piątek, 26 czerwca 2009

Singapur

Nie taki diabel straszny....
Niedziela w Miescie Lwa
Najdrozsze miasto w tym regionie swiata - gdzie obiezyswiata czeka bankructwo, wielka metropolia 100 km od rownika - gdzie na pewno sie ugotujemy i utopimy we wlasnym pocie... Tak wyobrazalismy sobie Singapur. A nie bylo wcale tak zle...

Jedziemy sobie zwyklym miejsckim autobusem za niecale 2 zlote do Singapuru -ladne kikadzista kilometrwo, do tego odprawy graniczne - na jeden bilet mozna wsiadac i wysiadac - bus z Jahor bahru do Singapuru to swietny interes. I zupelna taniocha - niestety jedyna tania rzecz w Singapurze.... :(

Odprawa graniczna - szybka, mila, wszytsko nowoczesne, zamiast "pogranicznikow" automaty, gdzie wsadza sie paszport, zamiast pani z termometrem kamera termowizyjna, ktora wylapuje osoby z podwyzszona temparatura (swinskogrypia panika - zastanawiam sie, co roia z tymi, ktorzy maja temparature, marcin twierdzi, ze odstrzeliwuja...) - i jestesmy w Sngapurze. Nie potrzebujemy wizy - milo nam ;), choc jeszcze w Malzeji jakis podejrzany typek usilowal wmowic nam ze musimy kupic od niego wize do Miasta Lwa za 30 dol... Ta...

Zanim wysiadziemy, przechodzimy rownikowa burze, deszcz leje sie strumieniamy, na szczesce konczy sie, gdy jestesmy na miejscu - w centrum miasta. Jest kolorowo, neonowo, wiezowcowo. Mimo, ze juz dosc pozno, ulice pelne ludzi, kusimy sie na sok ze smoczego owocu -z lodem, czego absolutnie nie wolno robic w tym klimacie (ameby i inne sprawy) - ale ponoc Singapur ma krystalicznie czysta wode.... Troche tu podobnie do Malezji, czuc jedna ze jestesmy w innym swiecie, a azjatycjiej eklawie bogactwa, luksusu i supertechniki. Singapur to po Japonii, najbogatsze pastwo Azji i jedno z najnowoczesniejszych na swiecie. Jego mieszkancu to kulturow-religijno-etniczna mieszanka, choc wiekszosc to Chnczycy. Oficjalnym jezykiem jest angielski - swojska nam wiec widziec wszytskie napisy i informacje po angielsku. Wielu "budzetowych" turystow omija to miejsce - ze wzgledu na ceny - i sa one faktycznie wysokie, szczegolnie w porownaniu z sasiadami Sinagpuru - jest tu co najmniej dwa razy drozej niz we wcale nie najtanszej Malezji... Choc w porownaniu z Europa - starszliwe drogo nie jest...

Trzeba by znalezc tani nocleg - a to ponoc problem, bo wszytsko co tanie - pelne (tani to ok. 10 euro za osobe w wyjatkowo obskurnym miejscu). W jednym z hosteli wlasiciel radzi osc do pobliskiej knajpki, przejsc na zaplecze i tak spytac o miejsce do spania - Nie jest oznaczone, ale niedrogie - mowi. - I powinni miec jakis wolny pokoj. Idziemy zgodnie ze wskazowkami, wszytsko sie zgadza. Za knajpka stoi blok, w nim na 4 pietrze cos w rodzaju recepcji - nic tu nie pisze o zadnym hostelu, ale mezczyzna tanio (jak na Singapur) wynajmuje na pokoj - jedziemy na osme pietro, gdzie zamieskzamy, mijamy mocno umalowane dziewczyny - Wychodza do pracy - usmiecha sie mezczyzna. Orientujemy sie, ze prostytutki to glowne lokatorki bloku (hostelu?). Ale - co nam to przeskadza, nawet jak jest tu cos w rodzaju domu publicznego? Mezczyzna jest mily, pomocny. Zdadza, ze od dawna nie udziela schronienia "backapersom" - WYnajmowali pokoj i spali po dziesieciu - mowi. Decydujemy sie, za rada mezczyzny zresza. zosatc tylko jedna noc. - Mozecie zostawic u mnieplecaki, w dzien zwiedzic miasto, a wieczorem wziac prom - radzi. Racja. Tak uczynimy...

Wieczorem idziemy jeszzcze do dzielnicy hinduskiej, pelnej malych, kolorowych kamieniczek na tle wiezowcow - to zreszat czesty i piekny widok w Singapurze - kolonialne domki, piekne, zadbane, a z tylu drapacze chmur...Jedyne w miare tanie piwo - hinduskie - aby uczcic wizyte w Miescie Lwa.
Singapur, owszem goracy, ale wcale nie moloch, wcale nie przytlaczajacy - duze, ale mile, przyjazne i ladne miasto. Rano wstajemy wczesnie, caly dzien zwiedzamy - dzielnice kolonialne, chinatown, stare katedry, chinskie swiatunie, siedizmy nad rzeka, spacerujemy mostami... Moze nie jest tak tloczno - bo dzis niedziela...Ludzie, jak my, leniwie spaceruja, w centrum na wielkim boisku, biali mieskzancy miasta-panstwa, graja w krykieta, odswietnie ubrane tlumy wychodza z kosciolow,po miesixe jezdza, jak w Londynie, pietrowe autobusy - z ta roznica ze mocno klimatyzowane.... Taka mieszkanka europejskiego kolonializmu, miasta-przyszlosci i wielkiego Chinatown....Dziwnie i ciekawie. Nie jak w Azji, nie jak w Europie...

Sinagpur slynny jest z zakazow - nie wolny to m.in. zuc gum do zucia. Wiec mozna kupic smieszne koszluki z dokladnie wypisanymi czynami, w panstwie zabronionymi.

Tlumy tylko w centrach handlowych - trwa wielka, doroczna wyprzedaz - ponoc przyjezdzaja tu na zakupy ludzie z calego swiata. Zreszat Singapur to raj zakupoholikow - jest tu wszytsko...

Po poludnio udajemy sie do olbrzymiego portu - kupujemy blet do Indonezji - na najblizsza Singapurowi wyspe Batam. Nad wiezowcami zachodzi slonce, odbija sie w oceanie, oswietla dzisiatki, setki olbrzymich tankowco, statkow... Mijamy Santose, wyspe nalezoca do Singapuru - zmieniona w gigantyczny park rozrywek - od najwiekszych na swiecie diableskich mlynow, bo zoo, akwarium, delfinarium, "dzikie wioski" i inne cuda (nie na nasza kieszen... ;(

Jedn dzien w Singapurze - niewiele. Ale lepiej niz nic. Cieszymy sie, ze zobaczylismy Miasta Lwa...

Brak komentarzy: