niedziela, 24 stycznia 2016

Sziraz Persepolis

Wreszcie Persepolis!



Pewnie większość ludzi kojarzy Iran z meczetami, bajowymi miastami i mają rację. A dla mnie - to było zawsze Persepolis. Gdziekolwiek się nie ruszyć we wschodniej, południowej Europie, na Bliskim Wschodzie zawsze depta się po piętach Persom. Dla mnie to, obok Hetytów, jedna z "ulubionych" kultur, cywilizacji, narodów. I gdy marzyłam sobie o Iranie - to było zawsze marzenie o Persepolis. Tak choćby symbolicznie, być w tym miejscu. I jesteśmy...


Ale pierwsze Sziraz - nazwa o niebo piękniejsza od samego miasta. Swoją drogą do dziś nie udało nam się ustalić, czy ma coś wspólnego z winem Sziraz... Tak, marzy nam się wino, ciągle jesteśmy w kraju całkowitej prohibicji... 

Jest w Sziraz malownicza niebywale twierdza, meczety, kolorowy bazar, wąskie uliczki. Ciągle trwają obchody Aszury, więc wszystko jest bardziej kolorowe. Odkryłyśmy przypadkiem (prosząc o przechowanie plecaków w lodziarni skusiłyśmy się na loda) miejscowy specjał - spróbujcie koniecznie! Lody w soku marchewkowym! Tak! Wkładamy gałkę lodów (oczywiście śmietankowych) do szklanki soku z marchwi... W dodatku bardzo dobre a nawet uzależniające. Mamy wreszcie jakiś przysmak...

Plątamy się po mieście. Ze zwiedzaniem jest czasem tak, że czasem pewne rzeczy powszednieją. Miasta zaczynają wydawać się takie same, zabytki podobne. Gdy widzi się pierwszy - wow, przy kolejnym, też arcydziele - eeee.... To pułapka w podróżowaniu. Czasem ludzie mówią - nudzi mi się zwiedzanie. Mówią, bo dla nich świat to tylko jego cuda - które i owszem są wspaniałe, które trzeba zobaczyć, nacieszyć się nimi. Ale jeśli tylko tego szukamy w podróżach - mogą się znudzić. Więc czego my szukamy? Chyba ludzi... Chyba o to chodzi - żeby pobyć z Innymi. Żeby pooddychać ich powietrzem, popatrzeć na świat ich oczyma, pożyć choć trochę ich życiem, ponarzekać, pocieszyć się razem. Każdy kraj, każde miasto, każdy człowiek to inny świat. Coś niesamowicie fascynującego. Stąd chyba ciągle w nas "chytrość" - posmakować tych wszystkich światów. Tylko ich nie znajdziemy robiąc kolejnego zdjęcia na punkcie widokowym, pod najstarszym, największym, najpiękniejszym budynkiem epoki, ery, kraju. One są czasem uliczkę dalej. One są czasem w zupełnie nudnym, rzadko odwiedzanym przez turystów mieście. Albo gdzieś na obrzeżach. Gdzie zresztą się zaraz udamy ;)

Wieczorem jedziemy do naszego hosta - i dobrze, że wcześniej zwiedziłyśmy miasto - bo... no tak, Sziraz jest wielkie, kto powiedział, że będziemy mieszkać w centrum. Do naszego hosta jedzie się coś z godzinę, mieszka na, bogatych zresztą, obrzeżach miasta. Jadą wątpimy czy ty jeszcze Sziraz, a może jesteśmy już gdzieś indziej?

Ale nie ma tego złego, coby na dobre nie wyszło - jesteśmy "w kierunku na Persepolis". I to jeszcze nie koniec dobrych wieści - nasz gospodarz nas tam zawiezie :)

Omar mieszka z rodziną w olbrzymim, pięknym domu. Dla gości ma całe wielkie piętro. Oczywiście, gdzieżby się marnowały takie hektary. Nie jesteśmy same - jest Li z Australii. Przyjedzie też para Kanadyjczyków. Rzadko się to co prawda zdarza, ale fajnie też w CS spotykać innych "surferów", a jeszcze lepiej z nimi pomieszkać.

Li to Chińczyk, ale mieszka niemal całe życie w Melbourne. - Tydzień? Chyba więcej - usiłuje policzyć dni, które spędził u Omara. - Zasiedziałem się - śmieje się. Li jest w podróży dookoła świata, ponad rok w drodze. - Czasem trzeba odpocząć, pobyć gdzieś. I akurat na Omara wypadło - żartuje, że może zostanie to na zawsze. Li dużo wie o Iranie, dużo już zobaczył. - Ale uczę się tego kraju tak naprawdę tutaj, mieszkając u Omara - Co robi? - Chodzę po osiedlu, jeżdżę z Omarem na uniwersytet, spotykam się z jego znajomymi, chodzę na imprezy, nawet na dziewczyny ;),  poznaję ludzi. Właściwie nic... Li zwiedził już Amerykę Południową, Afrykę, Europę, teraz przez Azję wraca do domu. Był wolontariuszem w Afryce, co nam poleca, czasem "zasiadywał" się u hostów tak jak teraz. Lubimy rozmawiać z Li. O świecie, podróżach. Szkoda, że to nasze ostatnie dni w Iranie, bo dopiero Li instaluje nam programy, które odblokują nam blokowane w Iranie strony... Jesteśmy królami fesjbuka :) Szkoda, że nie wiedziałyśmy wcześniej, że to takie łatwe... :) No, ale teraz już wiemy...

No - i tak sobie rozmawiamy o Iranie, gdy wychodzi, że Li, będąc tu kilka dni nie odwiedził jeszcze Persepolis. Tak nie bedzie :) Jutro jedziemy. A że Omar ma wolny dzień... No to już nie ma...

Tak, wszyscy mówią, że Persepolis jest rozczarowaniem, że jest słabo zachowane, ze w porównaniu z Efezem, Afrodyzją, czy czymś tam jeszcze. Ale to Persepolis. Jedziemy w piątkę, bo doszła jeszcze dziewczyna Omara. Wyfryzowana, wymalowana, z czerwonym lakierem na paznokciach, taka "księżniczkowa" - ze słodkim głosikiem i fochami. Gdy tylko może zrzuca z obrzydzeniem chustę, pod nią ma burzę farbowanych na blond włosów.

Persepolis wcale nie rozczarowuje. Jest wspaniałe. A jeszcze mamy za przewodnika Omara - Persa przecież!  Potomka wielkich wojowników, twórców tej kultury. Irańczycy są dumni ze swej historii, mocno się z nią utożsamiają. Wiele o niej wiedzą. Omar opowiada jak profesjonalny przewodnik. Choć z drugiej strony niemal obsesyjnie Irańczycy fascynują się Europą, chcą być na siłę "europejscy". Europa wydaje się im lepsza, niemal rajem na Ziemi, wszystko co europejskie, od mydła po poglądy jest dobre, lepsze, mądrzejsze. Nie wierzą, jak mówimy, że nie całkiem tak jest. Z jednej strony są dumni ze swego kraju -  z drugiej czasem się nam dziwią, co nas fascynuje we Wschodzie - przecież mamy bliżej ten "wspaniały' Zachód. Są niesamowicie mądrzy, tworzą ciągle wspaniałą sztukę (widzieliście irańskie filmy?), ale czasem...mają jakiś kompleks... Czują się gorsi... Pewnie. To generalizowanie. A może my też tacy byliśmy w latach - powiedzmy 80-ych? Czasem taki wydaje mi się Iran. Jak Polska z tych czasów.

Omar jest też mocno anty gdy rozmawiamy o tym, co się dzieje w jego kraju. Nie pierwsza, pewnie nie ostatnia nasza dyskusja. O polityce, religii. Li patrzy na wszystko z chińsko-australijskiego dystansu, co też otwiera nam oczy na wiele spraw. Świat nie jest prosty. Mało się na nim znam. Nie wiem, czy na pewno mam rację w wielu rzeczach. Ale na pewno nie mają jej racji ci, którzy wszystko wiedzą, którzy wszystko zaszufladkowali. Którzy wiedzą kto jest zły, a kto dobry. Którzy wiedzą, że  "my jesteśmy..." a "oni są...". 

Chodzimy kilka godzin po ruinach. Są takie, jakie mają być, z płaskorzeźbami, kolumnami, resztkami murów, słynną bramą. Potem pojedziemy jeszcze zobaczyć groby wielkich władców Persji. Jest mocno niebieskie niebo. Takie jak powinno być nad Persepolis. Takie jakie było, gdy tysiące lat temu imperium tworzyło historię, gdy wyruszało podbijać świat. Gdy zostało podbite... (oj, nieładnie panie Aleksandrze Wielki spalić takie pięknie miasto... choć historycy twierdzą, że Aleksander nie zrównał z ziemią całego miasta, ale tylko pałac... w końcu musieli się zemścić za Ateny)

Trzeba by w takim miejscu rozważać przemijanie, wielkie filozoficzne problemy, znikomość ludzkich losów czy coś w tym stylu  - a my gadamy o tym, jak to zrobić, aby nic nie robić tylko podróżować :) Li wierzy w coś w rodzaju filozofii  sukcesu, pozytywnego myślenia i takie tam w co my nie wierzymy wcale (pod tym względem się wyjątkowo ideologicznie z Marą zgadzamy :) - i dyskusja przybiera bardzo ostre tony ;) Mara jak zwykle ma ostry język i biedny Li.. No dobra, możemy się spierać, być z różnych światów, mieć różne poglądy, wierzyć w różne rzeczy - ale jest coś co nas łączy - podróżowanie. To, że potrafimy przemierzyć pół świata aby tu być, nie tylko w Persepolis, ale z Omarem, z jego dziewczyną, że jakoś tak dziwnie myślimy, że przedkładamy to nad cokolwiek innego. Że zamiast kupić sobie coś, potrafimy wydać ostatnie pieniądze na podróż. I nigdy tego nie żałujemy. Może za jakiś czas, gdy nasi znajomi będą mieć całą masę rzeczy, naszym majątkiem będzie tylko tysiące średniej jakości zdjęć i kilka historii do opowiedzenia, których być może nikt nie będzie chciał słuchać. Nie wiem, czy to dobre, czy złe... Zawsze uważałam, że podróżowanie to wybór. Teraz coraz częściej myślę inaczej. Owszem - to wybór, ale niejako pod przymusem. Bo są tacy ludzie, którzy chyba muszą podróżować. Nie mają innego wyjścia, Jakby byłą ta jakaś nieuleczalna choroba. Uzależnienie. I nie ważne, czy są to wielkie, czy małe podróże. Daleko, czy blisko. Kapuściński pisał o uzależnieniu podróżą. Często cytowałam ten fragment. Ale teraz chyba zaczynam go rozumieć... 

Myślę, że ludzie, którzy lubią się włóczyć mają ze sobą coś wspólnego, jakąś płaszczyznę porozumienia, coś w rodzaju kodu... I co by nas nie dzieliło, to "coś" zawsze będzie nas łączyć. I będzie ważniejsze, od wszystkiego, co mogłoby nas różnić...

Ciekawe, co na to starożytni Persowie...

Żalimy się naszym kolegom, że nie najadałyśmy się w Iranie. Gdzie ta legendarna kuchnia? To przedmiot naszych ubolewań i żali. Chłopaki mówią, że absolutnie nie mamy racji, że trzeba wiedzieć, gdzie i co, a my zapewne nie wiemy. Więc nam pokażą, jedziemy do restauracji, nad rzekę, siedzimy, jemy. Fajnie jest. Dobre, ale nam ciągle za mało. Takie kebaby są też w Turcji, w Polsce nawet. Chcemy coś irańskiego. Nie, to marzenie się nie spełni...Gdy pójdziemy do superlokalnej knajpki będziemy jeść coś bezkształtnie maziowego o nieokreślonym, ale niezbyt przyjemnym smaku.

Niedaleko domu Omara jest ponoć największy na "Middle East" mall handlowy (co na to Dubaj?). Wpadamy zobaczyć. Jeździmy, chodzimy po okolicy. Fajnie tak się zasiedzieć, ale goni nas termin ważności wizy. Fajnie nam rozmawiać wieczorami z Li, oglądać zdjęcia, żartować, planować podróże... Ale... Trzeba jechać... Więc pozwiedzamy sobie jeszcze Sziraz, zobaczymy sławny meczet z kolorowymi mozaikami, które tworzą przez kilka chwil dnia orgię barw. I udamy się na południe. DO Badar, największego portu Iranu. Stamtąd mamy nadzieję popłynąć do Dubaju. Tam powiemy do widzenie Persji. tam po też pierwszy w Iranie.. wreszcie się napijemy alkoholu ;)
































































Brak komentarzy: