czwartek, 27 listopada 2014

Cieszymy się, bo oglądamy całkiem inną Hiszpanię - zapomniane wioski, małe, kamienne miasteczka, czasem sprawiają wrażenie opuszczonych. Więc jakby czas się cofnął, jakby przez te kilkaset lat nic się na Camino nie zmieniło. Nieważne, że płaszcze pielgrzymie zastąpiły nowoczesne kurki, że zamiar worków, plecaki. Camino to niezwykłe doświadczenie.... Europy, historii, świata...
Dużo myślimy - po to jest Droga - setki kilometrów. Jaki ma sens tak iść? A jaki ma sens - nie iść?
 
Droga - idziemy, bo jest...
 
 
8.
Drogę z Logrono idziemy z Jeffem - chce iść z nami - bolą go pęcherze. WIęc idziemy razem, rozmawiamy. Jeff pyta, czy nie boimy się jeździć do obcych krajów, podróżować autostopem. - Bardziej boimy się siedzieć w domu - śmiejemy się. - Zapamiętam wasze słowa do końca życiua. Idziemy przez przedmieści Logrono, każdy pozdrawia nas, uśmiecha się. Często zatrzymujemy się. Oglądamy nogi, poprawiamy plastry. - Na pewno przejdzie - pocieszamy się. Mija nas NIemiec - śmieje się, że zajął nasze ostatnie miejsce - Nie ma mowy, zaraz nas wyprzedzisz, buen Camino, do zobaczenie w "oberży"... Nie planujemy, ile dziś przejdziemy - ile damy rady. Jak 10 km, to 10. Jak 20 to 20. Droga uczy pokory - że nie jest się wcale takim silnym, że trzeba umieć przegrać ze sobą. Ale uczy też, jak wiele siły może dodać jedno "Buen Camino". I że my możemy być tym, który je wypowiada...
Po kilkunastu kilometrach (wcale tak źle się nie idzie... ale dobrze też nie ;) jesteśmy w wiosce, gdzie ponoć są jakieś "oberże". Planujemy podjechać dalej autobusem, kilka kilometrów - do Najery - żeby nie tracić dnia - nie mamy wyrzutów sumienia - na Drodze czasem trzeba sobie ułatwić życie, nawet podjechać, nie mamy ambicji przejść każdego kilomera. Żeby "zaliczyć" Camino wystarczy przejść 100 km (mamy już tyle na koncie), albo przejechać konno lub na rowerze - 200. Ale my nie chcemy "zaliczać", to nie o to chodzi. Więc podjeżdżamy kilka kilometrów, Jeff zostaje, chce iść.
Najera, nad rzeką, pod skałą - maleńka "oberża" - prowadzona przez wolontariuszy - przemiłe Kanadyjskie małżeństwo. Też szli Camino, nie tak dawno i postanowili zostać, pomóc innym pielgrzymom. Każdy może zostać wolontoriuszem na Camino, a co którzy przezzli Drogę najlepiej chyba rozumieją pilegrzymów - na powitanie szklanka wody z cytyną lub wina, słodycze. Anna, Kanadyjka polskiego pochodzenia, co z dumą podkreśla, opatruje każdemu nogi, robi kąpiele. Wie, jak poradzić sobie z pęcherzami, jak z bólem. Ma super apteczkę. - Pobili, a potem będzie dobrze - uspokaja Koreańczyka, któremu właśnie opatruje pęcherze. Nie wiemy, czy ciepło i opieka Anny, czy jej opatrunki sprawoiły, że po Najerze przestały nas boleć nogi, że wszytskie zaczęło się goić, że kolejne dni stały się łatwiejsze...
Nie pożegnałyśmy się z Jeffem, bo na pewno kiedyś jeszcze sie zobaczymy - i... Nie miałyśmy pojęcia, że tak szybko - Jeff nie dał rady dalej iść, nie było nic czynnego - też podjechał - i jest z nami. Jemu też Anna opatruje nogi. A my gotujemy - dla kogo nie starczy - gotują Włosi. Pijemy świetne miejscowe wino, rozmawiamy do dość późna. Cieszymy się z nowego dnia Drogi.
9.
Rano nasz gospodarz budzi wszystkich muzyką, delikatnie zapala światło. Szybkie śniadanie, każdego wyprawia, żegna się, Anna ściska nas, opowiada, jak zawsze cieszy ją spotkanie z Polakami. Korasńczycy mówią, że po bólu nie ma śladu.
Jeden z nich jest inżynierem, projektuje samochody - Zajmuje się szybkością, więc jestem tu, aby zrobić coś powoli - śmieje się.
Jakoś tak lepiej nam się idzie. Pomoły opatrunki, pęcherze goją się. Wpadłyśmy w rytm. Jest dobra pogoda, zaczyna się chyba Droga bez bólu - a w okolicach Najery każdy kilometr jest oznaczony, cały czas jest napisane, ile jeszcze kiloemtrów do Santiago. Po raz pierwszy nie jesteśmy ostatnie, co jakiś czas kogoś wyprzedzamy - wszyscy są już naszymy dobrymi znajomymi, rozmawiamy,żartujemy. Ciepła atmosfera i dobroć wolontariuszy chyba nas uleczyła - każdy ma dziś wyśmienity humor, każdemu dobrze się idzie, każdy mówi, że wszystko goi się i stopy już nie bolą. I tak, przez pofałdowane kolorowe wzgóza, przez kamienne średniowieczne wioseczki, dochodzimy do San Domingo - małego miasteczka, z pięknymi starymi kościołami, wąskimi uliczkami, sporą wygodną "oberżą" - znowu jesteśmy wszyscy - jest sobota i chłopaki mają zamiar napić się piwa, my nasze nieśmiertelne wino - siedzimy razem przy wielkim stole, rozmawiamy. To nasz ostatni wspólny dzień. Są dosłownie wszyscy, których spotkaliśmy od początku - może nie ostatni, może kiedyś.... Nigdy nic nie wiadomo...Tak nam trochę sentymentalnie.... ALe na pewno się spotkamy... Na pewno...
Część ludzi juro rusza, część robi sobie wolne (niedziela), a my - no tak, kupiłyśmy sobie za jedyne 19.99 euro bilet do Frankfurtu - mamy jeszcze sporo czasu - ale musimy obciąć 3 dni - więc postanawiamy też zrobić sobie wolną niedzielę - odpocząć - bo jesteśmy w Drodze już wiele dni... I przemieścić się do Burgos...
10.
Rano jeszcze rozmawiamy z Jeffem i Koreańczykami, reszta ludzi wyszła wcześnie rano. DziFisz chwali się Jeffowi, że już nie bolą go nogi. - God? - pyta całkiem poważnie Jeff... NIe żeganmy się, mocno wierzymym, że na pewno się spotkamy....
Burgos zachwyca nas od razu - bajkowa katedra, nie możemy się napatrzeć. Troche leje, ale nie ważne. A Alburgue prawie nie ma nikogo - tylko dwóch rowerzystów, późnym wieczorem przychodzi jakaś para. Nasz poprzednia grupa była wielka, myślałyśmy, że teraz też będzie dużo ludzi - a tu niemal pusto... Piękne jest Burgos, chodzimy wąskimi uliczkami, podziwiamy stare kościoły. Czasem trzeba sobie zrobić dzień przerwy.
11.
Rano idziemy jeszcze przez miasto - wielki park, stare klasztory. Ludzie pozdrawiają nas, "Buen Camino" - uśmiechają się. Opuszczamy miasto, chwilę idziemy wzdłuż drogi, co nam się średnio podoba, tym bardziej, że trwają jakieś roboty drogowe - alepotem znowu oddalamy się od głównych szlaków, dróżka, wioski, to których nie prowadzi nawet utwardzana droga. Idzie nam się lepiej - wreszcie nic nas nie boli. Idziemy same - trochę smutno... Ale niesamowite są wioski, miasteczka Kastylii.. Szczególnie te małe. I takie jest Hornillos del Camino. Skłąda się właściwie z średniowiecznego klasztory i kilkunastu kamiennych domów. I w takim domku, przyklejonym do klasztory będziemy spać. "Oberża" jest maleńka, pilnujący jej otwiera nam kościół, abyśmy mogły zobaczyć, pali w kominku, przygotuje rano śniadanie. Jesteśmy tylko my i starszy Koreańczyk. W nocy jest niesamowicie ciemno i cicho. Jesteśmy w innym świecie...
Taka jest Droga - co dzień inna, choć czasem nuży. Powoli odkrywany, dlaczego idziemy. Bo jest Droga...
 
 



































1 komentarz:

uczi pisze...

To chyba najlepszy opis Camino jaki czytałem..