poniedziałek, 3 sierpnia 2009

Rinca

Jak waran prychal na Marcina

W krainie smokow

Zobaczylismy warany z Komodo! :) Snorkelingowalismy w rafie, najpiekniejszej jaka dotychczas widzielismy, wedrowalismy przez sawanne, plynelismy wsrod wysp i wyspek, a morze mialo kolory, ktorych nawet sobie wczesniej nie wyobrazalismy - na pustej plazy, pod palmami palilismy ognisko, pilismy z tubylcami palmowe wino... A to wszystko w jeden, choc bardzo dlugi dzien.

Siedzimy nasza "promowa" dziesiatka w knajpie w Labuanbajo na Flores (po znalezionu noclegu, co wcale nie bylo latwe - wszytsko zajete) i planujemy jak dostac sie do waranow. My juz ustalislimy, ze zobaczyc je musimy, choc planowalismy nie zatrzymywac sie po drodze, a pozostali przyjechali tu specjalnie dla nich.

Wiemy juz jedno - Komodo jest za daleko i za drogo, ale warany zyja tez na wsypie Rinca. Nie mniej ich niz na slynnym Komodo - a wyspa jest od brzegow Flores o wiele blizej. Wycieczki sa ciut za drogie, postanwiamy wstac bardzo wczesnie rano i wynajac lodz - mamy nadzieje ze chetnych nie braknie - razem jestesmy w stanie zaplacic kilkadziesiat dolarow, a to przeciez calkiem niezla kasa..

I mamy racje - rano blyskawicznie znajdujemy lodzi - targujemy sie na 85 dol, za caly dzien plywania - na Rince i z powrotem, po drodze chcemy tez ponurkowac. Obies strony - my i wlasiciciel lodzi zadowolone - wiec wyruszamy. Morze jest tu niezwykle czyste - woda ciagle zmienia kolor, wszystkie odcienie blekitu, turkusu az do seledynowej zieleni. Mijamy male, bezludne wysepki z bialymi, porosnietymi palmami plazami - pomieszkac na takiej wyspie... Wlasciwie nie byloby tu trudne, mozna przeciez wynajac lodz, aby nas tam zawiozla i przyplynela za kilka dni... Moze nastepnym razem :)

I, po 3 godzinach - jest i Rinca - juz na nadbrzezu, pod wielkim znakiem witajacym nas w parku narodowym Komodo, lezy sobie waran... A my zastanawialismy sie, czy dane nam bedzie choc jednego zobaczyc... Cale mnostwo waranow spaceruje sobie w poblizu biur parku, leza pod domami na palach... WYgladaja na niezwykle powolne i leniwe stworzenia - ale pozory myla - warany sa bardzo agresywne (zdarzaly sie nawet wypadki smiertlene), potrafia biec o wiele szybciej niz czlowiek i rzut oka na ich potezne pazury kaze wierzyc, ze moga byc niebezpieczne. Obserwuja katem oka jak robimy im zdjecia. Ciagle gdzies obok jest pracownik parku z kijem, czuwajacy, gdyby waran zdenerwowal sie.... choc bardziej niz waranow straznicy pilnuja turystow, ktorzy czesto zblizaja sie zbyt blisko - Marcin uczynil krok za daleko - i leniwy waran zerwal sie, groznie prychajac - jakby mowil - krok blizje i zobaczysz :) Kilka lat temu tragicznie zginal turysta w Francji, a nie tak dawno kilku podroznikow zostalo pogryzionych. A zeby maja spore....

Przez wieki o wielkich smokach zyjacych na dalekich wyspach krazyly w Europie legendy, w ktore niewielu wierzylo. Dopiero na poczatku XX wieku do Holoandii dotarla skora jaszczura - i wtedy swiat przekonal sie - istnieje naprawde. Najwieksze na swiecie jaszczury zyja tylko tu -na Komodo i Rinca, wiec mimo ze wstep do parku kosztuje az 17 dol - nie zalujemy. Idziemy na spacer po wsypie - oczywiscie, musimy wynajac przeowdnika (co na 10 osob nie wychodzi drogo - czasem warto podrozowac w grupie), samemu nie mozna poruszac sie po krainie waranow. Nasz przewodnik pracuje od niedawna, jest mlody, sympatyczny, o waranch wie wszystko, choc troche zawstydza sie, kiedy jeden z Holendrow pyta z naukowa dociekliwoscia, jak warany robia dzieci. A propos dzieci, warany to niezwykle paskudni rodzice, gdy tylko male wykluja sie z jaj, gotowi sa je pozrec. Male warany musza blyskawicznie uciekac na drzewa, gdzie spedzaj kilka pierwszym miesiecy zycia, chronic sie w ten sposob przed doroslymi jaszczurami. Jaszczury maja tez inne paskune obyczaje - gdy jakis waran zdechnie, nawet z przyczyn naturalnych, jego koledzy natychmiast pozeraja go.

Idziemy przez przepiekna sawanne, co chwila wspanialy widok na morze - udalo nam sie zobaczyc kilka waranow w naturalnym srodowisku, jednego malego, ktory szybko uciekal na nasz widok ( nie boj sie, nie zjemy cie - choc miesa waranow jest podobno wyjatkowo obrzydliwe w smaku, czemu zawdzieczaja swoje przetrwanie, ludzie nigdy na nie nie polowanli), jest tez mnostwo malp (warany lubia czekac pod drzewem az ktoras niestrozna spadnie) i wodne bawoly - glowne pozywnienie waranow. Zabijaja je w ciekawy sposob - najpier grupa waranow rani bawola - dawniej uwazana ze zwierze zdycha z powodu infekcji - w brudnawej wodzie, gdzie plowia sie bawoly o zakazenie przeciez nietrudno - dopiero niedawno odkryto, ze warany sa jadowite. Wiec - po kilku, kilkunastu dniach, gdy zwierze zechnie, warany pojwiaja sie na wielka uczte.

Poogladalismy warany, nasza lodz czeka - jedziemy na snorkeling. Plyniemy spory kawal - i za chwile prosto z lodzi wskakujemy do turkusowej toni. Takich wspanialych korali jeszcze nie widzielismy - moze mniej tu kolorowych rybek, ale nie mozemy oderwac oczu od miekkich korali, ktorych tu niezwykle duzo - kolorowe, o niezwyklych ksztaltach - rafa jest za kazdym razem inna, chyba nigdy nie moze sie znudzic.

Wracamy o zachodzie slonca - mocno czerowym, pieknym. Co robic z tak pieknie rozpoczatym wieczorem? ;) Postanwiamy zakupic kilka piw i posiedizec nad morzem. Nie wydaje sie, aby w Lauanbajo byla jakas plaza - ale pytamy miejscowych, ktorzy kieruja nas na plaze - idziemy spory kawal, mijamy wzgorze - oplacilo sie, za chwile jestesmy na pustej, pieknej plazy - przed nami czyste i bardzo cieple morze, za nami palmy kokosowe (niestety ktos uprzedzi nas - nie ma kokosow :( - siedzimy, czegos brakuje... Ogniska! I za chwile jest - sporo tu galezi, a na rozpalke nie ma nic lepszego nic wysuszone liscie palmowe. Siedzimy, gadamy, nawet spiweamy troche (przyznamy sie, ze Jacksona hehe), nad nami wyrazny Krzyz Poludnia - super.

Czas wracac, wszyscy rozdchodza sie do hosteli, zostalismy z Frankiem z Holandii - i jakos tak nie chce nam sie spac - postanwiamy posiedziec chwile jeszcze przed hostelem. Jest juz grubo po polnocy, ale nie jestesmy sami - grupka miejscowych zaprasza nas na degustacje palmowego, mocnego wina - "Flores vodka" -nazywaja calkiem mocny trunek. Druga butelke zamierzamy juz kupic, ale nie chca od nas ani grosza. Rozmawiamy - i - takie przypadki sie naprawde zdarzaja - oakzuje sie, ze jeden z mezczyzn od kilku lat pracuj w Holandii, przyjechal tylko odwiezic rodzine - i mieszka w tym samym miasteczku, na tej samej nawet ulicy co Frank! Oczywiscie trzeba to uczicic palmowym winem. Indnezyjczyc sa niezywkle mili, Flores jest ultrakatolicka, wiec kazdy pyta o religie, a Polakiem byc dobrze, bo od razu kojarzy sie z papiezem. Sa tu tez muzulmanie, i wszyscy wspolnie racza sie winem, katolicy zartuja ze swoich sasiadow - terrorysci! Ale sa to tylko zarty - i widoac ze w tym maisteczku religia, choc podkreslana na kazdym kroku, tak naprawde nie dzieli ludzi...

Siedzimy prawie do rana.
To byl bardzo dlugi i bardzo dobry dzien...

Nie ma Ucziego, nie ma komentarzy, licznik nam zdechl, czy ktos nas jeszcze czyta? ;) Pozdrawiamy!!!

5 komentarzy:

VK pisze...

Czytam Was systematycznie, codziennie sprawdzam czy cos nowego wpisalas. Tylko nie moge doczekac sie fotek, juz dawno nic nie wrzucilas (pisalam ci na NK) a ty dalej nic. Klisza sie skonczyla :) Pozdrowka z Dublina VK

Dorotka pisze...

alez czytamy,czytamy,Uczi w Bieszczadach byl,ale juz wrocil,jak sie do internetu dorwie to pewnie pokomentuje ;))
no wlasnie-zadnych fotek?
buuu
pozdrawiam serdecznie !!!

Dorotka pisze...

a skoro 10 lipca byl 192 dniem podrozy,to - policzylam na datach w kalendarzu- dzis czyli 3 sierpnia to by był 216 dzien ???
tralala!
dodam tylko ze tu (Chorzów) jest godzina 21:13

uczi pisze...

No już jestem.. :) Pomyśleć że gdyby taki waran dziabnął Marcina to potem by musiał jego tropem Stopomdookołaświata..

uczi pisze...

To żeby Wam też było czegoś żal.Dziś o godz.21.00. Stadion Śląski.360*Tour.
http://360.u2.com/