sobota, 8 sierpnia 2009

Flores

Katolicka, niezwykle piekna - Flores - miejsce gdzie stanelismy przed widmem "niewydostania sie" stad...
Gdzie jest prom?
Niemal do ostatniej chwili nie bylismy pewi - wyplyniemy czy nie. A jak nie - to kiedy? Jezdzilismy za promem z miasta do miasta - nikt nic nie wiedzial... Wiec zwiedzilismy Flores wiecej niz planowalismy - a bylo co, bo to niezwykla wyspa...

Na Flores - juz calkiem powaznie nabawilismy sie "Hello Mister fatygi" - naprawde istnieje taka choroba. Jest to mile, przyjemne - ale kiedy w ciagu kilku minut, na przestrzeni kilku metrwo czlwoiek slyszy chyba ze sto razy "Hello Mister" - i za kazdym razem musi usmiechniety odpowiedziec, a czasem jeszcze pojawiaja sie nastepne pytania - moze miec dosc. Czesto przejsci kilkustet metrow to prawdziwa katorga - Hello Mister krzycza wszyscy od ledwo mowiacych dzieci po staruszkow. Im mniej tursytow, tym brygad "Hello Mister" wiecej. A na Flores, poza Labuanbajo, turystow zbyt wielu nie ma... Wiec nabawislimy sie "Hello Mister fatygi"....

Z Labuanbajo - gdzie zostalismy troche dluzej niz planowalismy (odsypianie imprezy :) udalismy sie w strone Ende - stolicy wyspy, skad jak wyczytalismy regularnie odplywaja promy do Timoru. Nie bylo latwo - bezposredni autobus odjezdzajacy bladym switem uciekl nam (no, nie wstalismy) wiec jedziemy do Rutangu, gdzies w polowie drogi. Podrozowanie po Flores bywa niewygodne, czasem przeplacone (choc Indonezja jest chyba jednym z niewielu miejsc na swiecie, gdzie, kiedy kierowca podaje zawyzona cene turyscie, miejscowi ostro i glosno protestuja) - ale nigdy nudne. Autobusy to wraki - czasem uruchamiane tylko "na popych" - czesto psuja sie, raz jedziemy - a tu glosny huk, jakby wybuch. Nie, zadni terrorysci - poszla tylko opona. A jako ze siedzieslimy na kole - wybuch slyszalny byl nawet przez sluchawki mp3-kow.... Oczywiscie autobus musi zawsze byc zapchany do granic mozliwosci - ludzie siedza w 3,4 osoby na siedzeniach 2-osobowych, w korytarzu, a ci, ktorzy nie maja miejsca, staja w drzwiach - na pol w autobusie, na pol na zewnatrz. Gdy i takich miejsc zabraknie pasazer moze zwisac z drabinek prowadzacych na dach... Oprocz ludzi sa i bagaze, dach az ugina sie od workow z ryzem, i innymi rzeczami - nasze plecaki na tym tle wygladaja calkiem niepozornie. Raz slyszymy starszliwe wrzaski, wlasciwie kwiki - to pasazerowie taszcza na sznurach na dach olbrzymia swinie (kury juz dawno przestaly nas szokowac) - swini malo chyba podobala sie podroz - bo mocno protestowala cala droge. Raz - to juz przeszlo nasz najsmielsze wyobrazenie o tym co moze zmiescic sie w autobusie (motor to nie problem - mozna go zawsze gdzies przytroczyc) - pasazerowi zaladowali na dach wielka szafe, a kiedy juz ja jakos wciagneli na dach, przyniesli reszte mebli - m.in. olbrzymie lozko. Wszytsko sie zmiescilo :)

Flores jest bardzo katolicka - wszedzie mnostwo krzyzy, obrazow, figurek, wizerownkow papieze - na ulicach, w autobusach, bemach - mieszkancy Flores mocno podkreslaja swa katolickosc. No, i w odroznieni od muzulmanskich wysp nie ma tu problemu z kupnem alkoholu :) Ludzie tu sa zyczliwi, mili, troche ciekawscy, lubia pogadac, popytac. Polska zawsze kojarzy sie im z papiezem, ktorego twarz czesta maja nadrukowana na koszulkach, zreszta pytanie o religie jest tu czeste i z wielka radoscia przyjmowana jest informacja, ze jestesmy katolikami. Szczescia do ludzi nie mamy tylko w Rutnegu - tradycyjnie w hotelech nie ma miejsc (trwaja indonezyjskie wakacje) - znajdujemy jakas nore - pojawia sie jakis naganiaczo-naciagacz, ktory poznym wieczorem zmienia cene - mialo byc za pokoj, jest za osobe... Potem typ znika, idziemy spac, odganiajac sie od rojow komarow (nie ma oczywiscie zadnych moskitier) - i wtedy zaczuna sie wielkie karaoke - party. Mlodzi ludzie, ktorzy przybywaja tu na czyms w rodzaju kolonii tancza, skacza i wrzesza tuz nad naszymi glowami - caly czas wydaje nam sie, ze cienki sufit runie na nasza glowe... Czekamy godzine, dwie, zapewne nie wyspimy sie - a autobus do Ende jest o szostej rano... No, nei wyspalismy sie - mlodzi Indonezyjczycy chyba nigdy nie spia - darli sie cala noc, aby juz od piatej rano zaczac nowa impreze...

W Ende cieszymy sie niezmiernie - koniec kilunastoodzinnych autobusowych przepraw, jeszcze tylko prom i bedziemy w Kupangu. Nic z tego - prom odplynal - spoznilismy sie o jakies poltorej doby... A nastpeny? tego nie wie nikt - moze za tydzien, moze za miesiac. Nie wiadomo. W biurze lini, w porcie - wszedzie slyszymy informacje brzmiaca mniej wiecej tak - jak przyplynie to bedzie... Za to kapitan portu jest na tyle uprzyjmy ze dzwoni do Larantuki, skad - zapewnia - prom plynie na pewno i radzi nam tam udac sie. Probujemy jeszcze z lodziami cargo - sa, ale plyna w przeciwnym kierunku, jachtami - nie ma jak na zlosc ani jednego.... Chyba musimy opuscic przyjazne, calkiem mile Ende. A mialo byc tak latwo.... To Larantuki mamy kilkanascie godzin jazdy...

Wiec znow zatloczony autobus - choc nie zalujemy - widoki wynagradzaja nam wszytsko - mijamy tradycyjne wisoki, z domami pokrytymi czyms w rodzaju strzechy, z ofiarnymi, kamiennymi oltarzami na srodku (na Flores ciagle kwitnie animizm, i nawet najgorliwsi katolicy raz na jakis czas skladaja duchom ofiaty), im dalej na wschod tym wiecej wulkanow, stromych, wysokich, dymiacych gor. Sam koniec Flores, to juz same wulkany, czesto siegajace 2000 m. gory wyrastaja prosto z oceanu... Larantuka polozona jest u stop takiej wlasnie gory, nad przeczystym morzem, pelna czarnych, wulkanicznych plazy. Miasteczko jest male, choc starszliwe dlugie, ciagnie sie i ciagnie. Raz bladzimy - i miejscowa kobieta pokazuje nam droge na skroty - przez miejscowe lotnisko - jeden, krotki pas startowy, biegaja po nim dzieci, maja wspaniala scieze rowerowa, pasa sie obok kozy... A samoloty lataja tu i to nawet czesto - ale my chcemy promem - i do ostaniej chwili nie wiemy - bedzie czy nie. Ma niby byc w piatek, kazdy przynjamniej tak twierdz, ale nikt nie wie o ktorej - wersje znowu sa bardzo rozne - od wczesnego ranka po popoludnie... Rano jedziemy do przystani (dzien wczesniej zamknietej na cztery spusty) - JEST! - stoi nasz prom! Wymarzony i wyczekany! Kupujemy calkiem tanie, jak na prawie dobowy rejs bilety... Jutro bedziemy w Kupangu :)

Brak komentarzy: