wtorek, 12 lutego 2013

no i jeszcze o Vanie


Van nieznany

Patrzy na Van ormiański kościół, pod nim kurdyjsscy pasterze częstują nas serem... Nie udało nam się zobaczyć pływających kotów Van (tych z różnokolorowymi oczami), ale udało nam się to, co najważniejsze - dotknąć magii tych miejsc... 

Pakujemy się do samochodu Ibrahima - ma być niespodzianka, miejsce niezwykłe. Jedziemy wzdłuż jeziora, zjeżdżamy z głównej drogi - coraz bardziej oszałamiają nas widoki - a mamy szczęście do pogody, widać nawet wulkany po drugiej stronie jeziora. 








Przejeżdżamy przez wioski, machają nam młodziutcy pasterze, czas cofa się - jak przypomnimy sobie turecką Riwierę... Tak, na pewno jesteśmy w kraju kontrastów... A potem wysiadamy, zostawiamy auto - i ostro w górę. Czuć zbliżającą się jesień - jesteśmy na wysokości prawie 1700 m nmp - tak wysoko położone jest jezioro - więc,  w tym ciepłym kraju, zimy wcale łagodne nie są... Idziemy do starego, ormiańskiego kościoła - wciąż pięknego, choć mocno zaniedbanego... Szkoda... Wewnątrz miejscowi pasterze zrobili sobie schronienie, czasem też pewnie dla zwierząt. Całkiem wyblakły freski...  Na murach zachowały się krzyże, ormiańskie pismo...










Podłoga kościoła jest mocno rozkopana - gdy nie było już to Ormian, miejscowi szukali w nich zakopanego złota - wierzyli, że zakopane jest pod ołtarzem - stać w miejscach, gdzie kiedyś były ołtarze, zwykle zieje dziura... Ormiańskie złoto na tych  poszukiwane jest do dziś...



Takich kościołów jest tu w okolicy wiele, i kiedy zniknęli stąd Ormianie (nie wnikamy jak i dlaczego i może słowo zniknęli zbyt udane nie jest... ) - powoli zmieniają się w ruinę... Ten i tak jest całkiem dobrze zachowany... Nie, nie będzie o polityce, ani historii... Gdy tak błąkamy się wśród murów, gdy Ibrahim opowiada nam o tym miejscu, o historii, o legendach przychodzą pasterze - jako, że w Polsce średnio przyzwyczajeni jesteśmy do broni, nieswojo czujemy się, widząc karabin - chłopak uśmiecha się - widząc nasze zainteresowanie pokazuje broń, zachęca, żebyśmy zrobili sobie z nim zdjęcia... Taaa.... jak je ktoś potem zobaczy ;) Co najmniej niepoprawne politycznie - choć nie miejmy obsesji... To, że jesteśmy w regionie, gdzie działają pewnie "partyznackie" organizacje, wcale nie musi oznaczać... No, ale takich zdjęć robić się nie powinno ;)



Nie znamy kurdyjskiego, ale mamy tłumacza - Ibrahima - pasterze częstują nas wspaniałym serem, pokazują źródło, z którego piją wodę. Siedzimy, rozmawiamy, jemy, pijemy, powoli schodzimy w dół. - Trzeba się w Vanie pokąpać, na najlepszej plaży - zachęca Ibrahim, ale jakoś nie wierzymy Marcinowi, że woda jest całkiem ciepła ;)



Mija dzień, znowu kolacja z Ibrahimem z widokiem na jezioro - jemy rybki z Van, dziś złowione. Są inni turyści, którzy zatrzymali się tutaj - wycieczka Ormian - przyjechali z kilku krajów, od Europy po Australii. Zachwyceni. Nie rozmawiamy o polityce, historii, narodowych waśniach, o Kurdach, Turkach i Ormianach, o rzeziach i zamachach... - ale o tym, jak tu pięknie... 

Oj, chyba za bardzo o tym Vanie się rozpisujemy - jutro wyjeżdżamy - może uda nam się zobaczyć Ararat...  AAA - jeszcze jedno - nad Vanem mają najlepsze chyba granaty... ;)


1 komentarz:

uczi pisze...

Pływanie synchroniczne i granaty reewelacja!