wtorek, 5 stycznia 2016

Blisko, coraz bliżej...(odrobinka Turcji)

W drodze do Iranu



Mamy po drodze Turcję - jak tu choćby na dzień, dwa, pięć może nie zajrzeć? Niech straszą wojną, terroryzmem. Czym kto chce. Być tak blisko.... I znowu sprawdziło się jedno przekonanie nasze - nie ufać mediom. Szczególnie jak straszą. Skąd oni wzięli te zdjęcia? Bo z Erzurum, w Van (tam to w ogóle miała być Apokalipsa) - wszędzie tam, gdzie straszliwe sie rzeczy mieć działy (jest jesien 2015) cisza i spokój. Tym większa cisza, że turyści mediom wierzą... Więc pustki.

Jestem bez pamięci zakochana w Turcji. I wszystkim, co tureckie. Aż pewnie za bardzo i wierzę, że zbytnio idealizuję ten kraj. Ale jak tu nie kochać tego kraju. Za co? Za piękno, różnorodśność - wszystkie możliwe krajobrazy, setki kultur, od najstarszego miasta świata, przez Hetytów, Hurytów - magiczna Azja Mniejsza, Sumerowie, Mezopotamia, Antyk - Grecja, Rzym a potem cała wspaniałość Bizancjum.... I Seldżukowie i Osmanowie...  Turcy, Kurdowie, Ormianie. A to tylko troszkę... Tylko wycinek. I ludzie - czy istnieje bardziej gościnny naród? Bardziej przyjazny, bezpośredni? No, może i istnieje... Ale pewnie nie ma ich wiele... Autostop - zatrzymuje się absolutnie każdy... I da jeść, zabierze do domu. Genialny Couch Surfing... No dobra, koniec tych zachwytów... ;)  Nudno się robi :)

Przekroczyłyśmy granicę. Granice są głupie, umowne, nic nie zmieniają. Bo czym się różni ten świat, od świata za drutem kolczastym?(czy innym paskudztwem.)  To samo niebo, te same góry widać. Dla kogoś, kto nie ma pojęcia o co chodzi, musi być to śmieszne.  Głupie. Ale działa - niestety. Ja zawsze czuję się inaczej. I jako że Turcja, więc czuję się dobrze, najlepiej. Ładniej, cieplej , w ogóle wszytsko, jak powinno być. Choć Gruzję też lubię i to bardzo. Ale Turcja...

Pierwszy kierowca, tylko kawałek, choć proponuje, żeby z  nim jechać dalej. Szkoda, ale nie po drodze. Bo my jedziemy do Erzurum, gdzie czeka na nas wiza irańska - z dumą ogłaszamy. Obietnica wizy. Kody jakieś tajemnicze, ktore pozwolą nam obiegac się o wizę. Odcinek, który przed nami - jednka z najpiękniejszych chyba tras w Tucji - z Wyżyny Armeńskiej, stromo niesamowicie zjeżdża się ku Morzu Czarnemu. A my pojedziemy w przeciwnym kierunku - będziemy się piąć - ponad 2 kilometry w gorę, na przestrzeni kilkudziesięciu kilometrów. A potem przez płaskowyż do Erzurum. Zimowej stolicy Turcji. Tylko w Kars jest zimniej.

I jest pięknie. Zielone góry, wąwozy, rzeki, woodospady. Taka zieleń to tu rzadkość, takie jest wybrzeże czarnomorskie, bo wilgotno. I niesamowicie pięknie. Potem góry zrobią się surowe. Jedziemy z 2 Turkami, zdezelowany samochód pnie się niemożliwymi serpentynami. Młody chłopak razem z wujkiem. Jadą do małego miasteczka. I tam zatrzymamy TIR-a. Czy jest coś cudowniejszego niż tureckie TIR-y? ;)

Będziemy jechać kilka godzin, bo jedziemy powoli, przez potęznę góry. Będziemy patrzeć i oczom swym nie wierzycjak tu pięknie. I jak nowocześnie, jakie drogi, mosty, tunele. A wkoło nic. Od naszej wielopasmówki odbija droga, tunel znika w górze. - Dokąd ta droga? - Do wioski... - A ile w niej ludzi mieszka - pewnie kilkanaście domów... Jak ktoś mówi, że Turcja jest biedna i zacofana - niech jedzie na Wschód. Bo jak będzie zwiedzał zachód - to powie, że to część bogata, że pod turystów... I nasz kierowca jest dumny. Cieszą go nasze, nieudawane zresztą zachwyty. Śmieje się, gdy mówimy co w mediach - że niebezpiecznie, ze wojna, że terroryzm. Gdzie? 

To nie jest tak, że na wschodzie nie ma problemów. Były i są. Te ziemie zamieszkiwali Ormiania, wiemy, co tu się działo... Są Kurdowie, są sąsiedzi, gdzie robi się niespokojnie. To nie o to chodzi, żeby udawać, że nic się nie dzieje. Ale zanim stanemy się specjalistami od wschodniej Turcji - dobrze tam pobć, porozmawiać z ludźmi. A potem straszyć, że na każdym kroku zabijają, że każdy tu to terrorysta...

Zatrzymujemy się w przydrożnej knajpce, starszy Turek smaży mięsa. Nie najem się, bo sama baranina (za to Mara szczęśliwa)....  Ja właściwie też. Turcja plus autostop. Szczęście :) 
Dojeżdżamy o zmroku do Erurum. Kierowca nie może nas zawieżć do centrum - ale w Turcji, to nie problem. Za chwilę siedzimy w samochodzie. Nasz host czeka na nas - prowadzi do domu, mieszka blisko centrum - (oczywiście host z Couch Surfingu niewtajemniczonym - polecami) - potem pójdziemy na piwo, pooglądać miasto nocą - a jest co oglądać. I będą dyskusje polityczne :) Turcy kontra Kurdowie, zwolennicy Erdogana kontra przeciwnicy. Ale w końcu razem dojdziemy do wniosku, że to tylko polityka. 

Rano - najważniejsze. Ambasada. Erzurum, piękne, stare miasto i wielkiej historii na potem. Ważniejsze są wizy... I niespodzianka. Są kody! Możemy składać podanie o wiy Konsul pyta, gdzie jedziemy - wyliczamy. Pyta, dlaczego same kobiety, czy czasem męża w Iranie nie szukamy. Coś tam żartujemy i jutro odbieramy wizy! Więc zwiedzamy Erzurum, piękne, stare, położone z widokiem na szczyty i... Iran, Iran. Chodzimy po starych seldżuckich meczetach, twierdzy, uliczkach starówki i myślimy o Iranie. 

Żeby być jak najszybciej w tym naszym wymarzonym Iranie planujemy nocny przejazd autobusem do Van - bo tam będziemy przekraczać granicę. I... zrobiłam - tysiace? - kilometrów autostopem po Turcji. Czasem po nocy, czasem sama. I nigdy żadych problemów. A mówią, że jest niebezpiecznie. I wsiadamy do superbezpiecznego autobusu - i -cała załoga proponuje nam.. seks... I to dość nachalnie. 

Autobus jest pustawy, w pewnym momenie zostajemy same. Dwóch kierowców i dwóch pomagierów. I każdy z propozycją. ;) Powtarzam się - a mówią, że stop jest niebezpieczny ;)...
W Van jesteśmy nad ranem, więc zwiedzamy okolicę, jedziemy na słynne jezioro (pusto - zupełnie nie ma turystów - no bo przecież wojna).Van - największe jezioro Turcji, położone bardzo wysoko, święte jezioro Ormian i jedne na świecie jezioro zasadowe. Można w nim prać bez proszku... I w dodtaku przepięknie położone. Na jednej z wysp - wspaniałą ormiańska świtynia. Niedaleko - najstarsze na świecie twierdze budowane przez tajemnicze ludy... I kurdyjskie wioski zagubione wśród surowych gór.  

Jeździmy po okolicy stopem - i jednemu z kierowców zwierzamy się, że będziemy udawać się do Iranu - A którędy? - Jak to, którędy? W okolicach Van są co najmniej 3 przejścia graniczne.... - Drogi dojazdowe do wszytskich są zamknięte. Terroryzm. Nie macie szans przejechać. - Kierowca zdziwniony, że nic nie wiemy. My zresztą też :) (kolejna lekcja nieodrobiona). Dzowni do żandarmerii, na policję, do jednostki wojskowej, do znajomych, żeby się upewnić. Każde przejście zamknięte. Nie tyle przejście, co prowadząca doń droga. No tak, łapaysy stopa w kierunka Hakkari i nic nie jechało... Gdzieś tam jest jednak ta wojna... - Wojsko zamyka drogi dla wszeg bezpieczeństwa... - tłumaczy kierowca. To naszego zabrzmiało szczególnie, bo chyba jesteśmy jedynymi turystami w promieniu wielu kilemetrów. Dziękujemy! :)

Nasz host, młody Turek niedawno po studiach odstępuje nam swój pokój. Jego współlokator jest weterynarzem - i - super! - pracuje dla ośrodka hodowli kotów Van. To koty żyjące tylko tu - mają różnokolorowe oczy i jako jedyne koty świata, nie tyle potrafią, co uielbiają pływać. Są bardzo rzadkie (te czystej krwi, oczywiście) więc w Wan istnieje dla nich spcjalny ośrodek. I nasz host nasz tam zabierze. I trzeba by jeszcze twierdzę zobaczyć - nie ważne któy raz zawsze robi wrażenie... Zostajemy jeszcze dzień. I wywiemy się, co z granicą.

Jedyne przejście jest obok Dogubeyazatu - czyli wracamy się niemal do Erzurum, a potem odbijamy na wschód. Gratulacje. Tyle z tego dobrego, że Arrarat zobaczymy. Zachmurzony, ale jednak.
I tak docieramy do Iranu. Późnym wieczorem przekraczamy granicę. Udało się. Żaden wyczyn dla normlanych ludzi. Dla nas - wielki :)






































Brak komentarzy: