piątek, 28 listopada 2014

Kolejne dni Drogi... Wszystko jest tak, jak być powinno :) - wioski, pola, ludzie.... Nie myślimy jeszcze o Santiago... O czym myśli się na Drodze? Najczęściej o tym, ile jeszcze kiloemtrów, czy będzie padać, i dlaczego ten plecak tyle waży... ;) Kastylia bywa monotonna, rzekłby ktoś nudna - ale ile tu można piękna odnaleźć - ale do tego trzeba iść, trzeba cieszyć się samotnym drzewem, promieniem słońca zza chmur, nawet mgła ma wielki urok... Potrzeba być na Drodze....
 
 
12.
Idziemy, słońce wstaje coraz później, więc wyruszamy o wschodzi słońca, ten etap - po wśród pół niektóych nudzi - chyba że kochają przenosić się w czasie, do kamiennej średniowiecznej Hiszpanii, pełnej kamiennych domów, opactw pośrodku niczego. Droga wije się, niknie w mgle, czasem wchodzimy na wzgórza i widzimy ciągnącą się w nieskończoność Mesetę. Gdy wychodzi słońce - pola mienią się wszytskimi odcieniami zieleni kiełkującego zboża. Idziemy same - dobrze i źle, czase wydaje nam się, że jesteśmy same na świecie a wkoło tylko pola i pola... Otuchy dodają nam ociski butów przed nami - zepewne Koreańczyka. Nie jesteśmy same. To ważne. Tak wiele może znaczyć odcisk czyjejś stopy...
Błota i błota, gliniasta ziemia, jeśli byłoby ciut bardziej mokro chyba wchłonęłaby nas. Pół dnia walczymy z błotem. Aż do małego miasteczka, skąd do miejsca, gdzie dziś się zatrzymamy pójdziemy kamienną ścieżynką, czasem wzdłuż drogi, którą i tak prawie nic nie jeździ... Widzimy w oddali majaczący kościół, jesteśmy zmęczone, a miasteczka zamiast przybliżać, zdaje się oddalać... ;)
Dobry, samotny dzień. Wśród pustki. Dzień opuszczonego potężnego opactwa w poprzek Drogi, które jest remontowane i ma służyć wkrótce pielgrzymom. Jesteśmy w Castrojeriz - małe miasteczko, na stromej skarpie, więc do sklepu mocno w dół brukowanyi uliczkami, w powrót od "albergue" przypomina wspinaczkę. Jedno z najlepszych miejsc noclegowych - prowadzący, który wie, czego może pilegrzym potrebować, długoswłosy, długobrody, starszy człowiek. Mało mówi, wszystko rozumie. Przestronny pokój, kolorowe łóżka. I nie jesteśmy same - jest dwóch rowerzystów - jeden z Wenezueli, drugi - miejscowy, HIszpan ;) i KOreańczyk, który pamięta nas z początku trasy....
Na ścianach zdjęcia z Camino, wielkie, piękne, pełne życia. Podziwiamy, dedykowane wszystkim, którzy na Camino odnajdują sens życia... Czy my odnajdujemy? Nie wiemy, nie myślimy o tym, myślimy o kolejnym dniu, ilości kilometrów do przejścia, jaka będzie pogoda, gdzie jest Jeff, gdzie inni poznani na Drodze, nawet nie myślimy o Santiago. Żyjemy jak nigdy dzisiaj. Nie myślimy, nie rozważamy za wiele - co najwyżej o tym, jak pięknie, jak super iść przed siebie, jak bardzo czuć wtedy Drogę - że trzeba czasem pochodzić, aby przypomnieć sobie sens Podróży i Drogi, że świat z pozycji bolących nóg jest inny niż z okien samochodu... Że spacer przez całą Hiszpanię może dla kogoś być wariactwem. Jakoś nie nastraja nas Droga do głębokich duchowych przemyśleń - przynajmniej na razie - na Camnino rozmaiwa się o sprawach jak najbardziej przyzimnych - stopach, pogodzie, nachyleniu terenu, winie na wieczór, ilości kilogramów w plecaku.... A może to sens Drogi. Codzienne proste sprawy.
I tak patrzymy na zdjęcia - jaką mieli pogodę, jakie plecki. A potem inaczej spojrzymy na zdjecia, kiedy dowiemy się, że to zdjęciua dwóch Hiszpanów z 2006 roku, którzy wracając z Santiago zginęli w katastrofie kolejowej. Wcześniej pracowali jako wolontariusze w Kalucie, więc są i zdjęcia z Indii. Jeszcze raz przyglądamy się fotografią - dwóch mężczyzn w średnim wieku, jeden długowsłosy, siwiejący. Roześmiani, piją wino, wspinają się, łapią słoneczne refleksy w starych klasztorach... Promieniują szczęściem, przebijającym nawet spoza zmęczenia... "Tym, którzy odnaleźli sens życia na Drodze..."
13.
Rano wspólne śniadanie, przygotowywanie się do Drogi, codzienne rutyna. Rowerowcy mają inny rytm, więc pewnie nas wyprzedzą.
Dziś znów kastylijska wyżyna, mamy szczęście spomiędzy malowniczych właściwie chmur wygląda słońce, barwiąc niekończące się pola uprawne. Czasem mija nas jakiś samochód zapewne miejscowego farmera, kierowca zawsze hamuje, pozdrawia. Czasem zatrzyma się na pogawędkę, zawsze powie "Buen Camino".
Idziemy przez pustkowia, z rzadka jakaś wioska, jakieś mury.... Zastanawiamy się nad tym, dlaczego to robimy, czy to normalne, dlaczego wpaamy na takie pomysły - i choćby ta Droga nie miała najmnijeszego sensu, choćby skończyła się tylko zmęczeniem - warto. JUż wiemy, że warto. Warto iść pod koniec listopada przez piękne, ale czasem nużące krajobrazy. Warto na własne życzenie, zamiast wypoczywać gdzieś na plaży po ciężkim sezonie, szczękać zębami na Mesecie i iść przed siebie. Warto przemakać, nie mieć sił, mówić sobie - jeszcze kilometr. Ale dlaczego warto, nie wiemy. Czujemy.
Dochodzimy do wioskie, gdzie miałyby być alubergue, jest, ale jakieś dziwne - schroniska dla pielgrzymów najczęściej są miejskie, parafialne, czasem prowadzone przez wolontariuszy - jest ich cala masa, ale niestetey wiele nie jest czynnych tej porze roku. Wtedy pozostają prywatne, czasem droższe, a czasem - dziwne, tak jak to - gdzie właściciel sugeruje, że jest tak mało pielgrzymów, że może sprawdzimy gdzie indziej... POstanawiamy, choć resztką sił przejść nieplanowane na dziś 6 km - sporo. Zaciskamy zęby i idziemy do Fromisty - wzdłuż Kanału Kastylijskiego - na pocieszenie wychodzi słońce - ciężko nam - Camino to nie tylko modliwy. Czasem też trzeba pokląć.
We Fromiście jest schronisko miejskie - nieogrewane, więc marzniemy. Ale jest. Razem z nami śpi Kanadyjczyk i Koreanka. Rozmawiamy tylko o tym, jak nam zimno ;) Doceniamy nasze ciepłe śpiwory, z których - jak nam się nie chce rano wychodzić....
14.
Zaczynamy od zimna - ale dziś jest wspaniały dzień - idzie się lekko, świecie słońce - i - spotykamy znajomych z początku Drogi :) Idą ak, gdzie my - do Carion do los Condes - do schroniska prowadzonego przez Siostry MIłosierdzia. Nie wiemy kiedy zleciała nas dziś droga - jesteśmy wcześnie - więc mamy czas pochodzić po miasteczku, zrobić zakupy, pranie... Na wielkiej, przytulnej sali jest nas dziś dużo - bo są i Włosi, i grupa Niemców i HOlendrzy... Nadrabiamy netowe zaległości, czytamy, obijamy się, to czasem też potrzebne... "Pokój" jest napisane nad naszymi łózkami...
Rozmawiamy o dniach, kiedy się nie widzieliśmy. Myślałam, że na Drodze każdy będzie pytał, po co, dlaczego idziesz... Ale o tym się nie rozmawia. Pyta się - gdzie jest sklep? czy dalej bolą Cię nogi? Czy będzie jutro padać?....
Ale troska w tych pytaniach może jest ważniejsza od wielkich dyskusji...
 













 
 
 

Brak komentarzy: