niedziela, 26 stycznia 2014

EGEJSKO - złe miłego początki :) ale jak zwykle z dumą ogłaszamy, że dajemy radę :)



Dzień 30

Dzień pechów, dziwnych wydarzeń i dowodu na to, że nie zawsze może być idealnie, bo się zrobi nudno... (w pamietniku pisanym nazwany dniem straszliwym)




Rano dreptamy sobie spokojnie na wylotówkę, nieświadome, jaki ciężki nas dzień czeka... Łapiemy w tym samym miejscu co wczoraj - ale dziś coś nie idzie... Co się dzieje? Turcja tak rozpieszcza, ze po kilku minutach łapania człowiek zaczyna się niecierpliwić... No dobra, ale łapeimy praktycznie w środku miasta, więc... Postanawiamy podjeciać autobusem na wylot . I oczywiście - zły autobus, zły przystanek.... Jeszcze bardziej wbijamy się w centrum... Chodzimy nie tam gdzie trzeba... 

A jaki mamy plan? Bodrum. Ale po drodze chcemy jeszcze wyskoczyć do Laodycei - zawsze nas kusiła -ponoć nic tam nie ma (tak o zabytkach nie powinno sie mówic, ale Laodycea jest wyjątkowo słabo zachowana) - ale Laodycea jest wymieniana w Apokalipsie - dokładnie w Liście do Siedmniu Kościołów, z których wszystkie położone sa na teranie dzisiejszej Turcji - i mamy z DziFizem (ksywa zobowiązuje hehe) zamiast je wszytskie odwiedzić... 

Więc jedziemy (jakoś) do Laodycei - zajmuje nam to o wiele dłużej niż planowałyśmy (a miał byc krótki wypad) - potem idziemy spory kawał pod górę z plecakiami - i... okazuje się, że wstep jest kosmicznie drogi... Dwa razy tyle co do Afrodyzji, którą zwiedza się cały dzień - poj... ich? Turcja słynie z drogich wstępów, ale zwykle jest za co płacić - oglądamy zdjęcia z folderów - kilka kamieni... No, tak, ale wzmianka w Apokalipsie... A to drogo kosztuje... Obrażamy się. 

Ale to nie koniec naszych nieszczęść. Nawet nie początek...

Jako, że Laodycea leży przy drodze na Pamukkale, jeżdżą same turystyczne autobusy, jest komercyjnie, nikt nas nie lubi i wyjątkowo długo łapiemy stopa. W dodatku nachodzą nas "doradcy" udawadniający, że w Turcji nie da się jeździć stopem (taa... próbujemy po raz pierwszy), że nic nam się nie zatrzyma (jak będą z nami stali, na pewno nie) i że trzeba wziąść taksówkę, a w ogóle to Pamukkale jest w drugą stronę... (ile mamy powtarzać, że nie inetersuje nas tym razem Pamukkale...).

W końcu litują się jacyś młodzi Turcy i biorą nas do miasta (to zaledwie kilkanaście kiloemtrów). Doradcy są obrażeni. 

Jesteśmy więc znowy w centrum Denizli. Na szczęście pod meczetem - więc możemy skorzystać z toalety i pożalić się "panu meczetowemu" na nasz los. Łapiemy. Jak ma byc źle - to będzie. Nic. Zrobiło się południe (powinnyśmy już być w połowie drogo do Bodrum... co najmniej). Nic. Chyba pobijamy rekord turecki....  Robimy "ogłoszenie" - karytkę z napisem, gdzie jedziemy. Stwierdzamy, że może nie widać... DziFisz wymyśla, ze przymocujemy karte do patyczka, który będziemy podtykac pod gęby kierowcą... Niech żyje DziFisz! Myślimy nawet opodjechaniu busikiem - ale nawet busiki nas ignorują! W końcu (nawet nie chcemy wiedzieć, która godzina), ignorując brak miejsca i możliwości, zatrzymuje się TIR, pieknie blokując ruch.  

Kierowca młody, fajny, nie jedzie daleko, ale przynajmniej wyjedziemy z Denizli. Zadaje dużo pytac - a nasz słaby turecki niestety nie pozwala na precyzyjne odpowiedzi... jak mu wytłumaczyć co robimy w kościele? albo - czy nam się podaba w Unii? Albo - dlaczego wszyscy narzekali na komunizm? ... Za to piekne krajobrazy.... "Egejsko". Zaczynają się malownicze, zielone wzgórza, gaje oliwne... Kolejny świat.

Potem kolejne kilkdziesięt kilometrów osobówką, a potem jeszcze raz TIR - teraz pojedziemy dłużej, choć powoli - góry, serpentyny, pięknie, ale nasz przeładowany TIR wlecze się niemiłosiernie... Trudno... Za to kierowaca super, bierze nas na herbatę, starszy, przemiły.. Zachodzi słońce - kiedy wysiadamy jest już ciemno, w dodatku grzmi i mocno się ochłodziło. Ale do Bodrum coraz bliżej - jakoś dojedziemy... Mamy telefon do hosta, nie powinno byc problemu...

Gdy łapiemy - zaczyna padać. Wow - od ilu miesięcy nie widziałśmy deszczu (poza jedną burzą na Cyprze) - 5? 7? - ale nie ma się co cieszyć - ciemno, zimno i do hosta daleko...(nie wiemy jeszcze jak daleko...). Zatrzymuje się nam samochód - ledwo wsiadamy, zaczyna lać. Uf... uciekamy przed nawałnicą - kierowca nie jedzie do Bodrum (zawiózłbym was, ale nie dam rady - tłumaczy się. - jest lekarzem, jedzie na nocny dużyr). Nie szkodzi. Damy rade... (tak nam się przynajmniej wydaje :)

Zatrzymujemy się w miasteczku - do Bodrum jakieś 40 km - i ledwo znika nasz kierowca zaczyna się oberwanie chmury. Z nieba leja się strumienie wody, nic nie widać, ulice zmieniaja się w potoki, w rzeki, a amazonkę - chowamy się na przystanku - zaraz nas zaleje... Obok jest sklep - postanawiamy kupic piwo - należy nam się... Jak nie ma wyjście - należy wypić piwo - kiedyś zadziałała na Cyprze - może działa i tu... 
Po drugim piwie nadal leje... Nie da się łapać, jest póżno... Najwyżej tu zamieszkamy... Nawet jak przestanie padać - jak będziemy łapać po kolana w wodzie?

Wyciągamy rękę, ale do ulicy jest kawał, nic prawie zresztą nie jeździ... Utkniemy. Zdarza się najlpeszym... 
I nagle wołają nas jacyś kierowcy. Nie jadą do Bodrum - ale prawie (zostanie nam jakieś 20 km) - jedziemy. Kierowcy częstują nas piwem, są może za bardzo "przyjacielscy" - prponują, że zawiaozą nas od samego Bodrum, ale podejrzewamy, że mogą zacząć się zbokować. Dojeżdżamy do celu - kierowcy namiawiają nas na wspólną drogę do Bodrum, chcę z nami pić piwo... My też chcemy, ale bez nich... Więc żegnamy się. Ciemno, późno, ale przynajmniej nie leje. Zatrzymuje się nam ciężarówka - do samego Bodrum! Jednak dojedziemy - kierowca pyta, gdzie dokładnie, dzwonimy do hosta (w sumie jest późno... prawie 22ga... ale... najwyżej...w końcu była ulewa...) - i... Hosta nie ma w Bodrum!!!!... - Nie odebrałyście dziś maila? Musiałem pilnie wyjechać... - nie ma sprawy, zdarza się, nasza wina, znam Bodrum, rozbijemy gdzieś namiot... myślę sobie, może nie zamarzniemy - Ale nie martwcie się, mam w Bodrum znajomych, jak będziecie na miejscu, dajcie znac, pokieruję was dalej...

Te dzień się nigdy nie skończy...

Wysiadamy w Bodrum. Robimy pare kroków i... Z nieba spada cała woda świata. A Turcji przynajmniej... 
Uciekamy do najbliżej knajpki. Sami miejscowi, piją raki. Od razu staje przed nami gorąca herbata - raki, musicie napić się raki - mówie jeden z klientów (typ - cierpiący poeta-alkoholik). Prosimy o telefon. Mężczyzna (ten od raki) dzowni do naszego hosta. Zaczyna od awantury - Dlaczego cię nie ma w Bodrum, skoro ktoś do ciebie przyjechał? - tłuamczymy panu od raki o co chodzi, host mu tlumaczy (kaja się ;) - w końcu staje na tym, że mamy udac się do knajpki, gdzie pracuje jego (hosta) przyjaciel, który zaprowadzi nas do pensjonatu, należącego do kolejnego przyjeciala, gdzie możemy zamieszkać (oczywiacie za darmo). Pan od raki dalej niezadowolny - Jak mają tam dotrzeć w taki deszcz? Z plecakiam? I nasz host znowu się kaja... Niech się dzieje co chce... Tracimy kontrolę nad wydarzeniami :)

W końcy pan od raki postanawia nas zawieźć. Wypił sporo, ulice spływają wodę. Na szczęście nie jest daleko i jakoś dojeżdżamy. Jest knajpa, jest znajomy hosta - pan od raki siada i zamawia dla nas wódkę (skoro nie chcecie raki będziemy pić wódkę). Niech się dzieje co chce, pijemy. Znajaomy hosta mówi, że jak skończy pracę zaprowdzi nas do pensjonatu. Pan od raki zamawia kolejną wódkę, tlumaczę znajomemu hosta, że nie przyjechał z nami, tylko nas tu przywiózł... Znajomy znajomego nie rozumie, o co chodzi i kim jest nasz znajomy, skąd się wziął i w ogóle... Ale  same też  juz nie rozumieu o co dziś chodzi...

 Bynajmniej nie przez wódkę... Skomplikowany mamy dzień...

W końcy pan od raki jedzie do odmu - zostawia nam numer - ja im wszystkim nie ufam.. Jakby co dzwońcie...

Zamawia nam jeszcze wódkę.

W końcu znajomy hosta prowadzi nad do znajmoego znajomego.  Jest grubo po północy. Padamy spać.

DZIEŃ 31

MIesiąc w podróży! Świętujemy w Bodrum (czyli w piwnicy ;)



Bo Bodrym topo turecku piwnica... ;)

Tak - minął miesiąc. A ile się wydarzyło... dobry miesiąc, podróżniczy miesiąc :) 

Rano trochę pada, ale przed południem wychodzi słońce. Idziemy zwiedzać Bodrum, moczymy nogi w Morzu Egejskim - Bodrum jest malownicze, niewielkie, przyjemne - siedzimy na antycznej Bramie Myndos, podziwiamy miasto z Wzgórza Wiatraków, spacerujemy po porcie, zwiedzamy twierdzę. Śmiejemy się z wczorajszego dnia. Odpoczywamy. Nasz host dziś nie przyjedzie. Wyjazd przedłuża mu się. Mamy zostać, gdzie jesteśmy. Mówimy, że jutro musimy w miarę wcześnie wyjechać. Host bardzo chciały się spotkać, ale jak się nie da - następnym razem.

Pierwszy host w naszej historii, którego nie zobaczymy... Takie też bywają...





















DZIEŃ 32 On the road again... ;)




Jedziemy dziś do Kusadasi. Wraca łatwa, miła Turcja, szybko mamy stopa - półciężarówka, trochę ciasno, ale bardzo miło. Kierowca opowada o egesjkim wybrzeżu, zatrzymuje się w punktach widokowanych, nad jeziorem Baffa, przy pozostałościach antycznych świątyń, miast (których tu jest cała masa, czasem w środku oliwnego sadu - świątynia) - wjeżdżamy a tereny antycznej Jonii... Zaciueramy ręce na zwiedzenie :) A plany mamy ambitne :)

Jest pięknie. Pogioda całkiem się "uspokoiła", świeci słońce. Morze błekitne, las zielony, marmur biały, oliwki - oliwkowe. Taka jest Jonia..

Po drodze postanwaimy zwiedzić świątynie w Didymie - potęzną, największą w świecie antycznym, zniszczoną przez trzesięnie ziemii, ale wciąż robiącą wrażenie - WOW - potęzne kolumny... Niemożliwe...















Jedziemy wzdłuż morza, z przemiłym tureckim małżeństwem, potem zatrzymuje nam się Dunka - pracuje od jakiegoś czasu w Turcji - zakochała się w tym kraju - Miała jakieś chore wyobrażenie - śmieje się. - Cudnowny kraj, cudowni, gościnni ludzie. Myslała, że jesteśmy Turczynkami. - W Danii ludzie rzadko się zatrzymuja autistopiwieczom. Boją się - mówi. - Śmieszne, bo ja w Danii też bym się nie zatrzymała...
W Kushadasi idziemy do hosta. Tym razem przysłał nam adres. Sklep ze skórami, którego jest właścicielem. W samym centrum. Jest sklep, jest nasz arcygościnny host :) Jemy, pijemy (raki, piwo) - toczymy długi9e dyskusje... O podróżach, świecie, polityce, Turcji, Polsce... Nasz gospodarz uwielbia CS, choć sam nie podróżuje - zaprasza wszystkich, cieszy się z każdego gościa. - Zostańcie ile chcecie - zaprasza. - Jak chcecie, możecie pracować u mnie w sklepie - proponuje całkiem poważnie.

Nad ranem idziemy spać. Jutro mamy dużo do zobaczenia :) 

Brak komentarzy: