wtorek, 24 marca 2009

Good morning Vietnam

Wietnam - dzien pierwszy

Czekalismy na Wietnam, troche juz umeczeni Chinami. Czekalismy ciekawi - bo choc duzo slyszelismy o Wietnamie od spotkanych w drodze turystow, nowy kraj to zawsze zagadka, nadzieje i oczekiwania, a co dopiero kraj taki jak Wietnam. Wietnam - obrazki kolonialnych Indochin, dzungli, obrazy z amerykanskich filmow, starszliwe zdjecia z wietnamskiej wojny, fotografie turkusowego morza z turystycznych folderow, chlopow w stozkowych czapakach uprawiajacych na zielonych polach ryz, pieknych, filigranowych kobiet, kraj starej, wspanialej kultury, ale i jedno z ostatnich komunistycznych panstw na swiecie. Kraj calkiem przyzwoicie sie rozwijajacy i coraz popularniejszy cel podrozy... Jaki bedzie nasz Wietnam?

Mamy zaleglosci blogowe - jestemy juz w Wietnamie prawie 2 tygodnie i jakos nam ciezko odtworzyc pierwsze wrazenia - pierwszy dzien w Wietnamie - szybka, mila odprawa graniczna, tylko Chinczycy kaza pokazac jakie mamy ksiazki, o czym i dlaczego. Jeszcze w budynku odpraw jakas kobieta pyta gdzie, jak jedziemy, proponuje hotel, busa i zdziwniana patrzy jak odchodzimy. Bo Wietnam to taki kraj, gdzie mozna przyjechac i od pierwszego do ostatniego momentu miec wszytsko zarganizowane - transport, noclegi, wycieczki, zwiedzanie, jedzenie, zakupy - czlowiek wpada w pajeczyne agencji i agencyjek, ktore przerzucaja turyste z miejsca na miejsce, dbajac o kazdy, kazdziutki apekt jego zycia, zaspakajajac wszyskie potrzebny - taki turysta nie musi nic myslec, o nic sie martwic, tylko placic... Oczywiscie takimi turystami byc absolutnie nie chcemy - choc okaze sie, ze czasem bedziemy musieli...

Pierwsze uczucia - swojsko jakos, zupelnie inaczej niz w Chinach, troche balaganu, troche zamieszania, bardziej "jak w domu". No i prawie kazdy rozumie cos po angielsku - w Wietnamie nie ma problemow z porozumieniem sie. Pelno motorow, rowerow, ktorych bedziemy tu widziec wciaz setki i tysiace i wciaz bedziemy slyszec - "Motor, sir?". Idziemy na wylotowke - ulica plynie nieprzerwana rzeka motocykli, prawie wcale osobowek, ciezarowki skrecaja na Hanoi a my chcemy w gory. Zatrzymuje sie jakis samochod i nie mozemy sie za nic w swiecie dogadac, chce jakies pieniadze, a moze nie wie o co chodzi? Bierzemy w koncu busika - i tu bedzie nasze pierwsze niemile doswiadczenie - niestety nie ostatnie - bo Wietnamczycy lubia naciagac turystow - wiec ustalamy cene do Sapy a pan mowi ze ok, okazuje sie, ze wcale nie jedzie do Sapy, ale zupelnie gdzie indziej, wiec wiezie nas od innego busa, placimy - a on ze juz nie 30 tys., ale 50 (Wietnamie placi sie tysiacami, setkami tysiecy, wiec jestesmy troche zakreceni - a waluta nazywa sie dong) i nie chce wydac reszty, wiec sie awanturyjemy, wydaje, ale nie od razu, chcemy dokladnie tyle na ile sie umowilismy, Wietnamczyk obrazony ze sie o takie grosze bedziemy wyklocac, ale w koncu z bardzo krzywa mina oddaje cala reszte. No i po polgodzinnym czekaniu nie wiadomo na co w koncu ruszamy do Sapy kreta, gorska droga, przez dzungle, przez wioski, przez gory. A w Sapie od razu zaczepi nas pani, ktora wynajmie nam tani pokoik, i w Sapie odkryjemy, jak ciezka majac biala twarz bedzie nam kupic cokolwiek po normalnej cenie... Na razie sie pocieszamy - Sapa to Wietnamskie Zakopane, wiec musi byc drozej... Spacerujemy po gorskim kurorcie, duzo turystow, wielu Francuzow, rozmawiamy z kobietami z gorskich plemion, w kolorowych strojach usilujacych wciasnac nam jakies pamiatki, troche meczace, ale przy tym calkiem sympatyczne, posmieja sie, pozartuja, pogledza "Buy for me", pochadza za nami krok w krok. Pytamy o placki ryzowe - cena zabojcza, jeszcze dobrze nie odejdziemy, juz 3 krotnie spada...

Szybko zachodzi slonce, idziemy spac - nasza pierwsza noc w Wietnamie..

1 komentarz:

kasia pisze...

Cześć Marcin!! oglądamy Wasz blog i zazdrościmy;))) ale życzymy Wam udanych przygód, jak wrócicie, koniecznie daj znać- piwo czeka;)
Kasia, Gienek, Mario i Piotrek;)