sobota, 13 czerwca 2009

Chiang Mai, Ayuthaya

Zabytki, swiatynie, pociagi i "farangowie na wakacjach"



Tajlandia swiatynna



Naoogladalismy sie za wszystkie czasy - swiatym, zabytkow, ruin... Piekne, piekne...I naogladalismy sie, jak Europejczycy spedzaja emeryture w Tajlandii.. Mniej piekne...



Idziemy sobie powolnym spacerem (ciezkie plecaki i goraco) z dworca pociagowego w strone centrum, ledwo minelismy potezne miejskie mury - krzyk, wrzask... AAAA!!!! SABRINA!!! Niemozliwe! Tez dopiero przyjechala i szuka czegos taniego do spania - a w dodatku chwile przedtem myslalam sobie, co by bylo, gdybysmy spotkali Sabrine... A Sabrina wczoraj widziala Nine i Stefano - niestety, sa juz w drodze do Bangkoku... Sabrina podrozuje z Harrym - mlodym, ciuchutkim Anglikiem, ktore wraca ladem z Australii, gdzie pracowal przez kilka miesiecy. To jego pierwsza samocdzielna podroz - ma dopiero 19 lat - wow :)
Szukamy wiec hostelu razem - znalezc cos taniego nie jest wcale tak latwo, miejscowa kobieta (wcale nie naganiaczka) radzi nam, pomaga, kiedy siedzacy obok starsi Australijczycy w bardzo waznymi minami mowia - Nie ufajcie Azjatom, oni zawsze oszukuja, na pewno chce wziasc prowizje - poczytajcie sobie Lonely Planet, tam jest wszystko opisane... - radza... Ta...

Chiang Mai jest niewielkie, przepiekne, spokojne i tanie - wiec, jak szybko orientujemy sie to jedno z ulubionych miejsc starszych farangow (farang znczy po tajsku francuz - ale tak nazywa sie wszytskich cudzoziemncow) - spedzjacych tu dluugie wakacje - czasem nawet kilkuletnie - zyjacych z emerytur. Panowie przezywaja w Tajlandi druga mlodosc, juz od rana zwykle pijani, w poludnie zygzakowatym krokiem snujacy sie po ulicach, lub co gorzej jezdzacy na motorach (czasem wywracajacy sie), wieczorami ladujacy w objeciach mlodziutkich Tajek... Cale ich masy w dzielnicy tanich hosteli - ciekawe co mysla sobie Tajlandczycy...

Znajdujemy tani, przyjemny hosteli, super tanie zarcie (gigantyczne porcje) - zwiedzamy Chinag Mai - mnsotwo tu starych, pieknych swiatyn - w nich goscinni mnisi, czasem pogawedzo, popytaja, popowiadaja o sobie - jednemu mnichowi Marcin pomaga odrabiac zadanie z angielskiego... Swiatynie sa cudne - zlote, albo srebrne, purpurowe lub blekitne, szpiczaste dachy, konce zwienczone bogato rzezbionymi smokami - w srodku zawsze pachniue kadzidlami, czasem sciany pokryte sa kilkuset letnimi malowidlami. Wkolo gory, w gorach male wioski - to miejsce popularnych trekkingow to wiosek mniejszosci - zlosliwi nazywaj te wioski "ludzkim zoo".

Populodniamu wloczymy sie po bazarze, zwykle pod wieczor zaczynba lac - mocny, tropikalny deszcz, potem wieczorami z Sabrina i Harrym, pijamy miejscowoe palmowe wino. Oczywiwcie zasiedzielismy sie - zostalismy w Chiang Mai dluzej niz planowalismy... Ale cieszymy sie miastem, cieszymy sie Tajlandia - no, i mamy przeciec wize na dwa miesiace...

Jak jechac dalje - tylko pociagiem - naszymy ulubionym, tanim, loklanym (za 400 km ok. 7 zlotych) - tym, ktory zatrzymuje sie na kazdej zagubionej w dzungli stacyjce - a stacje pelne kwiatow, kolorowe, sa zawsze flagi panstwowe i portrety krola, male oltarzyki, figurki... I niewysokie, porosniete dzunga gory, czasme dzungla jest tak blisko, ze mozna by wyciagnac reke i dotykac gigantycznych drzew, lian. Wszytskie okna otwarte, wpada rozgrzane powietrze wypelnione zapachami lasu. W pociagu sami miejscowi - jada czasem kilka tylko satcji, kolorowo ubrane kobiety, z torbami pelnymi owocow, ryzu, przez pociag przechodza sprzedawcy - na lisciu palmowym ryz z warzywami, najrozniejsze owoce, soki z lodem w reklamowce ze slomka - caly pociagowy folklor, i tak przez kilkanascie godzin, przez pol Tajlandii - nawet nie wiemy, kiedy zlecial dlugi dzien i czas wysiadac. Tej nocy udalo nam sie zlapac jeszcze pociag do starej stolicy Tajlandii - Ayuthaji - jestesmy na miejscu nad ranem, ogladamy wschod slonca nad ruinami poteznych swiatyn - mnisi rano zbieraja jedzenie, mamy torbe bananow - Marcin wrecza mnichowi, ktory uklonem dziekuje i wypowiada nad nami cos po tajsku - modlitwe? blogoslawienstwo?

I znowu zwiedzanie - tym razem ruiny - i choc po Angkor Wat malo co jest w stanie czlowieka zachwycic - calkiem nam sie podoba i choc za wstep do obiektow trzeba placic, wszytsko mozna dokladnie obejrzec od zewnatrz :) przy jednej ze swiatyn w malym satwie zyja wielkie zolwie, olbrzymi ryby - mloda mniszka kupuje jakies rosliny - karmi zwierzeta, daje nam, abysmy tez "poczestowali" wodne stworzenia. Spotykamy pszelarza na rowerze, z calym pszczelarskim wyposazeniem - z usmiechem pozwala nam pogladac plastry, wosk, nawet zapozuje do zdjecia.

Mieszkamy w hostelu nad rzeka, w malym, skromnym pokoju, wlasciwie oddzielonej bambusowa mata klitce w korytarzu - ale w takich miejscach, najtanszych, zawsze mozna spotkac najciekawszych ludzi - takich jak Holenderka, ktora podrozuje do 5 lat, wlasciwie od 5 lat mieszka w Indiach, raz na pol roku wyjezdza, zeby przedluzyc wize - Tesknie juz do Indii - zwierza nam sie. Kobieta ma pewnie z 50 lat - ale ma w sobie tyle energii, radosci, spokoju, ze przebilaby niejedna nastolatke... Co podroze robia z ludzmi ;)

ZObaczylismy tyle swiatyn, tak sie mocno ucywilizowalismy i uduchowalilismy, ze czas wyruszyc w dzicz - jedzimy do dzungli, do jednego z najciekawszych ponoc parkow narodowych swiata - Kao Yai, chroniocago olbrzymie polaci monsunowego lasu...

1 komentarz:

uczi pisze...

A jest w tej dżungli internet :( Bo jak z niej wyjdziecie za sto lat to co ja będę czytał?