czwartek, 21 lutego 2013


Jeszcze bardziej na Wschód ;)

Na dachu Turcji

Jedziemy na Wschód.... 
Ararat - święta góra Ormian, najwyższy szczy Turcji, góra, na której miała zatrzymać się Arka Noego, samotny wulkan nagle wyrastający na Wyżynie Armeńskiej, pierwszy 5-tysięcznik zdobyty oficjalnie przez człowieka... W czasach starożytnych uważany za najwyższą górę świata (znano wtedu wyższy Kaukaz, Pamir czy Himalaje - ale jako, że Ararat jest górą samotną - wyjadę się o wiele wyższy niż jest w rzeczywistości...). Tyle opowiadaliśmy o Araracie turystom, że pasuje go zobaczyć ;) I prawie nam się to udaje...




Noc byłą pełna gwiazd, pod nami rozświetlone miasto, nad - połyskujący w blasku nocy śnieg na zboczach Araratu - ale.... Ranek nas zaskoczył - niestety negatywnie, bo jest mgła, która jakoś nie chce opadać, wilgoć przemienia się w mżawkę - co oznacza zerową widoczność... Miejscowi pocieszają, że jesteśmy wysoko, że góry, że pogoda może zmienić się bardzo szybko... Ibrahim zapewnia - Obiecuję, że zobaczycie Ararat! - ale coś nas to nie pociesza (sam nie wie Ibrahim, jak pięknie jego obietnica spełni się w Armenii ;)

Jedziemy na razie obejrzeć pałac Paszy - uważany za najpiękniejszy budynek w Turcji - i - coś dziś pech - obiekt jest zamknięty ze względu na prace konserwacyjne... No, ale mamy Ibrahima, który przekonuje strażników, żeby nas wpuścici - więc zwiedzamy, w dodatku, poza kilkoma robotnikami, jesteśmy sami. Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło... Wspaniala budowle, cudne wnętrza... Esencja tureckości... Tej ze snów o sułtanach, haremach, pięknych, rajskich ogrodach, baśni z tysiąca i jednej nocy... Przewodnik pisze o XVII - wiecznej budowli - szczytowe osiągnięcie architektury osmańskiej... Cudo... 










A obok potężna twierdza wzniesiona przez tych, którzy byli tu wcześniej, tak mocno wbita w zbocze gór, że niemal niewidoczna...



Jest smutno, nie tylko przez pogodę - dziś, za chwilę rozstaniemy się z Ibrahimem - znamy się 2? 3? dni, a jakoś tak ciężko...W podróży znajmości są bardziej intensywne - jakby dzień wspólnego wędrowania był jak rok "normalnego" życia. Jest w tych pożegnaniach zawsze myśl - możemy się już przecież nigdy nie zobaczyć... żyjemy na krańcach świata.... Choć życie potrafi zaskoczyć...  Pod pałacem pijemy herbate, Ibrahim kupuje nam prezenty...  Nie wiemy, dlaczego poświęcił nam ten czas - dla pieniędzy? Płaciliśmy tylko za paliwo i nawet jeśli miałby je z przemytu (jesteśmy cały czas na irańskiej granicy) - nie zarobiłby fortuny.... A może tak po prostu.... Ibrahim - dziękujemy, pozdrawiamy i do zobaczenia!


Gdy tak siedzimy na herbacie zaczyna się przejaśniać - i Ararat powoli pokazyje się nam, na początku rozpozonajemy śnieg na zboaczach, potem wyżej i wyżej - aż w końcy... cała góra... Nie mamy jakiejś cudownej przejrzystości, niebo nie jest niebieskie tylko szarawe, zdjęcia nie będą genialne - ale JEST - widzimy Ararat, Ibrahim jedzie w stronę góry, aby podjechać jak najbliżej, pokazać nam jak najwięcej, wjeżdżamy w wyboiste wiejskie drogi, jesteśmy coraz bliżej i bliżej... Prawie dotykamy góry - no... I kiedy wysiadamy na zdjęciową sesję, podjeżdża opancerzony wóz - żołnierze wypytują nas, Ibrahima potem kim jesteśmy, co to robimy itd itp - po co w tamtą stronę? Ibrahim tłumaczy - chcemy zobaczyć Ararat... Żołnierze zajazują jechać dalej - coś złego się stało, nie ejst bezpiecznie, wracajcie...
Był zamach. Zginęli tureccy policjanci. Jest wielka obława. Nic tu niezwykłego.... 





W Dogubeyazit żegnamy się z Ibrahimem - a właściwie mówimy sobie do widzenia.... Ibrahim zaprasza nas na Van. Rozleniwiliśmy się - przyzwyczaili do luksusów - mieliśmy samochód, Ibrahima - tłumacza - przewodnika.... A teraz znów łapiemy stopa... Oczywiście tylko chwilę, po zaraz mamy samochód - jedziemy w stronę Kars - najzimniejszego miasta w Turcji (jesteśmy bardzo wysoko - Wyżyna Armeńska lub - poprawnie politycznie tu - Taurus Wschodni - jest położony pod samym niebem) - po drodze mamy kontrole, policjanci uzbrojeni, wypytują kim jesteśmy itd - turyści. Uśmiechają się, oglądają paszporty, dziwią się, że całkiem sporo umiemy po turecku. Gdyby przejrzeli nasze zdjęcia z "uzbrojonymi pasterzamu".... Nasz kierowca opowiada o zamachu - Szukają. I tak nie znajdą - uśmiecha się. Jest Kurdem. Schodzimy na polityczne tematy... Ech, żeby tak zapomnieć, że w tym pięknie, cudnej krainie, dzieje się źle... Ale jeśli się tam wybieracie - dla turystów wschodznia Turcja NIE JEST niebezpieczna. Wręcz przeciwnie - obie strony konfliktu chcą i bardzo starają się o bezpieczeństwo cudzoziemnców... Nawet bywający tu Turcy czują się bezpiecznie w towarzystwie cudzoziemnców. Nasz następny kierowca dziękuje nam - Z wami jest mi tu bezpieczniej - mówi. Ma stambulskie numery rejestracyjne, jedzie wielkim TIR-em, przemiły, sympatyczny, od kilku dni w drodze - Tureccy kierowcy troszkę sie tu boją - tłumczy - Nie jesteśmy tu na wschodzie, kochani, drogi sa puste, bezludne - mówi. - Jeździmy w konwojach, umawiamy się, aby jechać w kilku. A dziś mam was - cieszy się... 

Znowu zachwycamy się wspaniałym austopem w Turcji - jakoś tak wleźliśmy w środek miasteczka i nie możemy wyjść - objazdy, remonty, tłumy ludzi - w samym centrum, blokując na chwilę ruch i nic nie robiąc sobie z trąbiących kierowców - zatrzymuje się nam TIR. Opanowaliśmy do perfekcji wchodzenie i usadzanie się w ciężarówkach - jest na troje z wielkimi plecakami - i wcale nie jest to łatwe - kierowcy patrzą z podziwem ;) 



Jesteśmy w Kars, rozstajemy się z kierowcą. Jest zimno, wieje, do Ani nie ma, przynajmniej o tej porze żadnego publicznego trabsportu - a jako że potęzne miasto położone jest obok maleńskiej wioski, nikt tam prawie nie jeździ. Są oczywiście taksówki dla turystów po horrendalnej cenie. I gdy łapiemy stopa w stronę Ani - podjeżdżają kierowcy proponując transport... Drogi.. Zaraz nas zawieuje i wywieje, myślimy, czy uda nam się w ogóle rozbić namiot, rozważmy, jak będzie zimna noc - kiedy JEST! Mamy stopa. Do samego Ani - nie za darmo (wraca "Turcja turystyczna"), ale kierowca chce całkiem mało (oczywście się targujemy), a potem okazuję się w dodtaku, że mężczyźni mają restaurację przy samych murach Ani. Śmieją się, gdy mówimy o namiocie - zwieje was, idzie burza.... Proponują nocleg w restauracji - Za darmo, najwyżej śniadanie jakieś jutro zamówicie (i tak przecież musimy coś jeść ;) - śmieją się.

Wieczorem udaje nam się jeszcze zobaczyć Ani... W niezwykłym świetle - które może być tylko o zachodzie słońca, kiedy zbliża się wielka burza.... Ani, opuszczoną stolicę Omian, jedna z najwspanialszych miast Jedwabnego Szlaku... Miasto tysięcy katedr... Jutro... 

Brak komentarzy: