niedziela, 31 maja 2009

Naan

Pierwsze chwile w starej dobrej Tajlandii

Jestemy w raju

Gdy 4 lata temu przylecielismy z Londynu do Bankoku czulismy wieli kontrast, czulismy ze to Azja - chaotyczna, dzika, fascynujaca... Teraz drugi raz, przyjezdzamy ladem z Laosu - i co czujemy? Jakbysmy z Azji (tej dzikiej i chaotycznej) przyjechali do Europy - spokojnej, uporzadkowanej, zamoznej, miejsca gdzie sie odpoczywa... Bylismy troche zmeczeni - wiec latwa, przyjazna Tajlandia to dla nas raj. I ceny - Boze, ale tu tanio... - wzdychamy z przyjemnoscia wielka w pierwszym sklepie do ktorego weszlismy. - I jakie super jedzenie - w pierwszej z brzegu knajpie. Cieszymy sie Tajlandia. Cieszymy sie sklepami 7/11 (tania, dobra siec), tym, ze nikt nas nie zaczepia na ulicy, nie naciaga, ze nikt nie traktuje nas jak malpki w zoo, ze mozna tu wmieszac sie w tlum...

Jedziemy w ciezarowce, podziwamy gory, swietna droga - jaki kontrast po Laosie. Nasz kierowca zna dosc dobrze angielski - pracowal wiele lat za granica - w Niemczech, Bahrajnie, Arabii Saudyjskiej - wszedzie za kierownica wielkich ciezarowek. Gdzie najlepiej? Oczywiscie, ze w Tajlandii. Tylko - zarobki tu nizsze - kierowca zwierza sie, ze "wyciaga" 500 dolarow miesiecznie - niezle jak na Tajlandie, ale jak porownac z pensja kierowcy TIRA w Europie... Jedzie az do Bangkoku - i pewnie moglibysmy z nim jechac, ale chcemy przeciez zwiedzic polnacna Tajlandie. Wiec zegnamy sie w Naan, gdzie nasz kierowca postanawia spedzic noc - a my... najesc sie, napic :) Wybieramy pieniadze, w 7/11 polki uginaja sie od dobr wszelakich, ktorych w Laosie albo nie bylo, albo ceny przekraczaly znacznie nasze mozliwsci. Obzerami sie wiec, potem idziemy cos zjesc - tanie i dobre :) Znajdujemy hostel - jestesmy jedynymi turtystami... Zwiedzamy Naan - czyste, zadbane ulice, mnostwo swiatyn o zlocistych dachach, kolorowych ornamentach na murach, wielkich smokach strzezacyh bram.
Niemal caly dzien wedrujemy od banku do banku, pytamy na bazarach, w sklepach - nikt nie chce nawet slychac o kipach... No, ladnie...
Objadamy sie w Naan, odsypiamy, pierzemy... Zostajemy dluzej niz planowalismy, ale szkoda nam opuszczac miasteczko...

Jedziemy do Chang Mai, "stolicy" polnocnej Tajlandii, obowiazkowego punktu programy niemal kazdego turysty. Pierwsze autobusem w strone Chang Mai - tani lokalny, z otwartymi oknami, po normlanej cenie - tu nikt nie naciage, nie oszukuje - dojezdzamy do miasreczka skad zaczyna sie linia kolejowa - i - tu bol - nie ma juz piciagu, jest tylko drogi, nocny. A do przystanku autobusowego, albo wylotowki musimy wrocic sie pare kilometrow, w dodatku zaczyna sie ulewa... Ale co mamy robic - idziemy - i po chwli zatrzymuje sie samochow, kobieta pyta, gdzie idziemy, czy sie zgubilismy, mowimy - chcemy jechac w strone Chang Mai, do Phrae - Wsiadajcie, podrzuce was na wylotowke, tam tez mozecie zlapac autobus - zaprasza kobieta. Jedziemy przez miasto, spory kawal drogi. Na wylotowce czekamy moze kilka minut - zatrzymuje sie wygodny bus - pusty - myslimy ze to taksowka, wiec pytamy za ile - mezczyzna usmiecha sie - oczywiscie ze za darmo, zapraszam :) Jestesmy w raju.
Jedziemy przez wspaniale gory porosniete cudna dzungla, ktora niemal wdziera sie na droge. W Phrae jestesmy weiczorem, mezczyzna wysadza nas w centrum, niedaleko hosteli - znajdujemy nocleg. A rano udajemy sie na pociag - za 3 godziny jazdy placimy.. 2 zlote! Jestesmy w raju :)
To loklany pociag, zatrzymuje sie na kazedej stacyjce - a stacje malenkie, zadbane, pelne kwiatow, czasem troche tandetnych figurek, piekne. I trasa super - caly czas przez gesta dzungle - az sie nie chce oderwac oczu od okien (zreszta caly czas otwartych)... I tak az do Chang Mai...

Brak komentarzy: