Droga do Drogi CD
DZIEŃ 5
Nie jest nam, o dziwo zimno - gdy jeden z niemieckich kierowców zabierał nas z rana, poazał nam, że jest 2 stopnie - w nocy był mróz, a nam wydawało się, że jest z 15.... I budzimy się rano, już we Francji - i siąpi deszcz, i jest pochmurno i ponuro i na dobrą sprawę nie ma gdzie łapać - wjazd do autostrad to droga ekspersowa gdzie wszycy pędzą jak samoloty i nie ma za bardzo miejsca, a droga do wjazdu - jakoś nikt nią nie jeździ -ale tam próbujemy - bo jest przynajmniej przystanek - a pada coraz mocniej. Obok biura Armii Zbawienia, więc miejsce w sam raz dla nas.. Godzina, dwie, trzy.... Nic. Może nas nie widać.. WIdać, bo zatrzymują się z 2,3 osoby, nie jadą tam, ale miło, że się zatrzymały. W końcu jakiś starszy człowiek mówi, że to złe miejsce, posyła nas na drogę ekspresową. Idziemy. Po godzinie wracamy na nasz przystanek. Bez reakcji i leje. Dobrze, że mamy jeszcze polską wiśniówkę, chroniącą nas przed depresją. Kierowca autobusu miejskiego już nas rozpoznaje i macha. Stoimy tu wieczność. Aż zatrzymuje się samochód. Niemożliwe.
- Nigdzie nie jadę - mówi łamanym francusko - angielskim - Ale zawiozę was na pierwszą stację benzynową na autostradzie, bo widzę, ile stoicie, a u macie małe szanse - NIe ważne gdzie, byle się stąd ruszyć. Wsiadamy. Nie możemy się dogadać. Nasz francuski ma poziom jego angielskiego. - Turk - mówi pokazują na siebie. WOW!!! Zaczynamy po turecku. Mężczyzna z szoku niemal traci panowanie nad kierownicą :) Mieszka tu od kilku lat, pięknie, bogato, ale nie to co Turcja. Nie to.. wzdychamy.... marząc o tureckim stopie. DO stacji jest kawał drogi, ale Turkowi to nie wadzi, cieszy się, że może pomóc. I znowu nam się włącza - ludzie Wschodu..
Stacja wielka, mnóstwo samochodów. - Jest kawa, kibel, nawet defibrylator. Super - zachwyca się DziFisz. Nie łapiemy długo, jesteśmy tam gdzie trzeba - na właściwiej stacji więc musi być dobrze, wystarczyła odrobina dobra Turka i już mkniemy austradami. - młody Francuz, jedzie wiezie nas ponad 100 km, w tym czasei wychodzi słońce i robi się całkiem miło - nagle zaczynamy czuć, że jesteśmy po słonecznej stronie Alp...
A potem trochę przestój, bo pada i nagle - TIR! Bułgar na francuskich numerach. - Lubicie metal? I kabinę wypełnia ostre granie. Dostajemy po piwie (hiszpańskim) pote drugie, trzecie. Kierowca też trochę pociąga - I am crazy driver - śmieje się. Jedziemy autostradą, w rytm głośnej muzyki. Życie jest piękne. Potem kierowca zjeżdża z autotrady, jedziemy przez wioski - Bliżej, ładniej i nie ma policji, a wypiłem piwo... - nie przeszkadza nam, bo widoki WOW. Zacodzące słońce góry, wioski... Cud. Robi się ciemno, wracamy an autostradę. KIerowca jest przekonany, że wiamy, że 11 listopada to święto we Francji i nie ciężarówki nie mogą jeździć. Nie wiedziałyśmy... Szykuje się kolejna, ponadprogramowa niedziela.. Jest późny wieczór, kierowca ani nie chce słyszeć o naszym namiocie. Śpimy w TIRze - jakoś mieściemy się we dwie na łóżku, przed snem łyk mocnej whiskej, trochę muzyki i idziemy spać. Rano leje, nasz kierowac ma cały dzień wolny, planuje pić. Zaprasza - no, byłoby miło... Ale... - Jutro pojedziemy na hiszpańską granicę... - Mamy mało czasu, chcem już iść... Ale leje - Idziemy na stachę, kierowc kupuje nam jedzenie, stawiamy mu kawę - niemal się obraża, wracamy, słuchamy muzyki... Przestaje padać... - Może nam się zatrzyma jakaś osobówka - Jak chcecie - jakby co wracajcie, cały czas tu jestem, do jutra do siódmej - żegnamy się, dostajemy bułkę na drogę...
DZIEŃ 6
I za chwilę siedziemy w osobówce z młodym Francuzem. Potem kobieta, elegancko ubrana ciśnie autostradą 180 k/h - przemyka cudny południowofrancuski krajobraz. Kobieta z mocnym francuskim akcentem mówi, jak kocha ten region, jak kocha wój dom z widokiem na morze. - Słońce, piękno i morze - tego potrzebuje człowiek. I wolność. Zapominamy o staniu w deszczu, o obojętnych kierowcach. Jest pięknie, mkniemy autostradą. Jest wolność.
A potem, do samej Tuluzy zabrał nas profesor biologii. Stoimy może kilka minut na miejscu gdzie płaci się za autostradę i zatrzymuje się samochód. Z tułu dwa dziecięce foteliki - Na pewno się zmieścicie - zaprasza brofay Francuz. Mówi świetnie po angieslku. Jedzie z dziećmi do babci. - Na razie są cicho, bo nie mogą pojąć że nie rozumiejś własnego taty - śmieje się. Chłopiec i dziewczynka - chłopiec ma imię baskijskie, bo ich mama jest baskoją, dziewcznka - japońskie. Bo piękne, i urodziła się w Japonoo, gdzi ich tato prowadził badania. Pracowa też w Ameryce POłudniowej, Afryce - zajmuje się owadami. - Wrcacamy z długiej weekendu od babci - mówi - Obok Tuluzy ma być budowana autostrada i jest wielka pikieta ekologów, myślałem,że tam jedziecie - mówi kierowca. Rozmawiamy o Białowieży, Bieszczadach, życiu. Zatrzymujemy się na punkcie widokowym, aby zobaczyć słonne Corassone.
Udał nam się dzień. Wysiadamy na stacji przed Tuluzą. Ostatnia prosta. Rozbijamy namiot. Jutro może zaczniemy Drogę...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz