środa, 12 sierpnia 2009

Timor

A mialo byc tak pieknie :) Hop i do Australii..... a tak - jedziemy dalej
Z Timoru do Timoru
Do Kupangu przybyslimy z ambitnym planem - szukamy jachtu do Australii, a jak nie bedzie (tudziez nik bedzie chcial nas zabrac) - lata stad samolot do Darwin. A tu - a kuku - jachtu ani pol, a samolot... juz nie lata. Do Australii mamy moze 300, 400 km w linii prostej. I nie ma sie jak dostac...

Po prawie dobie na calkiem wygodnym jachcie, po podziwianiu niezwyjlych widokow - wulkanicznych wysp, pieknych zatokczek, obejrzeniu dwoch czesci Rambo - wysiadamy w Kupangu. Wita nas male, dosc senne miasteczko, lejacy sie z nieba zar, mili, uczciwi ludzie i... pusty port, gdzie przeciez mialy czekac jachty, ktore zabiora nas do Australii ;)
Jachtow nie ma, bo jak poinformowali nas spotkani Australijczycy, w Kupangu wprowadzono tak horrendalnie wysoki oplaty portowe, ze nikt nawet mysli tam sie zatrzymac. A samolotu nie ma, bo jak poinformowali nas Indonezyjczycy - jest to robota USA i Australii, ktore to kraje zmierzaja do tego, aby indonezyjski Timor stal sie koncem swiata, aby nikt tu nie zagladal... Nie wnikamy dlaczego - ale nie da sie stad wydostac... Mozemy wrocic sie na Bali (nienawidzimy sie wracac ;), albo... Timor Wschodni. No, jeszcze mozemy uprowadzic jakad lodke i wioslowac do Australii - to tylko w koncu okolo 300 km w linii prostej ;)
Wybralismy Timor - zobaczymy jeszcze jedno, bardzo zreszta ciekawe panstwo. Nasz zapal troche ostudzily informacje - o wizie, ktora kosztuje 30 dol i o cenach - w Timorze waluta jest dolar amrykanski, wiec wszytsko jest staszliwe drogie. Jedyne pocieszenie - zawijaja tam czasem jachty, a poza tym lata samolot do Darwin, a nawet dwa razy dziennie! Wiec nie mamy wyjscia - jedziemy do Timoru.... (- Jest tam calkowicie bezpiecznie, w Timorze jest chyba wiecej wojsk ONZ niz mieszkancow - zapenili nas spotkani w Kupangu obiezyswiaci)

Kupang, pieknie polozony nad morzem (cudowne zachody slonca), naprawde wyglada, jakby chwile swietnosci mial za soba - kiedy lataly stad samoloty do Australii, miasto pelne bylo turystow - teraz mozna to spotkac kilku obiezyswiatow - zwykle takich, ktorzy przyjechali tu aby, przekraczajac granice z Timorem Wschodnim, wyrobic sobie nowa wiza do Indoenzji. Zwykle sa tu podroznicyy, jadacy juz od wielu miesiecy, lat nawet, nie turysci, ktorzy kupowaliby pamiatki, czy spali w drogich hotelach... Wielu mieszkancow Kupangu starcilo dochodu, sprzedawcy pamiatek nawet nie licza, ze cos kupimy. Wlasciciel, kiedys zapewne pelnej knajpy, polaczonej z czyms w rodzaju biura informancji dla turystow, klnie, na czym swiat stoi na politke - przez ten Wschodni Timor....

Siedzimy kilka dni w Kupangu - spacerujenmy po plazy, obesrwujemy jak dzieciaki, gdy wieczorem przyjdzie odplyw, poluja na cos w plytkiej wodzie, zbieraja morska trwawe i rozne wodne stworzenia. Ludzie tu sa uczciwi, przyjazni. Mamy czysty, przyjemny pokoik w tanim hostelu - sprawdzamy czy, nie przyplynal jakis jacht (oczywiwcie, ze nie...) - wypytujemy innych turystow, ktorzy stamtad przyjechali o Timor Wschodni...

I wczoraj wyruszlylismyw strone Timoru Wschodniego - bezposredni blet do Dili jest bardzo drogi, wiec zatrzymalismy sie w przygranicznym miasteczku - jutro sprobujemy przekraczyc granice i dostac sie do Dili. A tam - moze cos znajdziemy... Jest starsznie goraca i sucho - ponoc panuje tu juz australijaka pogoda :) Kraobrazy tez zupelnie inne, niz choby na Flores - suchy, niemozliwie wyschniety busz, splowiale wzgorza - i wspaniale wioski, z okraglymi, krytymi lismi dachami....

Brak komentarzy: