Hmm... Zostaniemy tu trochę dłużej... :)
Cuda jeziora Van
To będzie historia o Ibrahimie - który pokazał nam jezioro Van, który zabrał nas w najbardziej niezwykłe miejsca - odkrył przed nami zapomniane ormiańskie kościoły, kurdyjskie wioski, najstarsze twierdze świata tajemniczego ludu Urartu - który budował tu swe państwo już 12 tys lat p.n.e.... Zabrał nas w długą podróż po niezwykłej, a i bolesnej historii tych ziem. A Ibrahima spotkaliśmy zupełnie przypadkiem... Jak to zwykle bywa ;)
W Tatvan zatrzymała nam się terenówka, uprzejmy niezwykle Kurd, cieszy się naszym zachwytem. Bo Van jest niezwykłe - największe jezioro Turcji, kiedyś Armenii - o niespotykanym błękicie wody, wśród suchych, płowych gór. A w górach żyzne, zielone doliny,z kolorowa siateczką pól, wioski z glinianymi domami, z barwnymi mieszkańcami, z pasterzami, takimi samymi jak setki, może tysiące lat temu. Długa jest historia tych ziem - tu budował swą potęgę tysiące lat temu lud Urartu, po nim zostały potężne, bajkowe twierdze, tu modlili się w swych kościołach Ormianie, którzy jako pierwszy naród zostali chrześcijanami, ale i te ziemie widziały wielkie tragedie - choćby rzeź Ormian, dziś - konflikt turecko-kurdyjski. Jest tu tak pięknie, że trudno uwierzyć, ile łez i krwi wsiąkło w tą ziemię.... Oj, robi się patetycznie i historycznie, więc wracamy do podróży.
Na mapie Turcji nie sposób nie dostrzec olbrzymiej niebieskiej plamy na Wschodzie - to jezioro Van, mające prawie 4 tys. me powierzchni. Ma niezwykłą barwę - może mamy szczęście do pogody - jest czysto, słonecznie. Może ten kolor powoduje niezwykły skład chemiczny wód Van - jezioro jest bowiem zasadowe - co oznacza, że jego woda przypomina wodę z proszkiem - mięciutka, można w niej prać bez żadnych detergentów... I jeszcze niedawno miejscowe kobiety tak tu prały... W Van żyje tylko jeden, endemiczny gatunek ryb. Na Van sa wyspy - a na najwięjszej, Akdamar, stoi ormiański kościół z X wieku. Jedyny taki na świecie - bo od zewnątrz bogato zdobiony płaskorzeźbami. I naprzeciw wysepki chcemy się zatrzymać - kierowca wysadza nas, życzy powodzenia.
Jest tu maleńska przystać dla stateczków, które wożą turystów na wysepkę i restauracja - za nią pole namiotowe - i jak dowiadujmy się od obsługi - darmowe. Zostwimy rzeczy i biegniemy na przystań - udaje nam się, łódke jest pusta - jestesmy tylko my, ale odpływa. Mamy szczęście - normalnie musielibyśmy czekać, aż łódź zapełni się, co jesienią - po sezonie mogłaby się nie zdarzyć. Ale zapłacić kosmiczne pieniądze za cała łódkę. Ale trzeba zawieźć pracownika - więc odpływami - cały pokład jest do naszej dyspozycji.
Im bliżej wyspy tym większe wrażenie robi kościół - i cudowniejsze widoki. Zwiedzamy - mamy przdsmak Armenii - choć ten kościół jest niezwykły. Znajduje się na jego zewnetrznych ścianach, wsród biblijnych scen i symboli, też jedna niezwykła płaskorzeźba - wielka zagadka - Chrystus medytujący w pozycji Buddy... Środek, tez niezwykły, świetniue zachowane - zakonserwowane freski...
Można by godzinami spacerować po wysepce - jestesmy tu prawie sami, mamy doskonała pogodę, nie możemy sie wybrać... Nie sposób oderwać oczu od rzeźb, od widoków - jest lepiej niż sobie wyobrażaliśmy...
Tu właśnie znajduje się unikalna płaskorzeźba - Chrystus nauczający w pozycji Buddy - niestety światło nie było nam przychylne, więc zdjęcie jest takie niezbyt.... |
Wracamy do brzeg - podchodzi do nas Ibrahim - właściciel miejsca - mówi, że wieje, że zimno nam będzie w namiocie. Proponuje nocleg na piętrze - Kiedyś będą tu miejsca dla turystów, na razie nie ma nic, ale możecie w środku rozbić namiot - przynajmniej nie będzie wiać.. Przynosi nam koce, kołdry, upewnia się, czy będzie nam dobrze. - Jadę dziś do Van - mówi. - Możecie się ze mna zabrać, mam coś do załatwienie w biurze, w tym czasie pozwiedzacie sobie miasto - zachęca. - Wyjeżdżamy za godzinę...
Kąpiemy się w Van - tzn Marcin kąpie się, nam troszkę za zimno ;) więc tylko moczymy nogi, Marcin nurkuje, mówi, że woda wspaniała, przeczysta i wcale nie taka zimna...
Potem jedziemy do Van - Chcecie zobaczyć twierdzę Cavustepe? - pyta Ibrahim. Pewnie, że chcemy, nawet rozważaliśmy, jak tam dojechać - i wiedzieliśmy dość czarno nasze szanse - twierdza znajduje się z dala od dróg, mało co tam jeździ, a transportu publicznego nie ma... I jeziemy tam!
Jedziemy pusta drogą, góry coraz wyższe, coraz bardzie surowe. Jedziemy w kierubku Hakkari - i jeśli jest jakieś miejsce przed ktorym przewodniki ostzregają turystów w Turcji, to właśnie te okolice. Mijamy małe wioski, turyści bywają tu rzadko. A dla Ibrahima to dom - urodził sie nad Vanem - zna, rozumie tą ziemię. Mówi świetnie po angielsku, więc mamy wymarzonego przewodnika. Ibrahim jest Kurdem, pewnie, że swoje myśli, ale zna świetnie historię tych ziem, potrafi wspaniale i obiektywnie opowiadać - i o Ormianach, i o znajdującym się całkiem blisko stąd Iranie. Wiele podróżował, zna świat.... Oj, znowu wkrada się polityka. Koniec.
Cavustepe twierdza - osoda uważana jest za jedną z najstarszych na świecie (ma ponad 5 tys lat) - choć niewiele po niej zostało. To dziwne jednka spacerować po miejscu, w którym ludzi żyli tyle tysięcy(!) lat temu... Kim byli, co myśleli... I widok wkoło niesamowity. W malej chałupce staruszek, przyjaciel Ibrahima, sprzedaje tabliczki z pismem Uriratu - Ibrahim mówi, że, może poza naukowacami, jest jedynym człowiekime, który biegle włada językiem sprzedd tysiący lat i potrafi w nim pisać.
Potem jedziemy do Van - tylko zobaczyć, bo "poważne" zwiedzanie planujemy na inny dzień. Ibrahim obwozi nas po mieście - które - przypomnijmy, nie tak dawno dotknęło starszliwe trzesięnie ziemi. Zginęło tysiące ludzi. Ibrahim opowiada o trzęsieniu, pokazuje wciąż jeszcze popękane, pozawalane bloki, pokazuj ruiny szpitala, które pogrzebały mnóstwo osób, wciąż popękane drogi... 20 tysięcy osób do dziś mieszka w barakach - Ibrahim pokazuje nam takie osiedla - setki białych, długich domków... Objeżdżamy twierdzę - wow - nie wyobrażaliśmy sobie, że jest tak gigantyczna, już nie możemy sie doczekac, kiedy ją zwiedzimy...
Wracamy "do domu". Nad samym jeziorem jemy z Ibrahimem kolację - oczywiście ryby z Van, wspaniale przyrządzone. Jest pełnia, jest niesamowicie. Na wyspece widać światło i Ibrahim opwiada legendę. Na wyspie żyła Ormiańska księżniczka, Tomara, w której zakochał się kurdyjski pasterz. Co noc płynał do niej wpław, kierując się światłem świecy, które dla niego paiła. Ojciec dziewczyny, gdy dowiedział się o wszystkim wpadła w szał.Pewnej nocy zamknął dziewczynę w komnacie, wsiadł na łodź ze świecą. A noc była zimna, burzliwa. Chłopak kierował się na światełko - ale sprywtny ojciec ciągle zmieniał miejsce. I chłopka utonął w falach - a jego osttanie słowa miały brzmieć - Ach, Tamara - skąd wzięła się, dziś przekształcona nazwa Akdamar.
Ibrahim mówi - Zostańcie dłużej - jutro pojeździmy po ormiańskich kościołach, pokażę wam wspaniałe miejsca. A pojutrze zawiozę was, przez Van, do Kars. Po drodze możemy jeszcze zobaczyć twierdzę - jedyna zachowaną kurdyją twierdze...
Kusi nas. Pytamy o koszty - przecież Ibrahim staci czas, a widać, że jest zajęty, przecież paliwo w Turcji nie jest tanie. Ibrahim mówi, że chce tylko na paliwo. I jutro zaprasza na obiad (no, będzie nas karmił przez cały czas...). Zgadzamy sie - Ibrahim stawia tureckie wino, długo jeszcze rozmawiamy... I nie wiemy co kierowało Ibrahimem - czy wspaniała gościnność ludzi tych ziem, czy może jakiś interesy (w końcy Ibrahim ma turystyczny biznes i sam organizuje wycieczki...) - ale jaki? Czy... Nieważne, z Ibrahimem przeżyliśmy wspaniały czas - i zobaczyliśmy więcej, niż mogliśmy marzyć...
Więc patrzymy na rozświetlone księżycem jezioro i planujemy jutrzejszy dzień...
Zrobiło się już zimno, nasz namiot z supermerketu nie jest najlepszy, ale mamy szczęście.... Znowu rozbijamy się pod dachem ;) |
1 komentarz:
Jak to miło znów zobaczyć Marcin Twoją 'gębę'.
Prześlij komentarz