poniedziałek, 4 stycznia 2016

W drodze do Iranu - Gruzja :)


Jak zwykle zaczynam od tłumaczenia się - lenistwo, lenistwo, lenistwo... I czas zabrać się za robotę - wspomnienia bledną, zdjęcia pokrywa kurz (jakiś tam cyfrowy ale zawsze) - a podróże  nieopisane... :) 

KIERUNEK - IRAN

Sama nie wiem, po co piszę. Dla siebie chyba. Dla paru wiernych Czytelników (pozdrawiam ;). Żeby nie zapomnieć? Żeby coś przekazać? Ale co? Przecież wszystko jest subiektywne... Hm... A może ma to jakiś sens... Jakoś tak ostatnio składa się, że dużo jeżdżę po krajach islamskich. I nie mogę znieść nagonki na Islam. Tych, którzy o Muzułmanach wiedzą wszystko, nigdy z żadnym nie rozmawiając. Którzy obrażają, niszczą, złorzeczą nie widząc człowieka, w którego mierzą. Albo widząc całkiem nieprawdziwie. Szkoda, że nie pisałam bloga jeżdżąc lata temu po Syrii. Autostopem, nocując w domach, gdzie ludzie zgarniali nas z ulicy, karmili, pomagali. Dwie dziewczyny, przez ponad 2 miesiące. Nie spadł nam włos z głowy. Teraz ci ludzie potrzebują pomocy. Ci ludzie, którzy dzielili się z nami wszystkim co mieli. Dla których nie było ważne, jaką religię wyznajemy, skąd pochodzimy. Dla których byłyśmy po prostu ludźmi w drodze. A teraz oni są tymi ludźmi. I nie jak my - dla przyjemności, ciekawości, przygody. I w moim kraju - który uważa się za gościnny - jak ich przyjmiemy? Kiedyś w Malezji nie mieliśmy jak wybrać pieniędzy. Kantory były zamknięte, karta nam nie działała. I miejscowy muzułmanin zamknął swój sklepik i kilka godzin woził nas po mieście - szukał kantoru (bo uparliśmy się, gdy chciał nam dać pieniądze), potem autobusu, zaprosił nas na nocleg. Gdy spytaliśmy go dlaczego nam pomaga powiedział - Ja, gdy przyjadę kiedyś do waszego kraju - też mi każdy pomoże... 

I takich sytuacji było tysiące. Nie mogę znieść, gdy ktoś nazywa muzułmanów gwałcicielami, kozo..., terrorystami. Robi mi się od tego niedobrze. Właściwie, to czuję się jakby mówił to o mnie... Bo ja widzę kierowcę, który wiózł nas przez pustynię, dzieląc się obiadem zawiniętym w gazetę, rodzinę, która gdzieś pod turecką granicą gościła nas przez 3 dni, staruszkę, która odstąpiła nam swoje łózka a sama spałą na podłodze i nie pozwoliła, żeby było inaczej - Bo gdyby Allah zobaczył, że ja w łóżku, a goście nie mają gdzie spać... Widzę dzieciaki, które prosiły o długopisy pod Palmyrą, chłopaka, który przeprowadził nas przez labirynt Aleppo, bo zabłądziłyśmy i nie miałyśmy pojęcia gdzie jesteśmy.... I o tym chyba chcę pisać... O ludziach. A i tak zawsze wychodzi o mnie ;)


No koniec pseudofilozofii ;)



A działo się ostatnio :) Ostatnie trzy podróże - inne niż zwykle (choć każda jest inna ;)... Zacznę od Iranu, czyli od końca - bo Iran był niedawno. Wyczekiwany, planowany od lat. Zupełnie inny niż miał być. Ale o to chodzi, aby burzyć mity i wyobrażenia - nieraz te ze środka własnej głowy...

Gdy rok temu pytałam Mary, gdzie kolejna podróż (po Omanie i Izreaelu - i o nich też chcę pisać)- powiedziała, że wybrała - Iran. I gdy znowu zapytałam pomiędzy czym a czym wybierała, odpowiedziała - Jak to? Między Iranem a Iranem...

Iran żył w naszych głowach już od dawna - bardzo wschodni, mistyczny, tajemniczy, kolorowy, zupełnie niezwykły. Byłysmy (ach, ta ohydna maniera pisania w liczbie mnogiej ;) wiele razy blisko - geograficznie - na granicy niemal, kulturowo, myślami chociaż. Każdy kto był w Iranie - zachwycony. Każde zdjęcie z tego kraju - cudne. Każdy napotkany Irańczyk - wspaniały (i piękny przy tym). Jak tam nie chcieć jechać?

Oczywiście - otoczenie - reaguje zupełnie inaczej. Jadę do Iranu brzmi dla wielu jak co najmniej jadę do piekła. Nasze marzenia, zachwyty śmieszą. Większość ludzi absolutnie nic dobrego o Iranie nie myśli. Muzułamanie, fanatycy, zboczeńcy. NIebezpiecznie, źle, nic dobrego. Po co tam jechać?

A Iran jest zupełnie inny. Nie jest krainą marzeń, rajem na ziemi. Nie jest też piekłem. Jest Iranem. I po to tam jechać. Żeby nie słuchać, nie czytać, nie wyobrażać sobie, ale zobaczyć. Po to się chyba podróżuje...

Przygotowanie nasze - jak zwykle żadne, jak zwykle nie mamy czasu, nic nie sprawdzamy, niby od dawna chcemy jechać, a wszystko jest na ostatnią chwilę ;) Kupujemy tylko bilety - w jedną stronę do Gruzji (bo tanio i blisko do Iranu), a powrotny z Dubaju (bo jak przejedziemy cały kraj, to po co się wracać...). Wizy planujemy zrobić sobie w Turcji, gdzie podobno to łatwizna.... Szkoda, że nie przyszło nam do głowy sprawdzić, bo parę godzin przed wylotem dowiadujemy się, że zmieniły się przepisy i tak łatwo nie będzie.... Nauczka - lekcja nigdy nie odrobiona - sprawdzać.... Wiemy o tym, ale zawsze to zawalamy. W tamtym roku z tego powodu nie udało nam się z Jemenem. I co? I dalej robimy to samo. Jak ktoś myśli, że żeby podróżować trzeba być zorganizowanym, sprytnym, przewidującym... Zapraszam na spotkanie ;)

Więc lecimy do Gruzji, bez żadnej pewności, czy w ogóle uda nam się wjehac do Iranu - bo żeby mieć wizę, trzeba mieć jakieś kody, a na nie czeka się tygodniami... Mamy więc  w głowie plany alternatywne (Uzbekistan? Tadżykistan?), złość na nas same... W razie czego przesiedzimy miesiąc w Gruzji.. też fajnie ;)

Nie. Nie fajnie. Miał być Iran.

Jeśli ktoś płacze, że nie podróżuje, bo nie ma pieniędzy - taki mały przykład - coś koło 100 złotych i jesteśmy w Gruzji (wizzair) . Drogo? A kraj genialny, podróżniczy raj. Dwie godziny lotu i zupełnie inny świat. A z Gruzji już blisko do Armenii, całej Azji Środkowej, do wschodniej Turcji, do Iranu... Do świata.

I nas też Gruzja zachwyca, choć myśli nasze są w Iranie, a co najmniej w irańskiej ambasadzie, gdzie mają przyjść nasze kody, załatwiane na szybko przez jakąś agencję.

Lotnisko w Kutajsi jest o tyle dobre - że są wielkie przestrzenie do spania, że można przylecieć w środku nocy i wygodnie się rozłożyć, w niezmąconym spokoju czekać do świtu. Przyleciał cały samolot Polaków, wszyscy rozjeżdżają się, taksówkami, busikami, a my idziemy spać. Rano łapiemy marszrutkę do najbliższego miasta - za jakieś zupełne grosze jedziemy do miasta. Bazar, klasztor, góry. Tak blisko a tak daleko. Czasem zazdroszczę podróżnikom starych czasów, tych wielotygodniowych podróży, tego powoli zmieniającego się świata. Ale czasem się cieszę - możliwością zmiany świata w ciągu krótkiego przecież lotu. Pewnie niejeden Marko Polo oddałby wiele za to, co my mamy. Dwie godziny, jakieś małe pieniądze i jesteśmy w innym świecie... 

Byłam w Gruzji kilka lat temu. Była jakaś weselsza, optymistyczna. Jest biedniej. Taksówkarze nie proszą, nie naciskają, ale żebrają żeby im dać zarobić. Potrafią tak opuścić cenę, że człowiek zastanawia się, czy w ogóle coś zarobią. Ludzie mają jakoś mniej nadziei, że będzie lepiej. Nie wierzą.  

Jedziemy do Tibilisi. Poznajemy Polaka, który mieszka tu od kilku lat. Ma Gruzińską żonę i razem pracują w hostelu. Na obrzeżach, ale tanio, fajnie. Jedziemy z "naszym" Polakiem. Jako, że nie wiemy gdzie jak i kiedy jedziemy (jakby nie wyszło z Iranem) postanawiamy czekać na razie w Gruzji. W hostelu są podróżnicy, ale i dziwne typu załatwiające jakieś dziwne sprawy. My pewnie też do nich należymy - bo nie wiemy co gdzie i kiedy. 

Tibilisi jak zawsze piękne, trzeba wejść na wzgórza, aby popatrzeć na panoramę (dziś akurat kolejka nie chodzi ;) Mara we łzach), trzeba powdychać kadzidła w starych i ciągle jeszcze nie do końca odnowionych cerkwiach, musi od nowych złotych kopuł oślepić blask, jest starówka, piękna, błyszcząca pełna hoteli i barów dla turystów i ta uliczkę obok - zaniedbana, waląca sie. Lubię Tibilisi. To miasto, gdzie chce się wracać. Nawet po raz któryś tam. 

Jesteśmy 2 dni w Tibilisi. Nic nie wiadomo o naszych wizach. Więc pojedziemy do Kahetii - jest jesień, czas zbiernia wina, a co to za Gruzja bez winnic. Mara się cieszy, bo winnice, bo każdy mówi, że tu jest Gruzja prawdziwa, a ja się cieszę, bo w poprzedniej wyprawie, jeżdżąc głównie po części północnej na Kachetię chyba zabrakło nam czasu. Jest pięknie, jak to w Gruzji, klasztory, góry, winnice, widoki, kolorowe wioski. Bardzo tanio, bardzo przyjaźnie. Gdzieś w Kachetii doświadczamy gruzińskiej gościnności - która, co by się w tym kraju nie działo - zawsze będzie. Wynajmujemy pokoik, tanio, skromnie. Wracamy z miasta, a nasz gospodarz czeka z prawdziwą ucztą. Stół ugina się - mięsiwo wszelkakie, własnoręcznie przyrządzone, sery domowe, przetwory, winogrona, jabłka, chleb, konfitury, ciasta... Jak na weselu. I to dla naszej trójki - mnie, Mary i naszego gospodarza. Jest i alkohol - koniak (takiego dobrego już nigdy nam się spróbować nie udało), wino i piwo. Tylko to ostatnie sklepowe. Reszta z tutejszych winnic. Pije się koniaku szklankę - do toastu, po gruzińsku, długiego, trzeba pić do końca. Koniak można przepić winem. A wino - piwem, bo piwo to żaden alkohol. Koniakiem wznosi się toasty dobre, za przyjaciół, rodzinę, za pokój na świecie. Winem też można. Piwem - za wrogów najwyżej, bo to przecież alkoholu ma tyle co nic. Po kilku toastach nie jesteśmy w stanie ustać, a to dopiero początek, wszystko ledwo tknięte. Gospodarz namawia, podaje. Pewnie tony papieru spisano już o gruzińskiej gościnności. Pewnie każdy jej, kto był w Gruzji setki razy doświadczyl. A ona ciągle szokuje. 

W Gruzji szybko z pozycji klient człowiek staje się gościem. Mara, kalkuluje, jak mu się to opłaca. Dla Gruzina gościnność i opłacalniść nie ma z sobą nic wspólnego. 

Rano planujemy zwiedzać okolicę. Nasz gospodarz wozi nas po winnicach, klasztorach. Jest jakieś święto, więc w świątyniach sporo ludzi. Bajeczne widoki, słoneczna pogoda. Zostaniemy w Kachetii kilka dni. Pojedziemy w góry, powłóczymy się po miasteczkach, pojedziemy na azerską granicę (po drodze jest hostel prowadzony przez Polaków - genialny pomysł!), gdzie z zielonego świata udamy się w świat surowy, pustynny niemal. Będziemy pić wino, jeść  gruzińskie dobroci i stresować się, co z wizą. Co z naszym Iranem.

Aż pewnego pięknego dnia przyjdzie e-mail - wasze kody powinny być już w iranskim konsulacie w Erzurum. Więc jednak będzie Iran!!!

Wsiadamy w pociąg do Batumi - byle jak najszybciej do Turcji. Gdy jechałyśmy do Iranu, z zamiarem przejechania przez wschód Turcji - też wszyscy nas straszyli - przecież tam jest regularna wojna! Myslalam sobie, że jak nie dostaniemy wizy, to pojeździmy po Kaukazie, Turcji i wrocimy promem do Odessy a Mara śmiała sie - Gratuluje, chcesz 2 fronty w jedne wakacje zaliczyć! Brawo!
Ale tu w Gruzji, nikt nas Turcją nie starszy. Przecież to rzut beretem, blisko. Jaka wojna... Pochodzimy po Batumii, weźmiemy busik do granicy. I zaraz za granicą - łapiemy stopa. Prawie od razu. Turcja. Jak w domu ;) No - spieszy się nam do Iranu - ale jak już tu jesteśmy.... ;)








2 komentarze:

Unknown pisze...

proszę o drugi odcinek :)

uczi pisze...

szacunek za ten wstep..