Miało być na żywo – będzie J
Choć troszkę… Prawie….
Welcome to Kirgizja
Tak – była policja, zatrzaskiwanie drzwi, wrzaski. Niemal
porwanie. Teraz śmiesznie. Wtedy… Poważnie. W nocy, w górach, w Kirgizji. Jeśli
ktoś straszy autostopem – to nie było
autostopem!!!! A nic się nie stało bo porywaczom… Zabrakło paliwa…. Naprawdę!
Podróżowanie nie
zawsze jest przyjemnością. Zwykle nie jest. Po trzech dobach niemal bez snu,
każdą coś boli (nie wnikamy w szczegóły), bez humoru, miały być piękne góry, a
leje, w tanim podrzędnym hotelu pluskwy (do dziś się drapiemy…). Jeszcze nas
prawie porwą… No z tym porwaniem to później… Czasem człowiek zadaje sobie
pytanie – po cholerę? Welcome do Kirgistan…
Uzbekistan. Marzenie. Jest nas trzy. Ja, Mara (znana z
Iranu) i Beta. Też znana, ale na blogu mym nowość ;). Oczywiście lecimy do
Kirgistanu – bo jest taniej – a i ten kraj zapowiada się ciekawie. Dzikie góry.
Więc lecimy z Wiednia – jedziemy, czekamy, dzień w Wiedniu.
Świeci słońce,
drzemiemy pod Albertiną, spacerujemy, siedzimy pod Katedrą. Piotr z żoną
przyjmą nas jak mało kto. Piotr zabierze nam plecaki, potem zaprosi nas do domu
– wow – uczta! Jeśli kiedyś psioczyłam na polską gościnność – odszczekuję….
Dziwnie się układa – czasem pozna się kogoś, niemal zapomni, gdyby nie stary
dobry fb…. Marta przez przypadek spytała Piotra o jakiś szczególik. Chyba o
dojazd na lotnisko. A teraz siedzimy u polskich podróżników – fotografów jemy,
pijemy, i zaraz odwiozą nas na lotnisko… Dziękujemy!
Lecimy przez Moskwę. Biszkek. Jaka będzie Kirgistan? Z
lotniska jedziemy marszrutką, przez smutne, biedne wioski. Nie ma gór, bo leje.
Jest szaro i smutno. Ja czekam na dworcu – czymś co może kiedyś było dworcem, a
teraz opuszczone, kilku smętnie czekających kierowców. Grają w tavlę, pogadamy
– byłe republiki radziecki mają wielką zaletę – każdy (no prawie) mówi tu po
rosyjski. Więc sobie pogadamy. Mara i Beta szukają coś do spania, wymieniają
pieniądze. Idziemy do taniego, obskurnego hotelu. Po drodze zaczepia nas
policja, ciągnie z plecakami na posterunek. Kto, po co. Tłumaczą, że dla
naszego bezpieczeństwa. Zaraz padniemy… Dwie doby bez snu. – Witamy w naszej
kirgiskiej respublice – wypraszają nas.
Na ścianach plakaty jeszcze z czasów Sojuza.
Leje. Nie chce przestać. Nic nie widać. A Kirgizja to góry.
W Biszkeku niewiele do zobaczenia. Podupadłe, jak zbankrutowane miasto,
biednie, byle jak. Ludzie ładni, wydają się spokojni, sympatyczni. W
marszrutkach, autobusach nie oszukują, zanosi się dobrze. Postanawiamy jechać
do Uzbekistanu. Wrócimy i tak do Kirgizji, może będziemy mieć szczęście do
pogody. Teraz nie ma sensu. Autobusy do Taszkientu jadą przez terytorium
Kazachstanu, do którego nie mamy wizy. Więc do granicy uzbeckiej trzeba nam
przejechać przez cały niemal kraj – przez góry – do Osz. Gór nawet trochę zobaczymy
– czasem przejdą chmury, wyłoni się Pamir, ośnieżone szczyty… Jedziemy
serpentynami, czasem przez śnieg. Piękna jest Kirgizja. W naszej taksówko –
marszrutce miejscowi – piękna, zadbana dziewczyna, potem zatrzymamy się pod jej
domem – willa jak strzeżona twierdza. Małżeństwo z dwoma małymi chłopcami.
Kobieta nieśmiało się uśmiecha. Dosiadają się do nas w przydrożnej restauracji.
