niedziela, 8 marca 2009

Droga do Yuanyang

Czym sie rozni Yuanjiang od Yuanyang i o wspanialym szefie hostelu z tego drugiego :)

Wczoraj ogladalismy program w chinskiej, anglojezycznej telewizji - na poczatku pani redkator pytala przypadkowych Chinczykow - czy Chiny sa wspaniale? Wszyscy jak jeden maz i jedna zona odpowiadali - tak - sa wspaniale! I jestesmy bardzo dumni z Chin - bo mamy wielka armie i mielismy wspaniala olimpiade. A 9-letni chlopczyk powiedzial, ze mimo tych wszytskich sukcesow nie mozna wpadac w dume - bo skromnosc to bardzo dobra cecha. A potem byla piosenka - slowa mniej wiecej takie - Chiny to wspanialy kraj, mamy najwyzsza gora swiata - Mt. Everest i najwiksza wyzyne - Tybet i wielkie wspaniale rzeki i wielkie pastwiska w Wewnetrznej Mongolii... itd. Balsam na serce w czasach kryzysu...
A Tybet jest zamkniety - wiec nie mamy co plakac i tak, nawet gdybysmy mieli pieniadze na pozwolenie - nic z tego.

Ale w Chinach latwo zapomniec o wielkiej polityce - Chinczycy to bowiem w wiekszosci niezwykle mili, pomocni ludzie... Tak jak wlasciciel hostelu w Yuanyan - przyjezdzamy poznym wieczoram, zupelnie bez pieniedzy i okazuje sie, ze jedyny w miasteczku bankomat nie dziala - skonczyly sie pieniadze. Jest ciemno, wkolo strome gory, ciezko bedzie znalezc miejscowke, w wielkim hotelu pani moze wymienic nam pieniadze po skandalicznie niskim kursie - postanawiamy w tanim hostelu spytac czy nie mozemy zostac na noc i zaplacic jutro - Chinka, chyba turystka tlumczac wlasicielowi wyciaga od razu 100 yanow i oferuje pozyczke, szef mowi, nie trzeba, mozemy zapalcic jutro, wyciaga 100 yuanow - pozycza nam na "entertiment". Nie chce nic w zastaw...

Ale z dotarciem do Yuanyang nie bylo tak latwo.

Najpierw jedziemy do Jianshui - male, stare miasteczko, nie wymienione jeszcze w przewodnikach, wiec stosunkowo spokojnie, prawie bez turystow. Z wysokiej czerwonej bramy obserwujemy tanczacych starszych ludzi, mezczyzn grajacych w karty, szachy. Jemy wspaniale placki ziemniaczane - raj w gebie za jedynego yuana... Postanawiamy wybrac sie do Yan.. cos tam - slynnego z jednych z najwyzszych, najpiekniejszych i najwiekszych terasow ryzowych na swiecie. Wiec bedzie gdzie poczekac na "uprawomocnienie" naszej wietnamskiej wizy. Podroz przebiega sprawnie - z autobusu do autobusu, widoki fajne. Jedziemy lokalnym malym busikiem, pelnym workow, dziwnych bagazy, kolorowo, tradycyjnie ubranych kobiet. Miasteczko w gorach, nowe, ulice wysadzane fikusami, kwitnacymi drzewami, pelno bananowcow - zjechalismy nizej i mocno czuc zmiane klimatu - zapomnielismy juz o naszych narzekaniach na zimno :) Jestesmy na zwrotniku :)

Znajdujemy pokoik za jednyne 20 yanow za nasza trojke w przydworcowym hostelu, pokoj iscie spartanski, drewniane lozka - jedyna wada jest ubikacje - nie sama w sobie, ale zwyczaje naszych wspolokatorow - otoz w ubikacji wisza wielkie, grube zaslony, ktore ludzie (jak oni na to wpadli?) uzywaja zamiast papieru toaletowego... Calosc wyglada koszmarnie...

Od rana szukamybtersasow - dochodzimy do wiosek, terasow nie ma, ale za to rosna banany, mango, papaje, malutkie poletka - bardzo zielono, pachna kwiaty, jest jedno drzewo - nie mamy pojecia jak sie nazywa - ale wyglada niezwykle - potezne konary, ani jednego listka, tylko olbrzymie, czerowone kwiaty... Ladnie tu, no ale terasow nie ma... Poszukamy jutro - moze trzeba isc w druga strone...

Na drugi dzien dowiadujemy sie, ze Yauanyuang sklada sie z dwoch miast, starego i nowego, odleglych od siebie o 30 km. Eureka! Jestesmy w nowej czesci, wiec rano pojedzimy do starej i zobaczymy wreszcie slynne terasy. Rano wszyscy spytani mowia, ze nie da dostac sie do starego miasta, ze trzeba jechac co najmniej przez Kunmning, juz mamy isc na piechote, gdy zupelnym przypadkiem odkrywamy ze... wcale nie jestesmy w Yungyang tylko w Yuanjiang... W pisowni lacinskiej roznica jeden literki, w chinskiej wymowie, jak dla nas zadna, na mapie - okolo 200 kilometrow.... Jednyne pocieszenie - spotkalismy niemiecka pare jadaca z Indii przez Bangladesz i Birme, ktorzy zrobili ten sam blad ;)

No to sie wracamy, znowu busik, tym razem jada z nami nawet kury :) I po calym dniu docieramy do wlasciwego Yuanyangu. Juz w drodze nie zalujemy nadrobionych kilometrow - z okna autobusu widzimy pierwsze terasy...

2 komentarze:

uczi pisze...

Jechaliście 200km z kurami? A ptasia grypa?

Anonimowy pisze...

W bliskiej okolicy Kunmning podczas II wwś stacjonował dywizjon USAF, w tymże latał nasz nieodżałowany św.p. Urbanowicz. To jedyny (znany) Polak walczący czynnie z Japończykami podczas II wwś.
W swoich wspomnieniach bardzo rozwodził się nad pięknem miejscowej przyrody...Tudzież nad klasą (!) i manierami Chińczyków. Może to byli inny, ci "starej daty" Chińczycy...

W zasadzie mógłbym coś zacytować ale nie chce mi się przeklepywać a skaner szlag trafił.