niedziela, 29 marca 2009

Sapa

(prawie) Na dachu Indochin



Sapa jest otoczona gorami, poroznietymi rozczochrana dzungla, sa w tych gorach wioski, gdzie miejszkaja narodowe mniejszosci, a nas wszystkim goruje masyw Fansipanu - najwyzszego szczytu Indochin.

I na ten szczyt postanowilismy sie wybrac - nakupilismy wiec wody na kilkudniowa wedrowke, bagietek, suszonych owocow, zostawilismy niepotrzebne rzeczy w hostelu, wyruszylismy rano pelni sil i nadziei, a... w biurze informacji turustycznej dowiedzielismy sie, ze szlak jest zamkniety... z powodu suszy - zagrozenia pozarami itd itp, wiec nici z wyprawy :(

Trudno, poszwedamy sie po okolicznych gorkach, wioskach, dzungli - zwiedzamy Cat Cat, mala wioske, pelno turystow, jest rzeka, wodospad, tradycyjne domy, w rzece beztrosko kapia sie dzieciaki - potem udajemy sie szlakiem w dzungle - wielkie motyle, olbrzymie mrowy, pajaki... czasem wspinamy sie stromo pod gore, odpoczywamy nad rzeka, przechodza miejscowi, chyba ida z/do wioski, na plecach kosze, kapia sie, chlodza w rzece, trafiamy na strumyk, wlasciwie mala rzeczke, idziemy po kamieniach w gore - no i chyba gubimy szlak, bo dalej rzeka sie nie da isc... ale za to mozna posiedziec, papatrzec na dzungle - pieknie tu, przez geste drzewa przeswituje slonce... cicho tu, spokojnie...


Olbrzymia czesc wietnamskiej dzungli zostala zniszczona w ciagu wojny - spalona, zatruta chemikaliami - w wielu miejscach wciaz trzeba uwazac na pozostalosci po dzialaniach wojennych - szacuje sie ze wciaz jeszcze na wietnamskich bezdrozach zalega setki tysiecy ton niewybuchow. Od lat 70ych zabily co najmniej kilkadzisiat tysiecy Wietnamczykow, a kilka razy tyle ranily - najczesciej ofiarami padaja dzieci z wiejskich rejonow. Wiec przewodnik ostrzega, zeby nie zbaczac ze szlakow, nie dotykac zadnego zelastwa.

I jeszcze z przewodnika: na teren Indochin (dzisiejsze Wietnam, Laos, Kambodza) zostalo zrzuconych 13 milionow ton bomb, o lacznej sile wiekszej 450 razy od sily wybuchu bomby atomowej zrzuconej na Hiroszime, daje to srednia 265 kilo bomb na kazdego mieszkanca...

W czasie wojny wietnamskiej zginelo 10 proc. populacji tego kraju...


No dobra, zgubilismy szlak, nie ma gdzie za bardzo rozbic namiotu - albo tak gesto, ze nogi nie da sie postawic, albo stromo, robi sie ciemno, wracamy do cywilizacji. A jutro do Hanoi - stolycy :)


Do Hanoi jedziemy pociagiem - nie od razu, pierwsze przez kilka godzin probujemy stopa. O wiele lepiej niz w Chinach - bo ludzie wiedza o co chodzi - na drodze glownie motorowery, ciezarowki zwykle zapchane - ale przynajmniej ktos reaguje - kierowcy pokazuja, ze nie maja miejsca, albo jada tylko kawalek, machaja, trabia, usmiechaja sie. No, ale na usmiechach kierowcow daleko nie zajedziemy... Pasowaloby, zeby ktorys sie zatrzymal... Ale nic z tego. Po paru godzinach idziemy na pociag - mlody Wietnamczyk perswaduje - jak bedziemy lapac stopa na tym sloncu to sie opalimy - a to baaardzo zle! Wietnamczycy jak moga unikaja slonca - opalenizna nie jest tu w modzie, sklepy pelne sa wybielajacych kremow - tak to jest smiesznie na tym swiecie - biali siedza w solarium, a ciemniejsi - wybielaja sie. Czasem wietnamskie kobiety tak mocno sa zakryte, ze nie widac im twarzy, nie widac w ogole czlowieka - tylko chusty, maski, kapelusze.

Oczywiscie nie przed sloncem uciekamy z autostrady - robi sie pozno i jesli nie zlapiemy nocnego pociagu, utkniemy.

Wietnamskie twarde lawki, choc drozsze od chinskich sa o niebo gorsze - moze ciut wiecej miejsca, ale tym razem to naprawde twarde, drewniane lawki - na podlodze, na matach rozkladaja sie ludzie, grupa mezczyzn pije alkohol - a chlopiny jak popija lubia sie pobic - i pobic sie maja zamiar, najpierw krzyki, potem chlopy sciaagaja pasy (dobrze, ze im spodnie nie pospadaly) - wrzeszcza, szarpia sie, w walke zaagnazowany jest caly przedzial - polowa walczy, polowa patrzy sie... Przychodzi cala masa konduktorow, ale jeszcze potrwa zanim sytuacja sie uspokoi. I tak spedzamy noc w pociagu - o spaniu nie ma mowy...

Nad ranem jestesmy w Hanoi - wychodzimy przed dworzec - zupelna odwortnosc chinskich miast - zadnych wielkich placow, dworcow, ulic, waskie uliczki, ciasno stloczone kamieczki - troche jak w Europie... Kobiety z wietnamskich kapeluszach sprzdaja cieple jeszcze bagietki - wietnamski przysmak, jedna z najtanszych i wszechobecnych rzeczy, jakie mozna tu zjesc. Bedzie dla nas Wietnam bardzo bagietkowy...

5 komentarzy:

Anonimowy pisze...

Z tymi minami... UWAGA NA STOPY! ;) Azaliż świat bez stopy były nie taki sam...

Dorotka pisze...

i tu masz rację-Świat bez stopy by się nam okropnie skurczył ;)

uczi pisze...

A odrobaczacie Stopę?

Unknown pisze...

ważne by na stopie bąble nie wyskoczyły bo wtedy trza będzie odrąbać ;)

Ewelina pisze...

CZesc Skarbus! pozdrowienia. w koncu natrafilam na twoj blog jest swietny! trzymam kciuki a ty pisz duzo! jak Polnocna Ameryka jest na waszej trasie to serdecznie zapraszam do Ithaki :) Calusy Ewelina