piątek, 22 maja 2009

Vientiane

Jak dziala stop w Laosie, jak zniknely nasze bagaze i jak powstala najbardziej sepiarska (czyt. oszczedna) brygada swiata :)



Szesciu w "trojce"



Autostopem, lokalnymi autobusami - dotarlismy do Vientine, malej stolicy Laosu. Jak to w stolicy - drogo, w hostelach brudno (brr ale nas pluskwy pogryzly)...



Decyzja - jedziemy - koniec leniswa. Wstajemy rano i jedziemy. Na polnoc. Wiec wylazimy z wielkimi plecakami, w starszliwym upale z hostelu - ale nam sie nie chce... Ale szybko zatrzymujemy stopa - dostawcza ciezarowke - jedziemy z butelkami zimnytch napojow, ktore kierowca rozwozi po okolicy. Potem lokalnym promem przekraczamy Mekong - kobiety sprzedaja owoce, dziwne potrawy - i prazone chrzaszcze - miejscowy przysmak - nabite na patyk. Dla miejscowych to cos w rodzaju chipsow - przegryzka. Ciekawe jak smakuja? Ale jakos nie mozemy sie przemoc. Nawet Sabrina, ktora, jak na Chinke przystalo, jeda wiele dziwnych dla nas rzeczy, nie kusi sie - W Chinach nie jemy takich rzeczy - mowi z obrzydzeniem.

Do pobliskiego Pakse jedziemy lokalnym ciezarowko - autobusem - na odkrytej, choc zadaszonej przyczepie, pomalowanego we wszytskie kolory samochodu, ustwinone sa siedzenia. Czasem jest bardzo tloczno, ludzie wystaja na zewnatrz, czasem pustawo, bywa ze wspolpasazerami sa kury, kozy, bywa ze jedzie sie zupelnie samemu - to najtanszy srodek transportu w Laosie i - najprzyjemniejszy. Wiec jedziemy do Paske - tam znowu Sabrina odkrywa lokalna restauracje - targuje (to miestrzyni targowania) dobra cene - i wszytsko byloby dobrze, nasza ryba wyglada smakowicie, tylko - gdyby byla wypatroszona.... Niestety, usamzona jest w calosci...

Lapiemy stopa - zatrzymuje sie wiele samochodow, ale jada tylko kilka kilometrow :( Ale za to zatrzymuje sie lokalny, tani autobus - jedziemy. Wieczorem jestesmy w Savanateh - nie chce nam sie zbytnie zostawac w tym miescie, nie ,a tu tanich noclegow, z dworca do centrum jest kawalek drogi - pytamy wiec o autobus do Vientiane - jest - i okazuje sie, ze to ten sam, ktorym przyjechalismy :) Odjezdza dopiero za 3 godziny, ale mozemy zapakowac bagaze. Wsadzamy plecaki, szczesliwi snujemy sie po dworcu i nagle - nie ma naszego aoutobusu! Znikl! Odjechal.... I nikt nie wie, co sie z nim stalo... Marcin srednio sie martwi - Bedzie lzej, mam dosc plecaka...

No, nie bedzie lzej, autobus przyjechal po 3 godzinach - rano jestesmy w Vientiane. Tradycyjnie, dworzec autobusowy oddalony jest ladne pare kilometrwo do miasta- pada deszcz,jest jeszcze ciemno i ponuro - miejscowi tuk-tukowcy zadaja zawrotnuych cen za zawiezienie do centrum.Szukamy tutystow - razem bedzie taniej - jest dwoch Niemcow, troche czuc od nicj alkoholem, troche cwaniakowaci, opowiadaja jakie vientiane jest okropne - Sabrina targuje cene - znowu szokuje - udaje jej sie super stargowac, oakzauje sie, ze placimy nawetmniej niz miejscowi! Jak ona to robi???
Jedziemy, Niemcy zadaja, zeby zawiezc ich pod konkretny hotel (tylko 15 dol- mowia.. ta.. tylko), my chcemy po prostu do centrum - i jakos tak wychodzi, ze tuk-tukowiec pierwsze wiezie nasza trojke do centrum, potem zawiezie Niemcow do ich hotelu. Gdy dowiaduja sie, ze Sabrina jest w Chin wygarniaja jej caly swoj zal i obraze na chisnki rzad -Nie dali nam wizy! - oburzaja sie. - My Europejczycy utrzymujemy ten kraj, a oni nam wizy nie daja.... (ta... = przy.aut ;)
Wyopakowujemy plecaki, a Niemcy wyskakuja z awantura - Po co sie tu zatrzymujemy? A gdzie nasz hotel? Nie tu mielismy przyjechac? - tuk-tukowiec tlumaczy, ze zaraz ich zawiezie, ale Niemcy rzucaja juz "fucki", wyzwiska, zabieraja obrazeni torby wrzeszczac cos o "glupich, debilnych Azjatach".
Oczywiscie nie zaplacili.

Znalezc tani nocleg w Vientiane.... Graniczy z cudem. Mimo, ze jestesmy bardzo rano, wszystkie tnasze hostele cale zajete. A to, co zastalo o wiele za drogie, Chodzimy, szukamy, pytamy sie. Trafiamy na inna, podbana do ans trojke, tez szukajaxcych, pytajacych sie - rozpoznajemy wsrod nich Aleksandr - Wloszke, ktorapoznalismy w Champasak, razem z nia jest Stefano, tez z Wloch i jego dziewczyna, Nina z Izraela. Wiec jest nas szesciora "na tej samej lodzi". I wpadmy na genialny pomysl - bierzemy w szoste trzyosobowy pokoj - bedzie tanio ;) no, bo czy mozna sobie wyobrazic bardziej "Sepiarska" brygaade niz polsko-chinsko-zydowsko-wloska?



2 komentarze:

Anonimowy pisze...

No no no, niezłe kanapki w nocy. Agnieszka, nie znałem Ciebie z tej strony ;)

uczi pisze...

Z podrowieniami dla tych Niemców: http://gospodarka.gazeta.pl/gospodarka/1,33181,6654173,Opla_przejma____Chinczycy_.html?utm_source=Nlt&utm_medium=Nlt&utm_campaign=856703