poniedziałek, 9 marca 2015

santiago

Camino - a jednak celem jest Droga...
 
 
Tym razem to nie tylko lenistwo i kolejne życiowe zamieszanie (do tego jestem już przyzwyczajona) - blog jest spóźniony o całe tygodnie celowo. Po to, aby o Santiago, po końcu Drogi napisać z perspektywy czasu. Bo skoro wszyscy mówią, piszą, że gdy dojdzie się do Santiago, Droga nie kończy się i zaczyna - to czy tak będzie?
Tak sobie myślałam z Santiago. Nasz polski kolega ostrzegał - w Santiago będzie smutno. Nie będzie radości, że to już, że wreszcie koniec. Miał rację. W Santiago było smutno. Nie bo pogoda, choć powitały nas chmury (za to następny dzień był piękny i słoneczny), nie bo w spotkaniach z pielgrzymami więcej było smutku, że za chwilę rozstaniemy się, że nie zobaczymy się znowu na szlaku (choć kto wie..., ale to już nie będzie ten szlak, tym razem), niż radości, że się widzimy...
 
 Wchodzimy, ostatnie kilometry. Trudno uwierzyć. To naprawdę koniec? Katedra, msza, uścisk świętego Jakuba, odebranie dyplomu (jesteśmy teraz dyplomowanymi pilegrzymami ;) - i to wszystko? 6 tygodni marszu - i to tyle? Tyle - bo droga jest celem - to najważniejsza lekcja. Bo idzie się... niekoniecznie, żeby dojść, ale właśnie żeby iść. Bo to wszystko co dało nam Camino to nie katedra w Santiago, ale to co wydarzyło się w drodze do niej - dobre i złe, radość i ból, anioły i demony, które się spotyka...  tak ciężko uwierzyć, że to koniec. Że jutro nie zrobimy kolejnych 20, może 3 kilometrów, że po całym dniu drogi nie padniemy na łóżka... Nie chcemy, żeby to się kończyło...
Człowiek przyzwyczaja się do Drogi. Do tego, żeby wstać o świcie, żeby bolało, żeby po drodze pozdrawiać innych pielgrzymów, do prostoty, do nie-proszenia o nic więcej, do jedzenia na trawie, do deszczu, do małych zapomnianych wiosek, do wieczornych wspólnie gotowanych obiadów z byle czego, do dzielenia się, do czarnego dowcipu, do czystej prostej radości. I teraz koniec. Smutno. Myślę sobie, że taki by był dla mnie raj - takie nieustające Camino, iść i iść, oglądać świat, poznawać ludzi. A DziFisz śmieje się, że mój raj dla większość ludzi byłby piekłem ;) - No dobra, ich raj zapewno byłby piekłem dla mnie - odgryzam się ;)
Szkoda, że to już koniec. Chciałoby się tak iść i iść. Planujemy koleje szlaki, na pewno to nie nasz ostatni raz... Ale wcale nas plany nie pocieszają... Kiedy to będzie...
Więc jest Santiago. Są sklepy z pamiątakami, starówka. Zostajemy trochę dłużej, próbujemy złapać stopa nad morze - nie udaje się... (no, tak lepiej chodzi się piechotą), spotykamy ludzi, wałęsamy się. Potem lotnisko - udało nam się kupić za 20 euro lot do Frankfurtu z samego Santiago, na lotnisku spotykamy pielgrzymów, a pielgrzyma poznaje się z daleka, po chodzie, po tym, że kuleje, po zdartych butach. A Niemczech zimno, wracamy wohende ticket, więc przez całe Niemcy z dziesiątkami przesiadek, potem pusty Zgorzelec, dom... Tak szybko. I już dom, już wszystko zwyczajne, chce nam się krzyczeć, że nikt nas nie rozumie, nikt nie rozumie Drogi. Gdzie ludzie z muszlami, z którymi bez słów porozumiewałyśmy się?
Pytania. Jak opowiedzieć o Camino? Jak przekazać to wszystko. Camino trzeba przejść, posmakować, zrozumieć. Nie słuchać opowieści. Ciężko było? Co się wydarzyło? Zmieniło się wam życie? Nie, nie było tak ciężko, nie, nic się nie zmieniło. Pyta mnie koleżanka - miałaś jakieś przeżycia religijne? Nie. Co to są przeżycia religijne? Dlaczego ma się je mieć? Przecież każda chwila jest przeżyciem religijnym, każdy wschód i zachód słońca, każda kropla deszczu - czy trzeba iść tysiąc kilometrów, by to odkryć?
Nie zdążyłam się rozpakować, lecę do Dubaju - przeskok do innego świata. Tam spędzę święta, Nowy Rok, będę jeździć stopem po pustyni, odkrywać kolejne światy. Nie myślę o Camino. Wszystko dzieje się szybko, potem praca, wyjazdy do Włoch, znowu inny świat. Jakby tego nigdy nie było...
 
Było.
Czy było warto? Zawsze jest warto. Każda podróż jest warto. Jak zwykle dużo się dzieje, nie zawsze dobrego - i teraz wiem, że Camino jednka we mnie jest. Dobrze wracać myślami do tych miejsc, ludzi. Może nie zostały we mnie cuda Jakuba, ale słowa "keep going". Trzeba iść. Camino mnie w tym utwierdziło, Droga jest najważniejsza. Wiem, że cokolwiek się będzie działo, gdzieś tam na świecie jest Camino, gdzieś tam są ludzie, którzy idą. I zawsze mogę do nich dołączyć. A właściwie ciągle jestem na Camino. Droga się jednka nie skończyła. Ani nie zaczęła. Ona trwała i trwa. Trzeba iść nią dalej.... Bo Droga jest celem...
 




PS - I będę dalej pisać bloga :)Nawet dla Jednego Czytelnika ;) a mam sporo zalegości...  ;)