaje nam świetnie przyrządzone jedzenie, herbatę, oglądamy razem rodzinne albumy. Dużo podróżuje - zdjęcia z Turcji, Indii, całego Iranu. Jest oczytana, inteligentna, zna języki. - Bardzo bogato wyszłam za mąż - przyznaje. - Właściwie przypadkiem, bo jestem z dość biednej rodziny. Mogę mieć piękny dom, zwiedzać świat, o nic się nie martwić. Mam szczęście. Choć zachowałą wielką wrażliwość. Gdy wychodzimy, wita się, wcale nie na pokaz, ze sprzątaczką, gdy starszy, zaniedbany mężczyzna krzywo na nas patrzy tłumaczy - To Azer, oni tu pracują, są sunnitami, więc nie zawsze są tolerowani więc są nieufni, ale to bardzo dobrzy i uczciwi ludzie... Nie można o nich źle myśleć. Są biedni. Nawet, gdy bywają niemili, trzeba ich zrozumieć. Są w obcym, czasem nieprzyjaznym dla nich świecie...

Anika też mówi, że najbardziej w Europie chciała by zobaczyć Francję i Niemcy. Niemcy - Bo to też Aryjczycy.... Najbliżsi prawdziwym Aryjczykom, escncji aryjskosci  - Irańczykom. Bracia. Mara wygłasza więc wykład o pochodzeniu europejskich lodów po kolei, o hinduskich braminach, którzy tak naprawdę najbardziej spokrewnieni są nie z Niemcami, ale ze Słowianami. - Ich rysy najbardziej podobne są do Słowian - patrzą na nią - złośliwie wskazuje moją niby słowiańską (bo okrągłą) gębę... - A język? Policz do 10 a za chwile ja policzę - zawsze to szokuje Iranczyków - podobne słowa w polskich i irańskim - cyfry, słowa ozaczajac niektóre żywioły, zjawiska przyrody, religijne... Faktycznie, języki słowiańskie najwięcej zachowały w sobie starożytnych języków indoeuropejskich z których pochodzi i irański. Anika jest zszokowana - Muszę o tym poczytać, a Mara dumna, że rozbiła świat wyobrażeń narodowych biednej Irance. Za chwilę i tak będziemy się z tego śmiać, bo jak zwykle dojdziemy do wniosku, że nie ma znaczenia język, rasa, religia... Znaczenie ma, czy jest się taką Ariką, która widząc dwie dziewczyny z zakurzonymi plecakami weżmie je na herbatę...

Dziewczyna odwozi nas na prom. Jest już ciemno. Poczekalna pełna ludzi, na szybko rozbimy jeszcze zakupy. Na promie, ginatycznym zresztą jest luźno, da się nawet spać w pozycji leżącej na kilku siedzeniach. - Polacy? - pyta nas zachuszczona jak i my dziewczyna - Jestem Gośka. I tak mamy nowych podrożniczych przyjaciół. Młode małżeństwo inżynierów, oboje po roku ostrego oszczędzania rzucili pracę i wyruszli w podróż. Mają za sobę Gruzję, Armenię, Iran, planują Oman... A potem.. - Nie wiemy... Nie wiemy kiedy wracamy... Na razie jedziemy przed siebie. Nie wiedzą jeszcze (żadni  z nas prorocy, ale jesteśmy w kontakcie, a bloga piszę z opóźnienem ;) że dotrą aż do Indonezji... Gadamy, gadamy, gadamy, patrzymy razem na odsuwający się brzeg Iranu. Umawiamy się na wschód słońca (nikt się nie obudził), razem będziemy wypatrywać brzegów ZEA. Jutro przegadamy cała dzień.... Pocieszajace, że są tacy ludzie, że ciągle jeszcze komuś chce się rzucić 
wszystko i jechać w podróż... Pozdrowienia, tak w ogóle!

W telewizji cały czas lecą transmisje z obchodów Aszury. Póki jesteśmy na wodach terytorialnych Iranu musimy być w chuście. W ogóle - prom jesi irański, więc nie wiemy, może chustę ściągamy dopiero w Dubaju? A naprawdę, nie możemy się do czekać. Jak miesiac w kajdanach. I rano prom jest pełen dziewczyn zrzuających chusty, rozpuszczajacych włosy, dumnie nimi się obnoszących. Jak odzyskanie wolności. Nie mam nic przeciwko chustom w Islamie - jeśli kobieta chce ją nosić, jak najbardziej. Często dodają nawet urody, nie raz zazdrościłam muzułmanką pięknych, kolorowych chust, cudnie dobranych do reszty stroju. Ale nie ma nic gorszego niż przymus. Wtedy chusta staje się nie symbolem wiary - ale upokorzenia. Więc wszystkie kobiety na promie, turystki i muzułmanki ściągają chusty. 

Z mgły wyłaniają się wieżowce. Dlugo potrwa odprawa - jak w każdym kraju, gdzie ludzie jadą do pracy. Osobno mężczyźni, osobno kobiety. Pogranicznicy w arabskich, nieskazitelnych strojach. Witamy w Zjednoczonych Emiratach Arabskich...

ps - teraz trochę popracuję, więc przez kilkanaście dni mogę nie zamieszczać postów - co nie znaczy, że to koniec bloga - przed nami jeszcze Emiraty (a jakże ;), Oman (uuuu witamy w raju) i Izrael - na razie takie ambitne plany blogowe.... A potem mam nadzieję kolejna podróż - marzy mi się powrót do opisywania na żywo ;) Dziś mało zdjęć bo w Bandar jakoś nie chciało nam się fotografować... ;) Więc od zobaczenia!






1 komentarz:

almer pisze...

No nieźle! Jesteście świetni )