Cuda kolejne
Twierdzowo
Czy to miejsce każdego dnia musi nas rzucać na kolana? Dziś trafiliśmy do krainy jak z filmów fantasy... Takie miejsca istnieją naprawdę!
- Musicie zobaczyć twierdzę Hosap - zapowiada Ibrahim. - To jedyna zachowana warownia kurdyjska. - Pewnie, że jedziemy - już sama okolica, wijąca się przez ponure - ale pięknie niezwykle, suche, czasem czarne - bazaltowe góry warta jest, aby tam się udać. A udaje się tam niewielu turystów - Hosap jest niezbyt "po drodze", ruch tam mały... Więc dobrze, że mamy Ibrahima.
Mijają nas ozdobione na czerowona-zielono-żołto (tu to nie rasta ;) ale barwy Kurdów) samochody, pełne kolorowych, hałaśliwych tłumów - dziś dzień wesel...
Twierdzę widać z daleka - powoduje całkowite i natychmiastowe opadnięcie szczęki...
Jak na te tereny jest dość młoda - zaledwie średniowieczna - ale niezwykłe otoczenie, wysoka zamkowa skała, góry na horyzoncie... Pod twierdzą jest małe miasteczko - miejscowi są niezywkli - mili, uprzejmi, nic od nas nie chcą - zupełnie nieskażeni turystyką... Wspinamy się w górę (Ibrahim woli konsumować śniadenie ;) - stróż, bileter, "klucznik" i jednocześnie przewodnik uroczyście ubrany, podbiega, zdyszany tłumaczy, że jest na weselu, dlatego nie ma go na miejscu... Oprowadza nas długo, ma dobry angielski, opisuje barwną historię zamku, okolic, miasteczka... No...
Gdy schodzimy postanawiamy kupić we wsi chleb - ten kurdyski - przypominający bardziej placki, o niezwykłym smaku (ulubiony przez Ibrahima, więc zrobimy mu niespodziankę) - pod jednym, lepionym z gliny domem kolorowo (tu ludzie wciąż ubierają się dość tradycyjnie) ubrana kobieta, pytamy o chleb, ucieczona przytakuje, zaraz przynosi kilka ciepłych jeszcze placków. Wygląda na starsznie szczęśliwą, mówimy sobie w myślach, że taka miła kobiecina, niech nas nawet naciągnie - pytamy o cenę (na pewno używamy słów właściwych - te zwroty używa się nader często ;) - a kobieta nie wiem o co chodzi. W końcu rozumie, że chcemy płacić - wybucha śmiechem - Nic, nic, jak to za chleb chcecie płacić? Za darmo, za darmo, smacznego - powtarza rozbawiona. - Za chleb chcieli płacić - nie może uwierzyć... Długa nam macha... To nie chodzi o te oszczędzone parę lirów. Ale dobrze, że są jeszcze takie miejsca...
Jedziemy do Van, zacieramy już ręce tym razme na potężną twierdzę Van - inną zupełnie od Kasep - starszą o jakieś 2 tys lat... Kiedyś dziesiejdszy Van był stolicą istniejącego od IX wieku p.n.e. tu wielkiego państwa Urartu... To jedna z najstarszych twierdz świata. I najbardziej niezwykłych... Są tu wyryte pismem klinowym inkrypcje mające po 2,5 tys lat... Dół twierdzy powstał z bazaltów nie połączonych zaprawą. W ogóle vańska twierdza ma bardzo bajkowy wygląd - jakby zupełnie nie z naszego świata...
Z twierdzy z jednej strony widać nowy Van (niestety ciągle ze śladami trzęsienia ziemii), z drugiej strony starówkę - właściwie jej ruiny, wile z nich jeszcze pod ziemią. O ile w Hasap byliśmy sami, tu jest trochę turystów - choć spotykamy tylko miejscowych. I troszkę psuje nam się dzień, bo na naszych oczach zbiegający po stromen dość skarpie chłopak wywraca się - ma paskudnie złamaną nogę, kość na wierzchu... Szybko dość przyjeżdża pogotowie, Ibrahim biegnie zastresowany, przerażony - myślałem, że wam się coś stało...
Po twierdzy możbna by chodzić godzinami... Jak czuje się człowiek wądrując po rzymskich, greckich ruinach, myśląc o tych, którzy żyli to 2 tys lat temu... A jak może czuć się tutaj - w twierdzy budowane TRZY tysiące lat temu... Ile to czasy, ile pokoleń... Ile narodów, niektóre z nich już nie istnieją kontrolowało, miało, rządziło tym miejscem... Ile rozbrzmiewało tu języków...
Trwają tu prace - robotnicy umacniają chodniki, przejścia - każdy chce z nami zdjęcie - miłe, ale męczy bardziej niż wspinaczka ;) Ale cierpliwie pozujemy...
Ibrahim mówi, że jak dobrze pójdzie dojdziemy przez zmrokiem pod Ararat. Jedziemy w stronę Dogubaziatu - pod samą górę, wulkan, święty dla Ormian, dziś najwyższy szczyt Turcji. Po drodze Ibrahim częśto się zatrzymuje - a jeszcze jeden widok jeziora, wodospady, kupuje winogrona, granaty... Udał nam się Ibrhim. Nie udało się przed zmrokiem, ale noc jest pełna gwiazd - co daje nadzieję na pogodę. Jesteśmy całkiem wysoko, pod samym Araratem - Ibrahim w bazie, gdzie zwykle nocują wyprawy na 5-tysięcznik ma przyjaciół. Dostajemy po cenie bardzo "lokalnej" nocleg, wieczorem długo siedzimy z Ibrahimem, rozmawiamy, słuchamy muzyki...
Czy uda nam się zobaczyć Ararat? Jedno z marzeń, celów naszej wyprawy... Zasypiamy niemal czując obecność wielkiej góry...
1 komentarz:
'Tak wielu ludzi jest nieszczęśliwych, a jednak nie podejmują żadnej próby by to zmienić, ponieważ przywykli do życia w pewności, konformizmie i konserwatyzmie, co może dawać poczucie spokoju umysłu, ale w rzeczywistości nie ma rzeczy bardziej niszczącej dla niespokojnego ducha niż pewna przyszłość.' Alexander Supertramp.
Prześlij komentarz