sobota, 2 lutego 2013

nad VAN


Jedziemy nad Van
Tureckie TIRy i ich kierowcy

Jesteśmy na przedmieściach Diyjarbakkir - i za chwilę jesteśmy w TIRze - tureckie TIRy to marzenie austostopowicza - prawie zawsze zatrzymują się, kierowcy dzielą się, czym mają, gościnni, przyjaźni.... Też na stacjach benzynowych, gdzie czasem czeka się na stopa - nawet jak nie jadą w naszym kierunku, podejdą, pogadają, kupią herbatę. W jednej z wcześniejszych podróży autostopowych po Turcji rekord - 20 herbat... Czy Turcja jest bezpieczna dla autostopowiczów? Na pewno bajecznie łatwa... Ja uważam, że jak najbardziej bezpieczna. Choć może nie dla samotnych kobiet...



Nasz kierowca pyta, czy napijmy się kawy, jeszcze nie zdążymy się zastanowić, skąd ta kawa - pokazuje, gdzie schowany czajnik, gdzie szklanki, gdzie cukier - po kilku wygibasach w kabinie wszystko jest, gotujemy wodę, myjemy szklanki, zalewamy kawę. Ciągle jadąc. Więcej pewnie wylejemy niż wypijemy, ale nie ma jak świeża kawka w ciężarówce... Potem jedzenie, owoce, papierosy - rozmawiamy o życiu, religii, świecie, wojnach... Kierowca jest Kurdem, więc i trochę na te tematy. Opowiada nam kierowca o swoim miejscu na świecie, o tym, co mijamy - jak najlepszy przewodnik.

Mają w Turcji kierowcy ciężarówek złą opinię, straszy się kobiety - nie jeździjcie w Turcji stopem - Nasz TIRowiec od razu zarzeka się, że jesteśmy dla niego jak siostry, co w Turcji znaczy, że kobieta może czuć się jak najbardziej bezpiecznie. Owszem są tacy, co lubią "popodrywać" - ale lata jeżdżenie stopem po Turcji, też w towarzystwie tylko damskim (teraz mamy Marcina) pokazały, że to "erotomani - gawędziarze" - poza gadaniem - jakaś Ty piękna, zwykle nie są groźni. A na natychmiastowe żądanie zatrzymania się (gdy gadają za dużo) - zwykle reagują pozytywnie - przy tym przepraszając, i obiecując poprawę. Mogą się tez obrazić - gdy raz kierowca podrywał moją siostrę, ta rzekła - Ja mam 20 lat a ty 50! - KIerowca wyciągnął ID, na którym jasno stało, że ma 46 - i przez kolejną godzinę nawet nie spojrzał w nasza stronę. Innym razem prosił - Tylko raz! - Obraził się, gdy moja siostra stwierdziła, że raz to jej się nie opłaci... Gdy jeżdziłam w damskim towarzystwie odkryłyśmy też, że w Turcji panuje wielka epidemia - wszyscy kierowcy ciężarówek są wdowcami - noszą obrączki tylko na "pamiątkę". I są przy tym bardzo samotni... Raz tylko, gdy jeździłam po Turcji autostopem z siostrą, miałyśmy stresującą może sytuację, kiedy kierowca TIR-a zajechał na potęży parking (okazując tym samym zero profesjonalizmu jako potencjalny gwałciciel, wkoło miał przeciez same pustkowia, gdzie mógł nas wywieźć), rozebrał sie do majtek (a wielce miał śmieszne co rozbawiło nas do łez) i stwierdził, że jedna (możemy wybrać, która) śpi z nim na górnym łóżku. Na nasz protest przeprosił i poszedł spać, ale co chwila z jego górnego łóżka zwisała to noga, to ręką - stwierdziłysmy, że w chyba się nie wyśpimy i opuściłyśmy ciężarówkę. Pech chciał, że zapomniałyśmy zapalniczki, a po straszliwych przeżyciach chciało nam się palić. Poszłyśmy więc do olbrzymiej restauracji przy stacji benzynowej. Było to kilka lat temu i znałam zaledwie kilka tureckich słówek - więc gestem pokazałyśmy o co nam chodzi - natychmiast wyciagnęło sie kilkadzisiąt chyba rąk z papierosami, zapałkami i zapalniczkami. I oczywiście zaproszenie do środka - w środku nocy, na całkowitym odludzi pojawiają się dwie dziewczyny.... No ładnie, miałyśmy jednego Turka, teraz jest ich z 50... To się chyba nazywa z deszczu pod rynnę. Dostałyśmy jeść i pić, i znalazał się nawet Gruzin, z którym mogłyśmy się dogadać po rosyjsku. Bardzo pomocny, chciał zabrać nas na noc do domu - przez długi czas był przekonany, że jesteśmy z Rosji, a wtedy właśnie trwała w Gruzji wojna... Ale w niczym mu to nie przeszkadzało... Za pomocs Gruzina wyjasniłyśmy cel naszego pobytu i zaraz inni kierowcy, wielce oburzeni (jakkolwiek Turcy lubią pomolestowac cudzoziemki, z drugiej strony spotyka się to zawsze z wielką naganą i jest źle widziane, w razie problemów zawsze więc można liczyć na pomoc) - inni kierowcy chcieli policzyc się z naszym - oczywiście powstrzymałyśmy ich zapędy, mówiąc, że nic wielkiego się nie stało...  Szef stacji dał nam swój pokój do spania (i klucz, żeby zamknąć się od środka). Rano kawa, śniadenie, prysznic (dostałyśmy nawet ochronę) - i gdy wróciliłyśmy do gabinetu szefa - zabaczyłyśmy w środku "naszego kierowce". Był biały jak ściana a szef mierzył do niego z pistoletu - powiedział mu, że jeśli jeszcze raz nastraszy jakieś turystki, zabije go, nie ma tez prawa nigdy parkować na jego stacji ani na żadnej innej z tej sieci... 

Nie jest Turcja niebezpieczna - pewnie nawet bezpieczniejsza dla stopowieczów niż Europa. Choć na jeżdżenie stopem nie można nikogo namawiać - zawsze jest ryzykowne... Ja przejechałamw ten sposób dziesiątki tysięcy kilometrów, w wielu krajach - nigdy nic mi się nie stało - a nie ma chyba bardziej satysfakcjonującego sposobu podróżowania, nie da się chyba inaczej bardziej poznać kraju, ludzi, miejsc, gdzie inaczej nigdy nie dotarłabym... Jeżdżenie stopem to chyba uzależnienie, nie przez każdego zrozumiałe... Czy może być piękniej, niż stać przy drodze, nie wiedząc, jak i gdzie się dotrze? Ale Turcja jest chyba jedynym krajem, gdzie nie radziłabym podróży stopem samotnej kobiecie. Nie tyle, że nie bezpieczne - ale wielce męczące...

Jest też jeden problem, z którego cudzoziemki nie zawsze zdają sobie sprawę - inna mowa ciała, gestów. To, co w naszej kulturze uwodzeniem, czy dawaniem przyzwolenia na pewno nie jest - w Turcji może być. Patrzenie mężczyźnie w oczy, najbardziej z naszego punktu widzenie niewinna - może dla niego coś oznaczać. Bardzo na to trzeba uważać - no i ubranie - nie ma mowy o podróżowaniu w krótkiej spódniczce - w żadnym kraju nie jest to mądre, ale w Turcji wręcz skandalicznie głupie. Autostopowiczka w Turcji nic nie odsłania, na oczach ma ciemno okulary, skromnie spuszcza twarz ;) - i wtedy będzie ok. A najlepiej mieć jako towarzysza podróży faceta - o którym powiemy, że to mąż. Wtedy znikają problemy...Wtedy stajemy się siostrą...

Ale wracamy do naszej podróży. Nasz kierowca jest z miasta Batman - zaprasza nas do domu. Niedaleko powstaje potęzna tama, zostanie zalanych kilka antycznych miast, to jedyna szansa, żeby je zobaczyć - kierowca ma kilka dni wolnego, chce nas ugościć. Kusi nas bardzo, ale nasz wiza nie jest na wieki - mamy mało czasu... A jeszcze tyle do zobaczenia... Odmawiamy, kierowca, ma ta rzadką z Turci cechę, że nie nalega na siłę... Gdybyśmy mieli więcej czasu... Gdybyśmy korzystali z każdego zaproszenie, pewnie stąd nie wyjechalibyśmy...
Wysiadamy w Batmanie - centrum tureckiego przemysłu naftowego - wielka metropolia, dość ponura. Podchodzą do nas syryjscy uchodźcy, proszą o pomoc - młode, brudne dziewczyny. Prawdziwe Syryjki. Bo potem w wielu miesteczkach południowo - wschodniej Tucji będą zaczepiać nas osoby z syryjskim paszportem prosząc o pieniądze - z Syrią zapewni nie mający wiele wspólnego... 

Zatrzymuje nam się kolejny TIR. Tym razem mniej "wypasiony", stary, brudnawy. Jest noc, wjeżdżamy w góry, serpentyny - kierowca jedzie szybko, pewnie, zna tą trase na pamięć. Ale czasem zamykamy oczy, gdy mkniemy rozlatującą się, przeładowaną ciężarówka nad przepaściami. Łapiemy gumę - To mój szczęśliwy dzień, że jesteście - mówi kierowca. Nie narzeka na pecha, że guma, ale uważa, że ma szczęście, które przynieśliśmy mu, bo złapał gumę w miasteczku, tuż obok warsztatu... 
Kilkanaście kiloemtrów przez miasteczkiem Tatvan (już nad naszym wymarzonym jeziorem Van) jest fabryka, do której wiezie towar kierowca. Jest noc, chłodno - kierowca pyta, gdzie będziemy spać - na odpowiedź, że w namiocie, protestuje - zimno, śpicie w kabinie. Cięzko byłoby w małej kabince spędzić noc 4 osobom, ale kierowca nalego, upiera się. Gościnność, czy chęć bliskiego kontaktu z kobietami? Ja,idealistka, uważam, że gościnność, Marcin i Aga, święcie przekonani, że coś jest na rzeczy... W końcu kierowca odjeżdża, zostajemy na stacji benzynowej, zastanawiamy się - rozbić namiot, czy jescze łapać stopa... I widzimy, że nasz kierowca wraca - Nie ma wyjścia, mamy spać w kabinie - nalega... - Ja nie zasnę, jak będę wiedzieć, że w na zimnie, w namiocie...  I wtedy pojawia się inny kierowca, pyta co się dzieje - i proponuje, abyśmy rozbili namiot w jego naczepie - Przynajmniej wiać nie będzie. Przystajemy, niezgrabnie wdrapujemy się do naczepy (wcale nie jest to łatwe), rozbijamy namiot. Kierowca z którym jechaliśmy wchodzi z nami, pomaga, asystuje, ogląda namiot, zastanawia się, czy aby nie spać z nami... (może podejrzliwa Aga i Marcin mieli rację). W końcu żegna się z nami.
Dziś są urodziny Dąbrowskiej - niezły lokal przygotowała na imprezę ;) 



Zastanawiamy sie, co będzie jak kierowca zapomni o naszym namiocie i obudzimy się w Iranie... 

Nie zapomniał. Rano zawiózł nad nad jezioro Van.

Troszkę już od podróży minęlo... I ciężko się pisze - ale mamy nadzieję, że ktoś nas czyta - a na pewno czyta nas Uczi - i dla niego dedykujemy te wspisy! :)