Jest tanio, Kirgistan nie jest drogi. Jemy obiady, kobieta zamówiła dzieciom po
jajku. Jedzą i patrzą na nasze dania. Nie możemy zjeść wszystkiego, porcje w
Kirgistanie są olbrzymie, nie wszystko nam smakuje. Więc zostawiamy, a wtedy
kobieta pyta nieśmiało, czy może dokończyć. Daje dzieciom resztki. Teraz
uświadamiamy sobie, że ona dla siebie nic nie zamówiła, jej mąż nawet nie
wszedł do środka. Kierowca woła nas, musimy odjeżdżać.
Jedziemy. Robi się ciemno. Góry, serpentyny. Po kolei
wysiadają pasażerowie. Gdzieś po drodze jest wesele, przychodzą podpici goście,
śmieją się, zapraszają, jedziemy dalej. W końcu jesteśmy same w busiku.
Kierowca i jego pomagier i my. Niemal bezludne góry. Gdy wsiadałyśmy do busa
dogadałyśmy się co do ceny, powtarzałyśmy kilka razy ceną – 500 za osobę, 1500
za trzy. Kierowcy jadą na jakąś małą stacyjkę – Będziemy tankować, dajcie
pieniądze. My odmawiamy, najpierw dojedziemy, potem zapłacimy. Teraz chcą trzy
razy więcej iż się umówiliśmy, żadnego miasta nie widać, 4 rano. Zaczyna się
awantura…
Jak to się dzieję, że zabijają kogoś za kilka dolarów? Może
tak? Komuś puszczają nerwy, a potem sprawy toczą się za daleko. Ktoś kogoś
uderzy, coś się stanie. Więc nasz kierowca jedzie w góry, krzyczy, szpetnie
przeklina, co nam zrobi, uderza pięścią w deskę rozdzielczą, wygraża. Mara też
wrzeszczy, uderza w szybę. Kierowca blokuje drzwi, jedzie w coraz większość
ciemność, jest coraz bardziej wściekły. Jest w szale. Widać, że walczy z
myślami co robić.
Mara dzwoni do Ani w Polsce, że nas porywają, że znamy numer
rejestracyjny, żeby coś zrobiła. Anka biegnie na policję. Prawie uruchomiona
procedura porwanie. Nie wiedziałam, że taka jest.
Dlaczego nic się nie stało? Kierowca był w takim szale, że
nie zatankował. W środku niczego zabrakło mu paliwa…. Ze strasznie robi się
śmiesznie – mamy popchać? Na oparach wracamy do głównej drogi, zatrzymujemy
jakoś samochód, pomagier kierowcy jedzie na stację, wraca z benzyną, przy
okazji coś się dzieje z akumulatorem.. Opadły emocje. Mówimy rzeszowskim
policjantom, że już wszystko w porządku. Naprawdę się przejęli. – Jesteśmy
bezpieczne, bo porywaczom zabrakło benzyny…
Nie zapłacimy więcej, znowu się targujemy, tym razem na
spokojnie. Nie zapłacimy tyle co chcieli, ale coś tam dorzucimy. Pół z tego co
chcą. Odwiozą nad do Osz i znajdą nocleg. Oczywiście norę, za którą
przepłacimy, a oni wezmą sutą prowizję. Nawet się tłumaczą, że życie ciężki, Nie
mają pracy. Nie ważne. Jest prawie rano. Padamy. Mamy dość. Mogą być nawet
kolejne pluskwy, folia zamiast okien. Rano znowu będzie lało. Nie widać gór.
Jedziemy, na pewno do Uzbekistanu.
Mówią, że jeżdżenie stopem jest niebezpieczne. Ha! Ha! Ostatnio
po setkach, tysiącach kilometrów autostopem w Turcji – w rejsowym autobusie,
gdy wszyscy wysiedli, kierowcy natrętnie proponowali nam seks. W ciężarówce
nigdy się to nie stało. A teraz – jedziemy busem, owszem prywatnym, bo innych
tu nie ma, ale płacimy, jest kurs, kierowca, pasażerowie. Żaden autostop. I co?
Trzeba wrócić na stopa – przynajmniej policja będzie miała spokój! ;)
Jak obrzydzić sobie kraj? Jeździć autobusami. Wtedy będzie się oszukiwanym, naciąganym, wkurzanym. I ludzie wydają się okropni... Jak go pokochać? Jeździć stopem... Wtedy ludzie wydają się - są! wspaniali....
Więc pozdrowienia z Uzbekistanu - gdzie życie jest łatwiejsze.... ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz