Isfahan
Co pisać o Isfahanie? Najpiękniejsze miasto Iranu. Jedno z najstarszych miast świata, przez jakiś czas stolica wielkiej Persji. Miasto - baśń. Jak pisać o niebieskich meczetach, wyglądających jak z innego świata, o lśniących kopułach... Jak opisać magię placu Imama o zachodzie słońca? Więc nie będzie o zabytkach. Wystarczy - Isfahan jest piękny. W Isfahanie poznajemy znowu kolejne twarze Iranu. I o tym mogę popróbować pisać ;) Isfahan. Ali, który mnie zawstydził. Ogur, który oprócz Korei Północnej może wjechać bez wizy do każdego kraju świata.
Znowu reklama Couch Surfingu :) Bo w CS jest tak, że nawet jeśli nie możesz kogoś przenocować, możesz się z nim spotkać, pokazać mu miasto, pogadać po prostu. My nigdy z takiej opcji nie korzystałyśmy - jak na egoistki przystało szukałyśmy tylko noclegu. A w Isfahanie postanowiłyśmy spotkać się ludźmi z CS. Pomysł nad wyraz dobry. I będziemy tak częściej czynić. Więc mamy po Isfahanie najlepszych przewodników. I znowu czujemy się jak u siebie :) To genialne uczucie- mieć na końcu świata kogoś swojego :)
A śpimy w hostelu i zna go chyba każdy w mieście, tu nocują chyba wszyscy "backpakersi". Oczywiście, głównie Francuzi... Śmiesznie jest. Bo w hostelu też trzeba być w chuście. Będąc w prywatnych domach zawsze pytałyśmy, czy możemy ściągnąć chustę - Pewnie! - śmiali się nasi gospodarze, choć teoretycznie przy obcym mężczyźnie... Ale w hostelu, jak idziemy z pokoju do toalety musimy mieć obowiązkowo chustę. Ile z tym zachodu... Wracamy spod prysznica - czy ręcznik na głownie liczy się za chustę? Muszę do toalety, zaraz nie wytrzymam, gdzie to cholerna chusta? Wot żyzń...
Nazwałyśmy w myślach Alego "książe Persji". Bo tak wygląda. Umówiliśmy się pod Błękitnym Meczetem (tu wszystkie są błękitne tak na marginesie ;) . - To idziemy na piknik! - przywitał nas. Piknik? Ano tak. Irańczycy kochają pikniki. Każdą wolną chwilę spędzają na świeżym powietrzu, koniecznie z rodziną, przyjaciółmi. Jak nie mają czasu jechać gdzieś dalej - może być park miejski. Byle by było trochę miejsca na rozłożenie koca. Na głównym placu Isfahanu pomiędzy tymi meczetami-cudami ludzie siedzą - jedzą, piją herbatę z termosów, palą nargile. Czasem dzieci odrabiają lekcje, kobiety plotkują, mężczyźni zawzięcie o czymś dyskutują. - Teraz jest i tak mało ludzi - latem czasem ciężko znaleźć miejsce - wyjaśnia. Ali ma ze sobą wszystko, co potrzeba - więc siadamy. Rozkłada koce - do siedzenie i do otulenia sie, gdyby było chłodno, wyciąga jedzenie. Za chwilę przyjdzie Ogun - też couch surfer. Też umówił się z Alim. Ogun ma szczęście - jest tylko jeden kraj, do którego potrzebuje wizy. - Korea Północna. - Mam turecki i szwajcarski paszport - to chyba najlepszy zestaw - śmieje się. Zazdrościmy - bo tam, gdzie wizy potrzebują Szwacjarzy, nie potrzebuję jej Turcy - choćby do Iranu. I na odwrót. Marzenie podróżnika...
Ogun miał kilka lat, gdy jego rodzina wyemigrowałą ze wschodniej Turcji do Szwajcarii. Pracuje jako menadżer w wielkim banku, zna super kilka języków, jest młody, przystojny, inteligentny, bogaty, dużo podróżuje. - Nie ukrywam, że jestem dzieckiem prostych emigrantów, gdzieś ze wschodu Turcji.. - podkreśla. - Wykorzystałem moją szansę, nie wiem co robiłbym, gdyby moja rodzina nie podjęłą dezcyzji o wyjeździe... Czy miałbym szanse na edukację, na tak dobrą pracę? Czy jako muzułmański emigrant komuś zagrażam? Czy krzywdzę kogokolwiek?...
(bo akurat jest moda na krytykę emigrantów, więc o tym rozmawiamy...)
Ogun oczywiście nigdy nie wstydzi się swego pochodzenia. Ale jak na Kurda jest dość jasnej karnacji. Gdyby nie powiedział, nie wpadłybyśmy na to, skąd pochodzi. Czy jeżeli ktoś bogaty, super ubrany, przystojny, mówiący wspaniale po angielsku człowiek powie Ci, że pochodzi np. z Syrii - będzie dla Ciebie tym samym człowiekiem? Ciekawe, jakby zrobić taki test...
Ogun bardzo dużo podróżuje. To jego pasja. Tu świetnie się rozumiemy. - Ciężko mi pogodzić podróże z praca, ale wykorzystuje każdy wolny czas... Tym bardziej, że nigdzie nie potrzebuje wizy - chwal się, chwal! - śmiejemy się. A Ali smutnieje. On nie może podróżować, choć bardzo by chciał. Choć marzy... Bo w Iranie trzeba być bardzo bogatym, albo mieć super pracę (Ali teraz nie pracuje), żeby dostać dokądkolwiek wizę... Bo teraz nie jest w modzie być Irańczykiem i nieraz jego podróżujący znajomi opowiadali, że nie spotykali się ze zbyt miłym przyjęciem w Europie (- Arab! - żeby choć mieli pojęcie, że Pers Arabem raczej nie jest...Pewnie nie rozróżniają Iranu od Iraku... Wystarczy mieć wschodni paszport, być muzułmaninem i już jesteś kimś gorszym....). Ali jest z gorszego świata. A my z lepszego.
Dwóch młodych, inteligentnych, wykształconych, fajnych ludzi. Dwa życia. Nic nowego - świat nie jest sprawiedliwy.... Dlaczego tak wiele zależy od tego w jakim kraju się rodzisz? W czym lepszy jest Szwajcar od Irańczyka? Dlaczego jeden może wszystko a drugi nic? Dlaczego na jednego ludzie będą patrzeć z podziwem, drugim gardzić? Bo urodzili się w innych miejscach na Ziemii? W czym lepsi jesteśmy my od Syryjczyków? I dopóki bedą lepsi i gorsi... Ale czy wiara w utopię ma sens? Ostatnio ktoś mi powiedział (pozdrawiam, jak czyta ;) - że wiara w utopię jest niemoralna. Bo nigdy nie będzie na tym świecie idealnie... więc to jest oszustwo. Może miał rację. Ale ja sobie w swoją utopię będę wierzyć. Będą naiwna i głupia, i będę mieć prostackie poglądy. Wierzę, że może kiedyś nie będzie świata lepszego i gorszego. I może nie możemy tego zrobić w sensie politycznym. Ale możemy tak zrobić w naszych głowach, sercach, domach. Nie ma lepszych i gorszych. Jesteśmy tacy sami.
Jest aszura, ważne święto dla szyitów, więc chcemy czy nie jakoś temat zejdzie na religię. Ogun mówi, że jest muzułmaniem - Może mało praktującym... Rozmawiamy o sunnitach, szyitach, o tym wszystkim. Ali jakoś mało się odzywa. Nalewa herbaty, okrywa nas kocami. - Wiecie ja nie jestem muzułmaninem, to znaczy oficjalnie jestem... jak każdy Irańczyk, inaczej się nie da.... ale w sercu - nie... Jestem chrześciajaninem... - Często nasi Irańscy przyjaciele mówią, że nie wierzą. Że religia na siłę - ma takie skutki. Czasem mówią, że interesują się Zaraostrinizmem, starą religią Persów. Ale nie że są chrześcijanami. Więc Ali nas zaskoczył. -Dlaczego? - pytamy. - Ja bardzo mało wiem o chrześcijaństwie, trochę się tego wstydzę, że mało o Nim wiem... Ale kocham Jezusa... - tłumaczy. -Tak po prostu... Dostrzegamy, że Ali ma w rzemykach, które nosi na ręce - krzyżyk. - Nie boisz się nosić? - Nie - śmieje się. - Nie powinienem... ale noszę...Może kiedyś w moim kraju będzie wolność, wtedy na pewno zostanę takim prawdziwnym chrześcijaninem... Jak wy (... i tu Ali mnie bardzo zawstydza... ale to temat nie na ten post i nie na ten blog ;)
Rozmawiamy o tym, jak w Iranie wygląda sprawa innych religii. Wiec jeśli ktoś jest stąd to jest muzułmaniem, nie może zmienić wiary. Jeśli jest Irańczykiem, bo mniejszości narodowe mogę wyznawać inne religie - oprócz bahaizmu - są więc w Iranie np. kościoły i legalnie, bez przeszkód działają - a jesteśmy w Isfahanie - gdzie znajduje się wielka dzielnica ormiańska. Tylko - Ali jako Iranczyk nie za bardzo powinien się w kościele pojawiać... Chyba że turystycznie...
- Właśnie! Wino! Wino? - Nie wiecie? - Dzielnica ormiańska to chyba jedyne miejsce w Iranie, gdzie można kupić legalnie wino! Jak to? Oczywisćie sprawa dotyczy tylko cudzoziemnów i wina nie może kupić muzułmanin. Więc np. Ogun nie może - bo wjechał na paszport turecki (nie mogę wyciągnąć szwajcarskiego, bo zaraz pojawia się pytanie - a gdzie masz wizę? wjechałem bez wizy na turecki więc nim tu się posługuję, a będąc Turkiem jestem automatycznie muzułmaninem, wiec wino nie dla mnie..). Jakie to skomplikowane... O parę łyków wina. Sprawdzałyśmy w jakimś przewodniku. Prawda - w dzielnicy ormiańskiej można kupić wino. Do celów sakralnych. Ktoś policzył, że Ormianie zużywają do celów sakralnych dziesiatki litrów wina na każdą msze...
Siedzimy, chłopaki nie mogą sobie poradzić z rozpaleniem sziszy - za duży wiatr. Nam też zimno. Wieje. Postanawiamy przenieść się do knjapy . W knajpie jest część dla mężczyzn i rodzinna. Nie możemy siedzieć w części dla mężczyzn, a w rodzinnej nie można palić fajki wodnej. Ali śmieje się. - To Iran - pod każdym stolikiem stoi fajka. Czasem wielka, czasem ledwo się mieści, ale jak zakaz, to nie ma być widać, więc jest pod stołem. A węże z ustnikami oczywiscie na górze i wszędzie aromatczny dym... To Iran.
Isfahan to meczety, jakby tkane z błękitu. To pałace, parki, mosty (rzeka wyschła... Iran od kilku lat zmaga się z suszą). To wąskie ulice starówki, zatłoczone bazary. I oczywiście dzielnica Ormian - katedry, w środku wyglądające niemal jak meczety... (tylko mozaiki jakby inne ;). W jednym z ormiańskich kościołów wystawa o rzezi Ormian. Bardzo brutalna. I człowiek tak zwiedza, zachwyca się, jakie piękne rzeczy ludzie zaprojektowali, zbudowali, jacy ludzie są wspaniali. A potem - w twarz. Co potrafimy sobie nawzajem zrobić... Bo dzielimy światy na lepsze i gorsze. Pewnie, rzeź Ormian to trudna sprawa i nie miejsce tu o tym pisać. Ale - znowu.. narody, religie... Gorsi i lepsi.
Jeśli ktoś zamknie oczy i widzi bajkowy Iran - to najpewniej widzi Isfahan. Esencja naszych wyobrażeń. Trzeba to miasto odwiedzić. Nacieszyć sie pięknem. Napić u Ormian wina. Posiedzieć na placu Imama. Ale - trzeba jechać... Kierujemy się dalej na południe. Odwiedzić zaraostrian, zobaczyć Persepolis. Ciągle jeszcze tyle przed nami. Tyle miejsc - i tyle ludzi...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz