niedziela, 5 stycznia 2014

Do Pafos

CYPR POŁUDNIOWY: FARMERZY I BOGINI - Robi się sentymentalnie, mistycznie i czasem groźnie ;)



Dzień 16 PODRÓŻ SENTYMANTALNA

Miejsce (wioska), gdzie spałyśmy nazywa się Agios Theodoros. Jest nawet na mapie. Jakoś  się odnajdziemy....
Jemy śniadanie na klifie, z widokiem na morze, potem schodzimy na plażę - jesli ktoś uważa, że południowy Cypr jest skomercjalizowany, że tylko hotele i plaże z leżakami - jest w wielkim błędzie - jesteśmy wśród maleńskich wiosek, pustkowi, dzikich plaż. I takii Cypr też istnieje. I taki Cypr jest nasz, dla nas...



Droga jest pusta, wszyscy jeżdżą zapewne autostradą - więc trochę sobie poczekamy... Trudno... I czekamy, czekamy, siadamy, czytamy książki - nic nie jedzie - i jak nic nie jedzie - to nic nie jedzie, a jak jedzie - to wszyscy naraz. Pierwszy przejeżdżający samochód zatrzymuje się, robią korek - zanim wpakujemy plecaki, zanim kierowca uprzątnie rzeczy, nasłucha się od jadących za nimi kierowców... Po grecku, więc nie rozumiemy. 

Na szczęście nasz kierowca, starszy, miły człowiek mówi doskonale po angielsku. WYjechał z Cypru jako młody człowiek w 1970 roku. - Nie było to nic, bieda, wojna, brak najdziei... Tyle że pięknie - nasz Cypr był zawsze piękny... Ale czasem to za mało - opowiada. Przez wiele lat nie przyjeżdżał na wyspę - Ciężko pracował, uczyłem się języka, nowego zawodu... To nie jest usprawiedliwienie... Nie chciałem. Oglądałem w telewizji. Wojna, zamieszki. A kiedyś żyliśmy tu wszyscy razem.... Ech... polityka.... 

Nasz kierowca też nie lubi autostrady - Nie przeszkadza wam, że będziemy jeździć wiejskimi drogami? Pojedziemy moją ulubioną, nadmorską... - pyta. Planujemy dzień. - Jadę do Limassol, spotkać się ze starymi znajomymi - mówi. - Ale to za parę godzin, do tej pory chcę odwiedzić parę miejsc - stare porty, klasztory... Pojeździecie ze mną? 

Co za pytanie!

Nasz kierowca uwielbia, jak i my Famagustę i opowiada o czasach, gdy jeszcze nie było granicy. Opowiada o swojej małej wiosece, o rodzicach, o muzułmańskiech sąsiadach... O Cypryjskich tradycjach. Zabiera nas na typowe cyprysskie sniadanie - gorący chleb z oliwkami, pomarańczowy świeżo wyciskany sok, mocna kawa, którą po druguej stronie nazywa się "po turecku" a tu "po grecku".

Kierowca (tak, nie zapamiętałyśmy imienia, wstyd) od kilku lat, każdego roku przyjeżdża na Cypr, kupił nawet dom w Avia Napia - Może na emeryturze wrócę... Nie wiem - zastanawia się. Jeździ po wisokach, robi zdjęcia, włóczy się po wioskach. A my dziś z nim - więc mały, stary port rybacki, klasztor (- co roku tu właśnie przyjeżdżam się modlić - wyjaśnia całując nabożnie każdą ikonę), małe kapliczki, nadmorskie drogi...  Odszczekujemy wszytsko o nieprzyjaznym, komercyjnym, poukłądnamy Cyprze...

Siedzimy w czyms co w Turcji nazwalubyśmy "lokantą" (miejscowa kawiarnia), pijemy kawę, obowiązkowo z wodą, nasz kiwrowca dyskutuje z siedzacymi tu mężczyznami - o polityce, pogodzie, o świecie... Czas płynie powoli, druga kawa, sok pomarańczowy... Te wszytskie kurarty są na innym kontynencie...

Dojeżdżamy do Limassol, najwieększego, najsławiniejszegi, najbardziej zatłoczonego kurartu Cypru - trwa budowa nowego deptaka, więc mamy spory bałagan. Miasto tłoczne, poza plażą, kilkoma klasztorami, meczetem (nieczynnym , ale zadbanym - czego niesttey nie można powiedziec o kościołach po drugiejs stronie... ) - nic szczególnego, więc pdoejmujemy decyzję, że nie będziemy się tu zatrzymywać. Nasz kieorwca tez nie lubi miasta... Zaprasza nas na nocleg do Avia - Odmawiamy - nie chcemy się wracać.... - więc ciepło się żegnamy, dziękujemy. - To ja wam dziękuję - mówi kieorwca. - Sentymentalne podróże dobrze odbywac w towarzystwie... Miałem okazję wam poopowiadać - powspominać...

W Limassol musi pracowaćd wielu Polaków, bo są polskie sklepy, polskie ogłoszenie za witrynami. Włóczmy się trochę po mieście, ale jakoś nas nie oczarowało - więc pojedziemy dalej. 
Łapiemy stopa - zatrzymuje się Angielska, która pracuje w brytyjskiej bazie wojskowej (niedaleko od Limassol). - Uwielbiam Cypr - mówi. - Tylko drogo... Wszystko kupuję w Anglii.... Po świętach zawsze wracam obladowana do niemożliwości... 

Wyczytałyśmy, że gdzieś w okolicy znajduje się koci klasztor - oakzuje się, że to niedlakoe od bazy, co więcej, nasza kierowczyni, mimo, że mieszka to już kilak miesięcy, jeszzce tam nie była. Więc jedziemy razem - nie jest łatwo znaleźć klasztor, ale trafimy, czy nie - widoki sa tak piękne, że nie załujemy - jedziemyw  górę, w dole Limassol, jedziemy wzdłuż wielkiego slonego jeziora (a na nim flamingi...)... 

Klasztor na całkowietym odludzie. Angileksa zostawia nas - na nasze życzenie, bo chcemy pobyć tu dłużej, a ona się spieszy.Jest klasztor, sa koty (koci, bo mnisi opiejuą się tu kotami). Jest jezioro, są flamingi (trochę daleko... ale widać). I nic poza tym. Jak się stąd wydostaniemy? Zapewne jeździ tu ejden samochdód na dzień, a do głównej drogi mamy spoty kawał... Nic to... Najwyżej tu zostaniemy :)

Coś pojechało - nagle nie wiaodmo skąd wziął sie samochód - żołnierze, siadamy na pace, jada do bazy, dają nam na drogę wodę. Baza - sami Brytyjczycy, bardzo "brytyjskie" sklepy. jest to baza lotnicza (a wlaściwie osiedle, gdzie mieszkają pracownaicy bazy) - więc nad głowiani co jakiś czas przelatują nam bardzo hałaśliwe myśliwce... 

Długo łapiemy stopa, rozglądmay się nawet za miejscówką - Anglicy machają nam, uśmiechaja się, uprzejmie pozdrawiają, ale żadenj z nich nie wpadnie na to, że nie stoimy to na ozdobę, tylko łapiemy stopa i można by nas gdzieś podwieźć...

Mijają chyba z dwie godziny, gdy zatrzymuje się nam mały, zagriocony samochód. Miejcowy chłopak - rozwoziciel pizzy, upycha nasze plecaki (dobrze, że ktoś zamówił pizze...) - i wiezie nas do Kolosi - pięknego środniowiecznego miasteczka (jutro dokładnie je zwiedzimy ;) i centrum cyprysjkiego regionu "winnicowego". Wysadza nas pod zamknie, zosatwaimy plecaki w kapliczce, łapeimy ostatnie promienia słońca, aby pochodzić po średniwoiecznej, niezwykłej starówce.

Jest ciemno - ale na pewnie, wśród winnic coś znajdziemy miejsce na nasz mały namiot... I to był nasz błąd. Wielka Brytania i wszytskie kolonie brytyjskie maja chyba jedną cechę - farmerów nie kochających obcych kręcących się po ich posesjach.... To nie Turcja, gdzie można sobie rozbić namiot w sadzie... Wszystko ogrodzone drutem kolczastym, groźne napisy, psy, zasieki (jakby tam nie rozły winogrona ale jabłonie ze słotymi jabłkami).... Oczywiście nie chcemu rozbijac się w winnicy, ale kawałek krzaka, nieużytek... Nic takiego... W dodtaku jeżdżą mimo mroku farmerzy, podejrzliwie patrzą na postaci z plecakiamii... Planujemy już spanie na siedzącą, be znemiotu (nawet usiąśc nie ma gdzie 0 groga, fosa, drut koczasty).... I kiedy już tracimy wszelaką nadzieję na miejscówę (wrócić się do kapliczki?) - znajdujemy drzewo - i pod nim, na małym kawałku czegoś nieogrodzonego rozbijamy namiot. Nigdy więcej farm i winnic. 












Jedyne wolne miejsce na miejscówke :)


DZIEŃ 17 PRZYGODA Z FAMEREM

Zasnęłysmy do razu - bo dzień był długi i szukanie miejscówki ciężkie..
.
DziFisz stuka mnie palcem - już mam wrzeszczeć, gdy pokazuje, że mam być cicho.Ktoś "bada" nasz namiot. Obmacyje, świecie latarką, coś do siebie mruczy... Chodzi dookoła, wracam znowu świeci. Udawać, że nas nie ma? Nie oddychać? Wyjść i się przywitać? Generalnie śmieszna sytuacja - dobrze, że nie ma Terasa, bo pwnoe wyskoczyłby ze swoimi kijkami... Farmer postukuje, maca, zaczyna nas to smieszyć - pewnie jechał i zobaczyć coś dziwnego pod drzewem i ogląda... Zanim podejmiemy, kontaktując się minami, decyzję, co robić, farmer odjeżdża...

- Pewnie wróci rano, może bał otworzyć, aaa tam bał sie, jakby sie bał, nie zatrzymywał by się - zastanawiamy się.

Spać ludziom nia dają. Żeby w nocy zostać zmacanym przez farmera...

Rano budzimy się - mamy plan szybkjo się zwinąć - i gdy już mamy wychodzić z namiotu - podjeżdżają trzy samochodu. Ładnie. Pewnie farmer z obsatwą - podsac się pd razu? :) Wywiesic biała flagę? 
Z samochodów wysiadają farmerzy (uzbrojeni?) - ale nie podchodzą, można nawet nas nie widzą. WIęc postaanwiamy po cichu, nie rozbią zbyt wiele zamieszania spakowac sie i zwinąć namiot. Samochodu są kilkanaście metrów od nas, ale jakoś nam się udaje - gdy wychodzimy (legalnie spakowane z pleckami, uczesane i iuśmiechnięte turystki, żadni bikwajujący na dziko) zauważamy, że naprzeciw nas jest cmentarz i mężczyźni przyjechali sprzątac grobowce.... 

Idziemy (aż tyle uszłyśmy wczoraj?), zatrzymuje się nam młody farmer (teraz już nie biwakujemy, jesteśmy przyjaciółmi), podwozi nas. Zwiedzamy miasto, kościół (cudny, bardzo stary), potem podjeżdżamy do antycznego Kolosi - bo cypryskich i tureckich doświadczeniach boimi się szoku cenowego - a tu okazuje się, ze bilet wstępu kosztuje tylko 1,70 euro - co za naprawdę dobrze zachodane (dużo mozaik) ruiny jest kwotą rzekniujmy bardzo uczciwą. Koło Kolosi jest klasztor - maleńki, bardzo stary - obok w resteuracji zaostawiamy plecaki i idziemy się pokąpac (z góry widac było super plażę, poza tym po cięzkiej nocy należy się odstresować). Właściciel przemiły - rozmowny, niemal nie chce nas "wypuścić" - poruszmay wszystkie tematu, do Cypru Północnego, przez Walęsć po wojnę w Syrii.

Wykąpane w morzu postanawiamy jeszcze kawałek podjechać - zatrzymuj nam się młdoys Cypryjczyk, oakzuje się, że pracuje jako przewodnik, oprowadza po Cyprze niemeickojęzyczne grupy. Jedzimy przez wzgórza, jedziemy klifami, śwaitło jest złote, za chwilę zajdzie słońce, życie jesyt piękne... Nocny farmer? Wieki temu...

Chłopak obwozi nas po okolicy, pokazuje nam antyczną świątnię, miejsce urodzonia Wenus (obowiązkowe zdjęcie :) - Pokażę wam naprawde piękne miejsce - śmieje się. - Najpiękniejsze na Cyprze - jedziemy kkilkanaście kilometrów za Pafos (po którym też nasz przewodnik nas obowiz) - jedziemy "terenową" drogą, zupełne odludzie, nagle zjeżdżamy mkocno w doł. - To tu - pokazuje Cypryjczyk.

Miał rację. Nic więcej nie piszę. Tego miejsca nie da się opisać. Ani sfotografować. To miejsce trzeba zapamiętać.... Tak piekne, że wydaje się nierealne... Aż mistyczne. czujemy cudowność, niezwykłość wyspy... To tu musiała urodzić się boginii.. Nigdzie indziej... Stoimi tak i długo milczymy...

Kierowca nie wie co z nami zrobić - martwi się, gdzie będziemy spać, gdzie rozbijemy namiot, że już ciemno, że dalkoe do Pafos... Coś bąka, że możemy spac u niego, ale chyba wstydzi się tego jasno zaproponować - może boi się, jak to zostanie odebrane... Nie wierzy w nasze możliwości szukanie miejscówki :) Prosmi go o wysadzenie pod supermarketem na obrzeżach miasta. Długo zastanawia się, czy an pewno damy sobie radę...

Kupujemy jedzenie - jesteśmy w Coral Bay - niedalkoe Pafos, w wielkim kurarcie. Nie ma problemu z miejscówkę - niedaleko skpeu jest wąwóz, supełne pusty, osłonięty, na pewno bez farmerów :) Planujemy zosatć to dłużej - pokąpać się, zwiedzić stąd Pafos.... jest tani sklep, miejscówke - lepiej być nie może...













(dziś tylko dwa dni - ale za to długie :) - POZDRAWIAM! 

Brak komentarzy: