Za Eufratem...
Wschód Turcji - miejsce magiczne, wciąż słyszymy - niebezpiecznie, nie jedźcie tam... Ta granica niebezpieczeństwa lubi się przesuwać - na riwierze mówią, do Nemrut jest ok, ale dalej.... nie jedźcie. W okolicach Nemrut mówią - do Diyarbakir jest bezpiecznie, ale dalej... itd itp. Ale przecież musimy tam jechać - to kolebka naszej cywilizacji - slogan, ale prawdziwy - tysiące lat historii - ludy, narody, kultury, religie... Nie będziemy jednak wnikać w historię, nie będziemy wnikać w te wszystkie smutne kurdyjsko-turecki-ormiańskie historie... Ciężko tu coś napisać, ciężko spojrzeć na ten świat całkiem obiektywnie - ale nie chcemy narzucać naszych opinii - zresztą to zbyt ciężkie i smutne tematy - jak na nasze podróżnicze głowy... Chcemy cieszyć się tym miejscem, ludźmi... to nie tak, że nie interesują nas problemy tego świata... Ale niekoniecznie chcemy o tym pisać... I każdy z nam ma odmienne zdanie... Więc choć teraz będzie o Wschodzie - żadnej polityki...
Jedziemy w kierunku promu, którym przemierzymy Eufrat - gdy mówimy Eufrat, przechodzą nas ciarki - magiczna rzeka... ;)
Kierowca jest dziwny - jakoś nie możemy dowiedzieć się, gdzie jedzie - raz mówi, że podwiezie nas pod prom, potem, że do Diyarbakir... I w ogóle jest dziwny, ale ważne, że jedziemy, bo te okolice są dość puste, bywa że przez godzinę nic nie jedzie... Kierowca wysadza nas kilkaset metrów od promu, jakby nie chciał, żeby nas z nim widziano - mówi konspiracyjnie, że zobaczymy się później... Dobra, idziemy na przystań, pijemy herbatę - a potem mężczyzna - kapitan? - woła nas na prom, właściwie małą łódkę... Wtaczamy się z plecakami, mamy tylko przepłynąć na drugą stronę, moczymy ręce w wodzie Eufratu, jesteśmy sami, cała łódź dla nas, podziwiamy potężną rzekę, głęboki kanion... A statek krąży, gdzieś podpływa, mężczyzna zaprasza do kabiny, pyta, czy nie chcielibyśmy jednak zostać na drugim brzegu... I wraca do miejsca, skąd przypłynęliśmy. Pojawia się kierowca, coś zagaduje, że będzie czekał, gdzieś tam... I o co tu chodzi? Przypominają nam się straszliwe historie o porwanych turystach (bzdury zresztą straszliwe hehe ale takie historie lubią się przypominać) - zaczynamy na wszystko spoglądać przez pryzmat spiskowej teorii świata - wszyscy tacy dziwni i tak dziwnie patrzą.... W końcu jest następny prom - tym razem wielki, samochodowy, więc na pewno płynie na drugą stronę - wsiadamy, przyjechało dużo samochodów, ale jest i "nasz" kierowca, który w ogóle chyba tu pracuje.... Mówi, żeby koniecznie na niego czekać, za chwilę udaję, że nas nie zna... Dobra - tchórzymy - podchodzimy to dwóch Turków, płynących z nami, całkiem "przyzwoicie" wyglądających - pytam, czyby nas nie zabrali - oczywiście nas zabierają - jedziemy do Dyiarbakir...
Więc nowoczesnym, wielce wypasionym samochodem opuszczamy dziwne miejsce... Jakoś tak poczuliśmy się bezpieczniej... Zresztą zaraz zapominamy o naszych obawach - jak tu pięknie! Po drugiej stronie rzeki zupełnie inny świat - pola lawowe, ponure, wulkaniczne krajobrazy - niemal... Islandia! Jesteśmy w innym świecie!
Mężczyźni jadą dalej, nie do końca nam po drodze - więc umawiamy się, że zostawią nas w Dyiarkabir - miasto szokuje nas od pierwszej chwili - wkoło same budowy - nowe bloki, nowe centra handlowe, nowe drogi... I przez te budowy mężczyźni, choć bardzo chcą, nie mogą wywieźć nas na wylotówkę - błądzą, kluczą, zaczynają się korki - bardzo chcielibyśmy zwiedzić Diyarbakir - ale może następnym razem... Nie mamy czasu, chcemy w góry, chcemy bardziej na wschód.... Ale "duch podróżniczy", któremu zaufać należy i który częśto kieruje nasze kroki w miejsca, których nie planowaliśmy sprawił - że zostaliśmy w Diyarbakir - i wielkie mu za to dzięki!
Przyjechaliśmy późno, za późno na łapanie stopa... I decyzja - jak już tu jesteśmy - zostajemy! Błogosławiona decyzja - miasto rzuciło nas na kolana - wspaniały, "azjatycki" klimat, za którym zawsze tęsknimy, kolorowe uliczki, małe sklepiki, stragany, wspaniałe meczety - i to, co rzuca na kolana - potężne, doskonale zachowane mury miejskie - z czarnego bazaltu w dodatku... I widok z nich na Tygrys... I stare meczety, i kościoły... Miasto ma 5 tys. lat - i czuć to... Wow - znowu... Można by tu spędzić kilka dni - cudowne nocą, cudowe w dzień - i cały długi wieczór zwiedzamy, i cały nastepny dzień - nie, tego miasta nie można ominąć... A my chcieliśmy to zrobić!
Spotykamy Polaków, planują wybrać się z plecakami nad rzekę, rozbić namiot - Spłukaliśmy się totalnie - śmieją się - mamy parę euro - jutro kierujemy się stopem na zachód, do Polski... Rozmawiamy, potem zostawiamy ich, znowu wracamy się - miasto ma opinię niezbyt bezpiecznego (co chyba prawdą nie jest) - może, choć sami nie mamy wiele, powinniśmy im pomóc? Może dać na hotel - że też nie pomyśleliśmy o tym wcześniej! Ale chłopkaów nie ma - i nic im się chyba nie stało, bo nie słyszeliśmy aby jacyś Polacy zaginęli w mieście Diyarbakir ;)
Miejscowi zaczepiają nas, oprowadzają po mieście, zapraszają na herbatę - opowiadają o sobie, o mieście, o tych wszytskich smutnych, bolesnych diyarbakirskich historiach... - Mało u nas turystów, a tyle możemy zaoferować - mówią ze smutkiem... Mało ludzi jeździ na wschód - a to wielki błąd...
I ludzie wspaniali, gościnni - na wielkim targu z samymi serami tylko oglądamy, próbujemy, nie sa najtańsze, ale na spróbowanie kupimy każdego po trochu - a sprzedawca z usmiechem mówi - Jesteście gośćmi, to prezent... Nie da sobie za nic w świecie wcisnąć pieniędzy... No troszkę zdenerwowali nas właściciele hosteli - zmieniając ceny itd itp - no, ale nie może być idealnie...
A my dalej na wschód - jesteśmy już na obrzeżach miasta, nawet bez probolemu znaleźlismy wylotówkę - w wielu krajach Azji, w dużych miastach jest z tym problem - ludzie nie wiedzą o o chodzi, gdy mówimy, że idziemy na stopa, albo odradzają, albo nie mogą zrozumieć, dlaczego nie chcemy na autobus, pociąg... A Turcy od razu łapią o co chodzi i pokazują najlepsze miejsce do łapnia... I po chwili siedzimy w TIRze...
1 komentarz:
Świetna sprawa że mozna teraz zdjęciami bezpośrednio uzupełniać tekst.
Prześlij komentarz