sobota, 21 lutego 2009

Nasze ukochane jezioro LuGu

Najdrozsze jezioro

A wiec jedziemy sobie autobusikiem na jezioro LuGu, pogoda sliczna, widoki jeszcze sliczniejsze - gory, male wioseczki, miejscowe kobiety ubrane w dziwne, wielkie, kolorowe czapy, zyc nie umierac... I nagle ups... przykry koniec sielanki :( autobus zatrzymuje sie przed szlabanem, wchodzi jakas kobieta, cos tam mowi, myslimy pewnie naganiaczka z hostelu, wiec ostro nie wysiadamy, ale kobieta nalega, w koncu okazuje sie, ze cos musimy zaplacic za wstep na teren jeziora, mysmy ze 8 juanow, potem ze 18... o, my naiwni - 80!!! od osoby!!! rabunek w bialy dzien ( i to jakie sloneczny). Wysiadamy z autobusu - nie chcemy placic, kierowca pokazuje nam "tajnie", aby isc przez gory i odjezdza (miejscowi nie placa) ... Postanawiamy nie placic i okupowac punkt pobierania oplat - najgorsze w tym wszystkim jest to, ze nawet jesli nie chcemy zwiedzac jeziora i tak musimy zaplacic - nie wazne, ze to droga przelotowa, i zeby objechac ten teren musielibysmiy sie wracac z dwa dni przez gory... takie buty... siedzimy i siedzimy, patrzymy w gory jak by tu obejsc... szkoda dnia...chinczycy pozwalaja usiasc, nie da sie nie zaplacic....dobra, zrobimy to - ale za to siedzimy nad jeziorem do oporu...I odbijamy sobie te straszne 80 yuanow spiac pod golym niebem!

I siedzielismy...
LuGu lezy na granicy Syczuanu i Yunnanu, na wysokosci prawie 3 tys. m, slynie z zamieszkujacych te tereny mniejszosci - m.in. ludu Naxi, w ktory rzadza baby :) - fachowo nazywa sie to matriarchat. Sa tu male wioski, tradycyjnie budowane, sa tu pola uprawne, gdzie mozemy obserwowac pracujacych jak setki lat temu ludzi, rozbijajacych drewnianymi narzedziami wyschnieta ziemie, na jeziorze "dlubanki", ludzie wyciagaja glony, lowia ryby - usmiechnieci, wygladaja na szczesliwych, wielki swiat, jest gdzies daleko i nie wyglada, aby ktos nim tu sie przejmowal...
Z LuGuHo - malenskiego miasteczka, stolicy regionu idziemy przez pola w strone jeziora, ludzie machaja nam , pozdrawiaja - potem jezioro, wioski, planujemu obejsc jezioro dookola (za 80 yunaow nalezy nam sie!) - pod wieczor szukamy "miejscowki", w wiosce Naxi spotykamy Francuza, studiuje w Chinach akupunkture i przyjechal nad LuGu na 2 tygodnie. Chce pomoc znalezc nam tani nocleg, ale zapieramy sie, ze spimy gdzies w gorach, miejscowy czlowiek proponuje nam rozbicie namioty na jego podworku - jest tylko jeden problem - nie mamy namiotu... (musimy kupic) - wiec idziemy w gory, na wypadek zimna mamy chinska ognista wode o landrynkowym smaku i mocy 50 proc. Noc jest nawet ciepla - jak na ta wyskosc i pore roku - mamy chyba szczescie, bo nastepne noce pozstwily po sobie przymrozek... Rano idacy w pole ludzie patrza z zaciekawieniem na wygrzebujacych sie ze spiworow bialych ludzi...
Wedrujemy nad jeziorem, z wioski do wioski, podgladamy jak zyja ludzie, pstrykamy fotki, wieczorem idziemy ostro w gore, w sosnowym borze znajdujemy miejsce na nocleg - zimno dzis, rzucamy moneta - zostac, czy szukac miejsca do spania - moneta poradzila nam dobrze - szukac miejsca, ktore w miare szybko znalezlismy spanie w jakims nieczynnym chyba jeszcze osrodku. Idziemy dalej, wysoko, czasem ciezko, mezczyzna lawiacy glony proponuje, ze przewiezie nas jeziorem - ale cena zwala nas z nog, idziemy wiec dalej, i tak sobie przez 4 dni szlismy, az jezioro zmienilo sie w bagno, przeszlismy dlugim mostem "zakochanych"... W koncu zaczynamy myslec o opuszczeniu jeziora - ale wcale nie jest to latwe - nie mozemy znalezc autobusu do Lijangu, niby ma byc, ale nikt na pewno nie wie, kiedy, probujemy lapac okazje - znowu nic z tego, w koncu jedzie autobus - niestety, nie ma miejsc... Idziemy, podjezdzamy busem do miasteczka, skad ma byc autobus - jest, choc dopiero na drugi dzien... Odjezdzamy, zegnamy sie z jeziorem...

Brak komentarzy: