sobota, 4 stycznia 2014

Famagusta - Avia Napa

Znowu dwie my - czyli babska impreza AGAIN :) - i GRANICA (północ/południe) 

DZIEN 13 - nie ma pecha a nawet trochę szczęścia...

Zostałysmy same, dwie  bezbronne kobiety w złym, bezdusznym świecie.... Kto nas ochroni? ;)

Czasem ludzie pytają, czy nie boimy się, tak we dwie... czego mamy się bać? Zupełnie się nie boimy i nie wiemy - czy świat taki bezpieczny, czy nie mamy instynktu samozachowawczego - ale jakoś nigdy nie przyszlo nam do głowy sie bać.... Może nieodpowiedzialne jesteśmy...;) Ale większość "strachów" ludzie produkują sobie sami... Albo projektują na innych własne zle zamiary ;) Skoro my nie chcemy nikogo skrzywdzić - dlaczego ktoś chciałby zrobić nam coś złego?

Tak, zostałyśmy same - po kilku dniach z chłopem - znowu babska podróż. Chłopy w podróży... hm... (za dużo mękich czytelników, więc nie kontynuujemy...  żartujemy oczywiście ;). 

Przywiązałyśmy się do Terasa. Do jego nocnych spacerów (Teras? co się dzieje? - nie słyszycie? Śpicie jak zabite, a tu jakieś zwierze jest! - i Teraz daje dam do namiotu kołek - jakby coś atakowało...). Wyjechał dziś bardzo rano (spieszy sie...), szybko "do widzenia" (nie cierpię się żegnać, witać zresztą też za bardzo nie lubię...). My śpimy dłużej, wstajemy - siedzimy - dziwnie... Co będziemy robić? Plaża? Może potem... Miałyśmy się lenic, ale lenienie się zawsze nudzi, więc jedziemy do Famagusty. Zostawiamy namiot i plecaki w krzakach (jak ktos ukradnie to gratulujemy - może rozbroi nasza bombe biologiczną - czyli brude ciuchy, który chyba się rozmnażają, bo jak często byśmy nie robiły prania, zajmują pół plecaka...). Stop w minute (bez plecaków i faceta, tylko pisk opon) - jesteśmy w Famaguście - idziemy na internet (tłumaczymy się, dlaczego do prawie dwóch tygodni nie dajemy znaku życia... na właśnie...dlaczego? same nie wiemy, jakoś tak jest, myślimy codziennie o miejscówce, o stopie, świat jest gdzieś daleko... jakby go nie było...poza tym, dlavczego się martwią - jakby się nam coś stało, byłoby wiadomo...). Kupujemy jogurt, warzywa, jemy koło meczetu - idziemy zwiedzać.

Famagusta jest więcej niż rewelacyjna - lepsza, niż sobie mogłysmy wyobrażać... 

Prawdopodobne miejsce urodzenia sławnej cesarzowej - nawróconej prostytytki - żony bizatyjskiego cesarza Justyyniana - Teodory (tego, który postwił chrześcijańskiemu Bogu najwspanialszą świątybię - slynną Hagię Sofię). Tu, w czasie najazdów Arabów, chronili się mieszkańcy Salamis. Potem był to jeden z najobogatszych portów Cypru, tu zmarł ostatni król Cypru - Jakub II Bękart -  a potem bohaterska obrona miasta przez Wenecjan - i poddanie miasta Turkom. Marco Antonio Bragadnino, dowódca obrony miasta na placu przed katedrą zostaje żywcem obdarty ze skóry i poćwiartowany. Katedrze niedługo przybądą minarety... Skóra Wenecjanina, wypchana sianem jest obwożona po mieście, potem po samym Istambule, potem wykradziona - trafia do Wenecji... Krwawo trochę...

 Całkowicie zachowane mury miejskie,  potężne, można po nich pochodzić, popatrzeć na miasto... A w nich zamknieta starówka, drewniane nowe i kamienne stare domki tulące się do siebie brukowane uliczki, ale i gotyckie katedry, kościoły (zniszczone - właściwie szkielety katedr - zachwycać się ich malowniczością, niezwykłością, czy załować, że tyle z nich zostało tylko?) - katolickie, ze strzelistymi formami i masywne, kopulaste greckie...  


















Freski, zatarte, albo ślady po freskach, jaśniejsze ślady, tam gdzie była farba... Nagle wpada światło i widać Ukrzyżowanie...

Na jednym podwórku - mała grecka kapliczka, właścicielka posesji dla nad otwiera drzwi, uciekają szczury - pokazuje nam freski, w blasku świec widać kontury świętych... Zamek Otella - bo tu Szekspir umieścił dzieło swego dramatu, stary port - chyba (na pewno!) najpiękniejsze miasto Cypru Północnego (Południowy dopiero będziemy sprawdzać.. ;). A w najwiekszej katedrze - meczet (minaret nawet pasuje do goryckich wież). A w meczecie - TARAS!!! - Wracaj z nami! - Pochodzimy jeszcze razem, pozwiedzamy... Dwa pożegannaia jednego dnia z ta sama osobą to stanowczo za dużo :)

Wracamy do Salamis, siedzimy długo na plaży... Aż do nocy... Ostatnia nasza noc na Cyprze Północnym... Robimy pranie, siedzimy długo, patrzymy na wschód księżyca (jednoa z naszych ulubionych zjawiska). Jutro przekroczymy granicę...

Na właśnie - skąd granica - niby każdy wie, ale...
1960 - z Cypru wynoszą się Brytyjczycy - powstaje niepodległe państwo. (Anglicy zajęli Cypr po tym, jak Turcy Osmańscy - okupujący lub posiadający (jak kto woli) wcześniej wyspę przegrali I wojne światową, od 1925 roku Cypr był więc angielską kolonią). Rząd nowego państwa składa się i z Turków (właściwie Cypryjczyków, kórzy za czasów Osmanów przeszli na Islam), i z Greków (z których część popiera niepodległość, część - chce połącznie wyspy z Grecją). Szybko jednak zaczynają się zamieszki - chrześcijanie chcą ogreaniczyć prawa Muzułmanów, dochodzi do walk, część Greków coraz mocniej opwoiada się za unią z Grecją, dochodzi do walk. Zaczynają się masakry ludności muzułmańskiej (ze wzajemnością)- w 1974 roku do konfliktu przyłącza się Turcja i robi się groźnie. Wkracza ONZ - w 1976 zosatje podzielona Nikozja (mamy wtedy na świecie 2 podzielone stolice - Nikozję i Berlin), niedługo potem cała wyspa. Turcja ogłasza w 1983 roku powstanie niepodległego Cypru Północnego do dziś nie uznawanego przez większość państw. Republika Cypry (czyli Cypr Południowy) w 2004 roku razem z Polską wstępuje do Unii Europejskiej.

(skrót olbrzymi - przepraszam za uproszczenia...)


DZIEŃ 14 - PO DRUGIEJ STRONIE - where the hell we are???

Dwa tygodnie w podróży. Ciężko uwierzyć - znowu - wydaje nam się, że podóż trwa o wiele, wiele dłużej. Tyle się wydarzyło... Tyle nowych miejsc, uczuć, myśli, kolorów, zapachów...Tyle nowych światów... 

Leniwie (rozstanie się z Terasem wzmogło nasze lenistwo) pakujemy się - planujemy lenistwo, kąpiel w morzu, plażę - ale fale sa tak wielkie, że nic z tego... Pieknie, ale kąpania nie będzie... Więc idziemy na wylotówkę, jak zwykle szybko łapiemy stopa - kierowca, a raczej kierowczyni, bo zatrzymuje się nam młoda turecka studentka (jak babska podróż to babska podróż) podwozi nas do Famagusty, "w kierunku na Cypr Południowy", potem, za Famagustę wywozi nas młody chłopak, student szkoły medycznej, a do samej granicy (wcale tam nie jechali - bo miejscowi nie mogą udać się do Południwoego Cypru, i gdy tak nas zostawiają na granicy - głupio nam... Bo oni stąd i nie moga jechać dalej, a my, z dalekiej Polski możemy jechać, gdzie nam się podoba...) wiezie nas dwóch młodych miejscowych. Machają nam, gdy przekraczamy z granice z...

czym?

Miała być Republika Cypru -  a jest Brytyjska Strefa Militarna. Brytyjski  żołnierz patrzy tylko na paszporty, nawet ich nie otwiera. Jest gorąco, nic tu nie jeździ.... Where the hell we are??? ;) Idziemy kawałek przed siebiem ale plecaki ciążą, słońce pali - więc lepiej łapac stopa... Jakoś inaczej, może na nastrój nasz dziwny wpływaja te wszystkie druty kolczaste, dziwne wojskowe urządzenia, jakieś anteny, radary, nie wiadomo co, ogólna powaga i ponurość - przecież granice to twory jak najbardziej sztuczne i nierzeczywiste, a mimo to "po drugiej stronie" jest zawsze inaczej... A może to tylko w naszej głowie... Nawet goręcej tu nam się wydaje...

Czekamy długo bardzo, nic nie jedzie, żołnierze patrzą na nas obojętnie (co oznacza, że nie mają nic przeciwko naszemu łapaniu stopa) - no tak - z Północnego Cypru nikt tu nie przyjedzie.... Musi być ktoś z Połudnowiego, wracający z Północnego - ale czy pojedzie? 

Pojechał. Niemieckie małżeństwo z Berlina, na wakacjach. Gdzie jedziemy? Właściwie nie wiemy.... Tam, gdzie oni. A oni jada do Avia Napa (DziFisz ma tajemniczy uśmiech, co oznacza, że wykrył, że w okolicy znajduje się jakiś Pipek) - przewodniki ostrzegały, że to typowo turystyczne miejsce, zwane cypryjska Kalifornią, mekka imprez i wszelakich rozrwek, stolica imprezowiczów - a okazuje się, że miejsce jest miłe, przyjemne, spokojne i przyjazne... Aż za bardzo... Gdzie nasz ukochany turcki chaos?

No właśnie - inny świat - była Turcja, jest.... Unia... Wszystko uporządkowane, po koleij, supermarkety, autostrady.... I - cisza. Jak tu cicho i spokojnie - w wcale nie chodzi o to, że nie słychac muezinów - po prostu - cisza, porządek, spokój. Inaczej. Tam, z plecakami, calym naszym bałaganem, idealnie pasowałyśmy... Tu - trochę mniej.... Hotele, resteuracje, leżaki na plażach... Cypr Południowy jakoś nie kojarzy się z backpakersami... Przynajmniej tez "plażowy".... Ale jak my tu jesteśmy - to jest miejsce dla "plecakowiczów".

Niemcy (błądząc, klucząc i narzekając na niejasne oznaczenia) zostawili nas pod informacją turystyczną, skąd bierzemy mapy. Idziemy do sklepu (ceny bolesne raczej, tani tylko alkohol), jemy w porcie śniadanie (na Północy nie czułyśmy się nieswojo rozkładając nasz kram na trawniku, ławce, gdziekolwiek, tu jest tak "porządnie", że czujemy się na początku dziwnie smarując na łąwce kanapki serem...), zwiedzamy grecki kościół, spacerujemy. Co jutro? Jak to co - Pipek...

Idziemy wzdłuż miasteczka, mijamy hotele, plaże, potem droga pnie się, idziemy klifem, cudne widoki, skały, przeczysta woda. Plan - podjedziemy stopem, najdalej jak się da, jutro Pipek i wrcamy w kierunku Limassol. Plan zaakcpetowany.

Oglądamy zachód słońca, znajdujemy krzaki na namiot. Jakby bardzo hotelowo, turystycznie i plażowo nie było, krzaki na namiot znajdą się zawsze i wszędzie ;) Pierwsza noc na Cyprze Południowym. 










DZIEŃ 16 - pierwszy "południowy" PIPEK i "nie chwalcię się Północą..." No dobra - nigdy nas tam nie było ;)

Dobrze się nam w tą pierwsza południwocyporyjsą noc spało. Wcale po północnej stronie nie budzili nas muezini - nie ważne jak blisko meczetu byłaby nasza miejscówka, nie wazne jak głośno wzywali by na modlitwę. A tu - obudziła nas cisza...

Łapiemy stopa - koniec "turecko-północnocypryjskiego" raju. Tu już nie zatrzymuje się każdy. Jesteśmy w chrześcijańskiej Europie. Tu autostopiwicz musi swoje odstać... Do Pipka mamy kilaknaście kiloemtrów, postanawiamy zostawić plecaki w krzakach i spróbowac iść. Bez plecaków jest trochę lepiej (nie mamy tego czegoś brudnego, zakurzonego co może pobrudzić czyściutki europejski smaochodzik..). Zatrzymuje się nam farmer (ani słowa po grecku... Trzeba się było uczyć języków - nie pogadamy z miejscowymi...), potem zabiera nas turysta - i jesteśmy an "Pipoku", skrajnym punkcie - tu tez flaga - tylko zamiast tureckiej krwawej czerwieni cyprujska i niebieska grecka... Równie olbrzymie jak turecka po drugiej stronie...

Pipek to wysoki klif, jest tu pięknie, morze ma niezwykły kolor, powietrze jest przejrzyste i bardzo daleko widać. A baterie w naszych aparatch z powodu nadmmiaru piękna postanowiły się wyłądować. Więc z tego pipka nie ma wiele zdjęć.

Wracamy stopem - ciut lepiej, biorą nas turyści z Włoch, gdy mówimy, im, że jestemy juz na Cyprze dwa tygodnie, dziwią się, co tu można tyle robić... hmm ;).  A potem stoimy - autostopiweczowi narzekac jie przystoi - w końcu to nasz wybór, więc autostop to nie tylko super przygoda i jeżdżenie, poznawanie ludzi, ale i sterczenie na poboczu - ale - nie będzie lekko... Nie, żeby jakaś tragedia, ale na pewno nie tak łatwo jak na Północy...

Bierze nad dwóch Greków. Rozmawiamy - Nie chwalicie się, że byłyście na Północy - radzą. - nam to nic nie przeszkadza, bo jestesmy komunistami, ale niektórym stąd może się to nie podobać... Wiecie, nie każdy tu "lubi" tych Turków... - mówią. Potem znowy miejscowy (może nie będzie tak źle z tym stopem) - Byłycie TAM??? - reaguje na naszą opowieść (przecież nie będziemy kłamać, że przyleciałyśmy tu samolotem) - I w Turcji też? Mi to nie przeszkadza, ale niektórzy... - mówi.... - Mogą się bardzo złościci. Nie chwalcie się...

Nasz kierowca skęca na Nikozję, wysadza nas przy auststradzie - tak, przekleńctwo stopowiowczów - autostrady - nie wolno, nie ma jak lapać, a przy wjeździe - zero ruchu... Postanawiamy unikac jak ognia cypryskich autostrad, poruszać się tylko starymi, dobrymi drogami (ładniejsze zreszta) - ale żeby zrealizować nasze posatwnaoiwienie trzeba coś złapać... A łatwo nie jest - w końcu zatrzymuje się nam Libańczyk - przemiły, opwiada o swoim życiu na Cyprze, interesach... handluje dywanami, ma pensjonat i szkołę nurkowania - zaprasza nas ponurkować - ale jakoś nie mamy dziś ochoty na plażę...  Nie namawia - jedziemyd dalej - właściwie to nie wimy gdzie, tak nas zdezorientowała ta autostrada, wjazdy, zjazdy. 

W każdym razie jesteśmy gdzieś na Cyprze. Mijamy słone jezioro (baterie w dalszym ciągu martwe), jedziemy wzdłuż morza, zwiedzmay klasztor (ładujemy bateria :),w  małym miasteczku (zpełnie nie turystycznym więc przemiłym) odkrywamy tani supermarket.... I tak mija cały dzień. Robi się piekne światło, pusta droga, plaże - zatrzymuje się młody chłopak - mówi tylko po grecku, ale jakoś tlumaczymy mu, że chcemy gdzieś rozbić namiot. Wiezie nas w cudne miejsce na klifie, w dole dzika, rajska plażą... Oglądamy zachód słońca. Jutro obiecujemy sobie kąpiel... 










Brak komentarzy: