poniedziałek, 3 sierpnia 2009

Sumbawa

Zniknela zielen dzungli, zamisat tego spalony sloncem busz

Lekcja z Mr. Marcinem

Jakbysmy byli w innym swiecie - Sumbawa zaskoczyla nas krajobrazami, brakiem alkoholu - tu zyja u bardzo ortodoksyjni Muzulmanie i ustawicznym brakiem miejsc w hotelach. A w malenskim Sape Marcin zostal nauczycielem :)



Goni nas czas - leca dni, nasza wiza niedlugo skonczy sie, wiec szybko planujemy przejechac Sumbawe - przed nam jeszcze wielka Flores (marzy nam sie tez Komodo) i odlegly o kilkaset kilometrow morzem Timor. Ale po Sumbawie nie da sie szybko podrozowac - niezykle powolne, sypiace sie autobusy, czesto psujace sie po drodze, w dodatku jezdzace rzadko, wiec jedziemy od miasteczka do miasteczka, zatrzymujemy sie na noc w stolicy wyspy - zatloczonym Sumbawa Besar. Nie ma tu zbyt wielu turystow, wiec wzbudzamy sensacje. Ludzie sa tu uprzejmi, uczciwi. Niestety, nie mozna tego powiedziec o kierowcach autobusow - ktorzy chyba umarliby, gdyby sprzedali nam bilet po natmalnej cenie... Jedziemy autobusami - ciezarowkami - zajmuje to wieki - nasza osttania ciezarowka wlecze sie 30 kilomatrow na godzine, wiec pokonanie 200 kilometrow zajmuje nam caly dzien.

Sumabwa to zupelnie inny swiat - az ciezko uwierzyc, ze wyspy znajdujace sie tak blisko od siebie moga sie tak roznic - zniknela soczysta zielne, dzungla, zamiast tego wysuszone, gory, z nieba leje sie skwar. Piekna jest Sumbawa, ogladamy z okien samochodow wspaniale gory, wsypokie wulkany, morze - zatoczki, polwyspy. Po Sumbawie podrozuje sie ciezko, w wiele zakatkow nie dociera publiczny transport - wiec to ciagle wyspa malo odkryta przez turystow.
W malenkim Sape, w hosteliku, gdzie spimy, jest tez szkolka angielskiego - slychac dzieciaki powtarzajace slowka. Nauczyciel zaprasza nas na lekcje, ja spie (hehe), wiec Marcin, teraz Mr Marcin idzie sam. Przez godzine dzieci wypytuja go o Polske, o podroz. Niektore mowia, ze jeszcze nigdy nie rozmawialy z cudzoziemcem... Chce wspolne zdjecia, Marcin obiecuje, ze wyslemy odbitki, bo dzieci do najblizszego miejsca z interenetm maja kilkadzisiat kilometrwo, wiec nie wchodzi w gre wyslanie fotek mailem. Wieczorem jeden z dzieciakow, 12-latek, przychodzi nas odwiedzic - narzeka na trudna ksiazke do angieslkiego - Ale lubie sie uczyc - zapewnia. Choc jego pasja, to jak przyznaje, nie angielski, ale historia. Dzieciak wie o swiecie bardzo duzo - caly czas zaskakuje nas... Uczy nas indonezyjskich slowek, powtarza polskie :) marzy, zeby zobaczyc Jakarte, moze nawet tam studiowac - na razie najdlaej byl na Bali. - Widzialem tam strasznie duzo bialych turystow - chwali sie.
Z Sape polyniemy na Flores. Jeszcze kilkanascie lat temu prom zatrzymywal sie na Komodo, niestety, teraz trzeba by wynajc prywatna lodzi. Z Flores jest blizej - sprobujemy tam - byc tak blisko slynnych waranow i ich nie zobaczyc - byloby grzechem smiertlenym :) I tak mysla turysci, ktoprych spotykamy na promie - jest nas dziesiecioro - Holendrzy, Belgowie, Francuzi i jedna Indonezyjka podrozujac z Europejczykiem. Wszyscy marzymy o waranach, zwanych tu smokami z Komodo. Moze sie uda...
A na razie ogladamy z promu delfiny i latajace ryby... Plyniemy obok Komodo, wyspa wyglada pustynnie, sucho. Potem Rinca - i po kilku godzinach na promie - Flores. Ponoc niezwykle piekna i bardzo katolicka.

Brak komentarzy: