wtorek, 19 maja 2009

Champasak

I znowu lenistwo :)



Champasak to mala wioska - jedna ulica, stare postkolonialne budynki, mocno zaniedbane, ale pelne uroku, dalej - domy na palach, i oczywiscie olbrzymi Mekong - trudno uwierzyc, ze byla to kiedys stolica krolestwa..



Opuszczamy Don Det - wioske na jednej z Czterech Tysiecy Wysp - zal nam, smutno i tylko caly wielki Laos przed nami powoduje ze w koncu sie zbieramy... Zeganmy sie nie tylko z miejscem - ale i z ludzmi, z ktorymi spedzlismy kilka dni - a wydaje sie, jakbysmy znali sie od lat... Jeszcze nie wiemy, ze bedziemy spotykac sie wielokrotnie po drodze :) Jak na razie nie spotkalismy tylko Herberta... choc kto wie...

Dlaczego ludzie podrozuja? Pewnie mozna by o tym pisac i pisac, pewnie kazdy ma swoje powody - Herbert nie wyjechal gnany ciekawoscia swiata, poszukiwaniem wolnosci - Azja to dla niego lek na bol. Austriak, 45 lat, w znoszonych podrozniczych ciuchach, z wielka mapa Azji, gdzie zaznacza swoje szlaki. Zobaczyl juz kawal Azji i fajnie slucha sie wieczorami Huberta opowiadajacego o swoich przygodach, o miejscach, ludziach. I o planach. - Mialem dom, zone, dzieci, prace, pieniadze, wszytsko uporzadkowane, zaplanowane - mowi. - I nigdy nie myslalam, ze wszystko sie tak bardzo zmieni. Ze bede podrozowal z plecakim po Azji, ze nie bede chcial miec juz nic wiecej.

Pewnie jedna z wielu histori - Huberta po prostu zostawila zona, mowi, ze starcil wszytsko. Mogl zaczac pic, zalamac sie, cokolwiek - wybral Azje. - I to byl najlepszy pomysl - smieje sie. Tym bardzie, ze od prawie roku nie podrozuje sam :) Poznal Tajke - tez rozwodke, niewiele mlodsza od niego i razem przemierzaja Azje... No - smiejemy sie Huberta - Nie masz juz dosc problemow z kobietami? Bo Hubert zwierza sie, ze jego dziewczyna nie za bardzo chce jechac z nim do Austrii, a juz na pewni nie chce sie przeprowadzic, a on ma bardzo powazne plany...ech...zycie ;)

A narzeczona Huberta opowiada nam o Tajalndii, wyjasnia problemy, tlumaczy, co w tej chwili dzieje sie w kraju. Bo w Tajlandii nie dzieje sie dobrze - protesty, zamieszki, wojsko na ulicach Bankoku, przez kilka dni zawieszone miedzynarodowe loty, Chiny ewakuuja swoich turystow. A wiekszosc ludzi jedzie go Tajlandii, albo z niej przyjechalo - wiec kazdy nasluchuje glosow z Tajlandii, wypytuje, tych co przyjechali, martwi sie. Nikt nie chce zeby wTajladnii dzialo sie zle.
Narzeczona Huberta jest "po stronie" krola, nosi pomaranczowa koszulke. "Moj krol" mowi o monarsze.


Wyjezdzamy z Wysp razem z Sabrina - tak naprawde Sabrina ma na imie zupelnie inaczej - Chinczycy czesto uzywaja drugiego, "zachodniego" imienia, czesto tego, ktore "nadaja" sobie na lekcjach angielskiego. - I tak zapomnicie moje chinskie imie, a nawet jak zapamietacie, bedziecie je starsznie przekrecac - smieje sie.

Sabrina jest pierwsza samotnie pdorozujaca Chinka jak spotkalismy, sama mowi, ze Chinczycy zwykle podzrozuja w grupach, a ona nie dosc ze sama, to jeszcze kobieta - zupelna zadkosc. Energiczna, odwazna. - To moja pierwsza podroz, ale na pewno nie ostatnia - smieje sie. Sabrina w Chinach zajmuje sie dziennikarstwem, astrologia, tlumaczeniami, biznesem - to tez nietypowe - Nie chce miec stalej pracy, mialam juz taka - ciagle w biurze, zadnego urlopu, nie mam ochoty tak zyc - mowi. - No tak.. - smieje sie. - Moi rodzice zastanwiaja sie, dlaczego maja taka dziwna corke... A ja po prostu nie chce robic tego, czego wszyscy ode mnie oczekuja, chce byc soba :)

Sabrina jest az do bolu szczera - i mozna z nia porozmawiac o wszytskim. Tez o rzeczach ktore dla olbrzymiej wiekszosci Chinczykow sa tematem tabu - dla Sabriny takie tematy nie istnieja. Rozmawiamy o Chinach, zadaejmy mnostow pytan, Sabrina wyjasnia nam tego, czego nie rozumielismy, nie wiedzielismy. - Pytajcie o co chciecie - smieje sie. - O Tybet tez :) Wiec rozmwiamy o Tybecie - Sabrina jest buddystka, zwiedzila Tybet, nie tylko miasta, glowen turystytczne atrakcje, ale i male wioski, odlegle osady, zna i ceni kultury Tybetu, wie wiele o historii. - Wy ludzie z Zachodu macie swoje zdanie o Tybecie, Dalaj Lamie, ale znacie ten temat beradzo powierzchownie - mowi. - Widzicie tylko jedna strone medalu. A ludzie w Chinach, ktorzy tez zwykle nie wiedza wiele o Tybecie - tez znaja tylko jedna strone, przeciwna... A prawda jest zupelnie gdzie indziej i malo kto jej szuka - trzeba znac dluga historie Chin i Tybetu, stosunkow miedzy nami, religie, kulture.. To nie takie proste...

Wiec codziennie, gdy jest najwiekszy upal siedzimy na tarasie, czasem lezymy na lezakach gapiac sie w sufit, po ktorym gonia sie gekony. Wieczorami rozmawiamy, rozmawiamy... Wyjdziemy "na miasto". Starsze kobiety na skraju ulicy goruja lokalne zupy - calkiem tanie, bardzo miejscowo - dziwne - diabelnie ostre, o dziwacznym smaku. Laotanskie jedzenie. Pojechalam z Sabrina na rowerach do runin Wat Champasak (marcin leni sie) - po Angkor Wat niewiele podobnych swiatyn moze zrobic wrazenie - ale miejsce calkiem przyjemnie, wkolo dzungla, zbieramy z Sabrina niemozliwe slodkie, dzikie mango... Jutro wyruszamy w strone stolicy...

1 komentarz:

uczi pisze...

Ładny ten kawałek..