środa, 23 stycznia 2013

Diyarbakir


Za Eufratem...

Wschód Turcji - miejsce magiczne, wciąż słyszymy - niebezpiecznie, nie jedźcie tam... Ta granica niebezpieczeństwa lubi się przesuwać - na riwierze mówią, do Nemrut jest ok, ale dalej.... nie jedźcie. W okolicach Nemrut mówią - do Diyarbakir jest bezpiecznie, ale dalej...  itd itp. Ale przecież musimy tam jechać - to kolebka naszej cywilizacji - slogan, ale prawdziwy - tysiące lat historii - ludy, narody, kultury, religie... Nie będziemy jednak wnikać w historię, nie będziemy wnikać w te wszystkie smutne kurdyjsko-turecki-ormiańskie historie... Ciężko tu coś napisać, ciężko spojrzeć na ten świat całkiem obiektywnie - ale nie chcemy narzucać naszych opinii - zresztą to zbyt ciężkie i smutne tematy - jak na nasze podróżnicze głowy... Chcemy cieszyć się tym miejscem, ludźmi... to nie tak, że nie interesują nas problemy tego świata... Ale niekoniecznie chcemy o tym pisać... I każdy z nam ma odmienne zdanie...  Więc choć teraz będzie o Wschodzie - żadnej polityki... 

Jedziemy w kierunku promu, którym przemierzymy Eufrat - gdy mówimy Eufrat, przechodzą nas ciarki - magiczna rzeka... ;)



 Kierowca jest dziwny - jakoś nie możemy dowiedzieć się, gdzie jedzie - raz mówi, że podwiezie nas pod prom, potem, że do Diyarbakir... I w ogóle jest dziwny, ale ważne, że jedziemy, bo te okolice są dość puste, bywa że przez godzinę nic nie jedzie... Kierowca wysadza nas kilkaset metrów od promu, jakby nie chciał, żeby nas z nim widziano - mówi konspiracyjnie, że zobaczymy się później... Dobra, idziemy na przystań, pijemy herbatę - a potem mężczyzna - kapitan? - woła nas na prom, właściwie małą łódkę... Wtaczamy się z plecakami, mamy tylko przepłynąć na drugą stronę, moczymy ręce w wodzie Eufratu, jesteśmy sami, cała łódź dla nas, podziwiamy potężną rzekę, głęboki kanion... A statek krąży, gdzieś podpływa, mężczyzna zaprasza do kabiny, pyta, czy nie chcielibyśmy jednak zostać na drugim brzegu... I wraca do miejsca, skąd przypłynęliśmy. Pojawia się kierowca, coś zagaduje, że będzie czekał, gdzieś tam... I o co tu chodzi? Przypominają nam się straszliwe historie o porwanych turystach (bzdury zresztą straszliwe hehe ale takie historie lubią się przypominać) - zaczynamy na wszystko spoglądać przez pryzmat spiskowej teorii świata - wszyscy tacy dziwni i tak dziwnie patrzą.... W końcu jest następny prom - tym razem wielki, samochodowy, więc na pewno płynie na drugą stronę - wsiadamy, przyjechało dużo samochodów, ale jest i "nasz" kierowca, który w ogóle chyba tu pracuje.... Mówi, żeby koniecznie na niego czekać, za chwilę udaję, że nas nie zna... Dobra - tchórzymy - podchodzimy to dwóch Turków, płynących z nami, całkiem "przyzwoicie" wyglądających - pytam, czyby nas nie zabrali - oczywiście nas zabierają - jedziemy do Dyiarbakir...
Więc nowoczesnym, wielce wypasionym samochodem opuszczamy dziwne miejsce... Jakoś tak poczuliśmy się bezpieczniej... Zresztą zaraz zapominamy o naszych obawach - jak tu pięknie! Po drugiej stronie rzeki zupełnie inny świat - pola lawowe, ponure, wulkaniczne krajobrazy - niemal... Islandia! Jesteśmy w innym świecie!
Mężczyźni jadą dalej, nie do końca nam po drodze - więc umawiamy się, że zostawią nas w Dyiarkabir - miasto szokuje nas od pierwszej chwili - wkoło same budowy - nowe bloki, nowe centra handlowe, nowe drogi... I przez te budowy mężczyźni, choć bardzo chcą, nie mogą wywieźć nas na wylotówkę - błądzą, kluczą, zaczynają się korki - bardzo chcielibyśmy zwiedzić Diyarbakir - ale może następnym razem... Nie mamy czasu, chcemy w góry, chcemy bardziej na wschód.... Ale "duch podróżniczy", któremu zaufać należy i który częśto kieruje nasze kroki w miejsca, których nie planowaliśmy sprawił - że zostaliśmy w Diyarbakir - i wielkie mu za to dzięki!



Przyjechaliśmy późno, za późno na łapanie stopa... I decyzja - jak już tu jesteśmy - zostajemy! Błogosławiona decyzja - miasto rzuciło nas na kolana - wspaniały, "azjatycki" klimat, za którym zawsze tęsknimy, kolorowe uliczki, małe sklepiki, stragany, wspaniałe meczety - i to, co rzuca na kolana - potężne, doskonale zachowane mury miejskie - z czarnego bazaltu w dodatku... I widok z nich na Tygrys... I stare meczety, i kościoły... Miasto ma 5 tys. lat - i czuć to... Wow - znowu... Można by tu spędzić kilka dni - cudowne nocą, cudowe w dzień - i cały długi wieczór zwiedzamy, i cały nastepny dzień - nie, tego miasta nie można ominąć... A my chcieliśmy to zrobić!







Spotykamy Polaków, planują wybrać się z plecakami nad rzekę, rozbić namiot - Spłukaliśmy się totalnie - śmieją się - mamy parę euro - jutro kierujemy się stopem na zachód, do Polski... Rozmawiamy, potem zostawiamy ich, znowu wracamy się - miasto ma opinię niezbyt bezpiecznego (co chyba prawdą nie jest) - może, choć sami nie mamy wiele, powinniśmy im pomóc? Może dać na hotel - że też nie pomyśleliśmy o tym wcześniej! Ale chłopkaów nie ma - i nic im się chyba nie stało, bo nie słyszeliśmy aby jacyś Polacy zaginęli w mieście Diyarbakir ;)







Miejscowi zaczepiają nas, oprowadzają po mieście, zapraszają na herbatę - opowiadają o sobie, o mieście, o tych wszytskich smutnych, bolesnych diyarbakirskich historiach... - Mało u nas turystów, a tyle możemy zaoferować - mówią ze smutkiem... Mało ludzi jeździ na wschód - a to wielki błąd...








I ludzie wspaniali, gościnni - na wielkim targu z samymi serami tylko oglądamy, próbujemy, nie sa najtańsze, ale na spróbowanie kupimy każdego po trochu - a sprzedawca z usmiechem mówi - Jesteście gośćmi, to prezent... Nie da sobie za nic w świecie wcisnąć pieniędzy... No troszkę zdenerwowali nas właściciele hosteli - zmieniając ceny itd itp - no, ale nie może być idealnie...













A my dalej na wschód - jesteśmy już na obrzeżach miasta, nawet bez probolemu znaleźlismy wylotówkę - w wielu krajach Azji, w dużych miastach jest z tym problem - ludzie nie wiedzą o o chodzi, gdy mówimy, że idziemy na stopa, albo odradzają, albo nie mogą zrozumieć, dlaczego nie chcemy na autobus, pociąg... A Turcy od razu łapią o co chodzi i pokazują najlepsze miejsce do łapnia... I po chwili siedzimy w TIRze...

NEMRUT

Długo droga na...

NEMRUT


Jedziemy zobaczyć grobowiec króla Kommageny Antiocha I Theosa Dikajosa Epifanesa Filoromajosa Filhellena  - kto zapamięta nazwę? Długa... I długa przed nami droga...

Autostop w Turcji jest rewelacyjny - będę powtarzać do znudzenia - czy wynika to z naturalnej uprzejmości Turków, do ich niezwykłej sympatii dla podróżujących, czy z wyznawanej przez nich religii - która każdego podróżnika czyni pielgrzymem, kimś, komu pomocy odmówić nie można, religii pustyni - gdzie nie można nie pomóc wędrowcowi... Nie wiem - a może z zamiłowania Turków do europejskich niewiast - choć przecież jest nas troje, w tym przedstawiciel płci brzydkiej.... 


A więc zatrzymuje się prawie każdy, kupi wodę, jedzenie, poczęstuje, czym ma. Kierowcy TIRów, gdy wysiadamy i mówimy "dziękuję" mówią - To ja dziękuję! I nasza droga w kierunku miasta Adyiaman, skąd niedaleko na Nemrut jest łatwo, przyjemna, jedziemy osobówkami, ciężarówkami - już przy samym Adyiamanie młody mężczyzna z matką obwozi nas po wioskach - ludzie zbierają bawełnę, robotnicy obozują całymi rodzinami, z zaciekawieniem na nas patrzą... Zachodzi słońce, kolory są bardziej zielone, brązowe - wiejska, cudna Turcja, z daleka od turystycznych tras... Odbiliśmy od wybrzeża, na razie mówimy "do widzenia" Morzu Śródziemnemu, jedziemy w górę, robi się chłodniej - na razie nie brakuje nam upału...
W miasteczki Kahta, bazie wypadowej na Nemrut znajdujemy pole namiotowe - troche luksusu - dowiadujemy się o kolejnej w Turcji podwyżce cen alkoholu - i rano postanawiamy autostopem udać się na Nemrut - i te kilkanaście kilometrów będzie trudniejsze niż poprzednie kilkaset.... Dostajemy się w krąg "turystycznych aktrakcji" - i z ukochanych autostopowiczów, którym każdy chce pomóc zmieniamy się w turystów - chodząc bankomaty, które każdy chce oskubać.... 
Samo miasteczko, może i ładne, ale niezbyt gościnne - każdy chce zarobić... Znowu cala turystyczna otoczka - wyższe ceny, nikt nic nie wie itd itp - no... cena za bycie w pobliżu atrakcji... W miasteczku oczywiście każdy zarzeka się że 1. na Nemrut nie da się wejść (na fakt, mamy ciężki placaki i wcale nie palnujemy wspinaczki - ale góra mając nieco ponad 2 tys. , na której szczyt prowadzi droga nie do zdobycie na pewno nie jest.... 2. nic tam nawet w tamtym kierunku nie jeździ... Tylko wycieczka, albo taksówka, którą już wczoraj wciskał nam właściciel pola... Stoimi na wylotówce, łapiemy stopa - pojawiają sie zaraz doradcy, którzy powodują, że ceny busów jeżdżących w stronę góry dziwnie rosną, oferują nam najróżniejsze formy transportu - oczywiście ze kosmiczne ceny... Inny świat... Każdy jest nami niezmiernie zainteresowany, przez co zatrzymanie stopa okazuje się co najmniej ciężkie... W końcu z opresji wybawia nas kierowca ciężarówki - oczywiście na samą górę nie jedzie - ale zawiezie nas do najbliższej wioski, zapewnie, że można podjechać dalej publicznym busem, a  w razie czego damy rade wejść... Potem podjeżdżamy busikiem, widzimy już Nemrut - idziemy, może na zachód słońca się uda... ;) Oczywiście małe wioseczki, żyjące głównie z góry też dają nam się we znaki - właściciele hoteli, taksówek itp nie mogą znieść, że chcemy wejść na piechotę, a co gorsza mamy zamiar spać pod namiotem... Ciężko... Plecaki też ciążą... 



W końcu dość mocno pod górę podwożą nas robotnicy - gdzieś w okolicy jest budowa, wiozą sprzęt - i nas na nim... Potem znowu wspinaczka, ale zawieźli nas tak wysoko, że przynajmniej jestesmy sami. I jakie widoki - wspaniałe góry, potężny Eufrat z tamą Ataturka... Dołącza się do nas młody Turek, pracuje jeszcze wyżej (znowu jakaś budowa) - idzie po prostu do pracy - oferuje poniesienie plecaków...  Mija nas samochód - para Szkotów podróżuje po Turcji - zabiorą nasze plecaki i dziewczyny - Marcin da radę. Więc jestesmy na górze - ale Szkot upiera się, że wróci po Marcina... I w ten sposób zbytnio się nie męcząc zdobyliśmy Nemrut... Jedną z największych atrakcji Turcji - miejsce - marzenie...



Król o wielce długim imieniu zbudował sobie grobowiec - drugi po piramidach - na szczycie góry usypany potęzny kopiec, u jego stóp - od wschodu i zachodu - bogowie i postaci króla i jego rodziny - kilkumatrowej wysokości.  Patrzą dumnie... Głowy spadły - ale i tak miejsce... wow... 





Do dziś nie odkrytu komór grobowych - król 2 tys. lat temu zaplanował sobie spokojny odpoczynek - i udało mu się - nawet faraonom nie udało się - a królowi nikt nie jest w stanie przeszkodzić. Mimo prób wysadzania dynamitem kopca... Miejsce jest magiczne - najcześciej wycieczki "zaliczają" zachód słońca - my postanawiamy spać na szczycie - chcemy zobaczyć też wschód.... I pobyć tam noca, a jest pełnia...




Pod samym Nemrutem jest budka strażnika - pytamy czy możemy rozbić namiot. 



I wraca Turcja gościnna - pewnie, że tak, a nie zimno nam będzie, a nie chcemy spac w budce, a napijemy się czegoś, a może jesteśmy głodni... Strażnik idzie z nami na górę, opowiada,pokazuje stare mapy - pracuje tu 20 lat - wie wszystko - szkoda, że nasz turecki i jego angielski nie pozwalają nam dowiedzieć się wiecej... Wieczorem pijemy niezliczona ilość herbat, sprawdzemy internet - pracownicy knajpki zapraszają nas na posiłek -pytamy ile kosztuje to, ile to spodziewając się najstarszliwszego zdzierstwa (w takim miejscu inaczej być nie może...) - smieją się - nic nie płacicie! Jesteście gośćmi! A rano, wschód słońca - pogoda dopisuje nam.... Jeszcze ciemno, wspinamy się pod kopiec, czekamy na pierwsze promienie, które oświetlą twarze posągów...








Zeszliśmy z Nemrutu na piechotę, długo machając strażnikowi.... 




Doszliśmy do wiosek - i zaraz złapaliśmy okazję - do głównej drogi - młodzi ze Stambułu - kierujemy się na Wschód - będziemy przekraczać Eufrat... To magiczna granica - zaczyna się Turcja wschodnia, ta, którą nas straszono, albo mówiono - po co tam jechać... Zaczyna się trochę dziwnie...Ale to już inna historia ;)