wtorek, 5 kwietnia 2016

Miało być na żywo – będzie J Choć troszkę… Prawie….

Welcome to Kirgizja



Tak – była policja, zatrzaskiwanie drzwi, wrzaski. Niemal porwanie. Teraz śmiesznie. Wtedy… Poważnie. W nocy, w górach, w Kirgizji. Jeśli ktoś straszy autostopem – to nie  było autostopem!!!! A nic się nie stało bo porywaczom… Zabrakło paliwa…. Naprawdę!

Podróżowanie  nie zawsze jest przyjemnością. Zwykle nie jest. Po trzech dobach niemal bez snu, każdą coś boli (nie wnikamy w szczegóły), bez humoru, miały być piękne góry, a leje, w tanim podrzędnym hotelu pluskwy (do dziś się drapiemy…). Jeszcze nas prawie porwą… No z tym porwaniem to później… Czasem człowiek zadaje sobie pytanie – po cholerę? Welcome do Kirgistan…

Uzbekistan. Marzenie. Jest nas trzy. Ja, Mara (znana z Iranu) i Beta. Też znana, ale na blogu mym nowość ;). Oczywiście lecimy do Kirgistanu – bo jest taniej – a i ten kraj zapowiada się ciekawie. Dzikie góry. Więc lecimy z Wiednia – jedziemy, czekamy, dzień w Wiedniu.

 Świeci słońce, drzemiemy pod Albertiną, spacerujemy, siedzimy pod Katedrą. Piotr z żoną przyjmą nas jak mało kto. Piotr zabierze nam plecaki, potem zaprosi nas do domu – wow – uczta! Jeśli kiedyś psioczyłam na polską gościnność – odszczekuję…. Dziwnie się układa – czasem pozna się kogoś, niemal zapomni, gdyby nie stary dobry fb…. Marta przez przypadek spytała Piotra o jakiś szczególik. Chyba o dojazd na lotnisko. A teraz siedzimy u polskich podróżników – fotografów jemy, pijemy, i zaraz odwiozą nas na lotnisko… Dziękujemy!

Lecimy przez Moskwę. Biszkek. Jaka będzie Kirgistan? Z lotniska jedziemy marszrutką, przez smutne, biedne wioski. Nie ma gór, bo leje. Jest szaro i smutno. Ja czekam na dworcu – czymś co może kiedyś było dworcem, a teraz opuszczone, kilku smętnie czekających kierowców. Grają w tavlę, pogadamy – byłe republiki radziecki mają wielką zaletę – każdy (no prawie) mówi tu po rosyjski. Więc sobie pogadamy. Mara i Beta szukają coś do spania, wymieniają pieniądze. Idziemy do taniego, obskurnego hotelu. Po drodze zaczepia nas policja, ciągnie z plecakami na posterunek. Kto, po co. Tłumaczą, że dla naszego bezpieczeństwa. Zaraz padniemy… Dwie doby bez snu. – Witamy w naszej kirgiskiej respublice – wypraszają  nas. Na ścianach plakaty jeszcze z czasów Sojuza.

Leje. Nie chce przestać. Nic nie widać. A Kirgizja to góry. W Biszkeku niewiele do zobaczenia. Podupadłe, jak zbankrutowane miasto, biednie, byle jak. Ludzie ładni, wydają się spokojni, sympatyczni. W marszrutkach, autobusach nie oszukują, zanosi się dobrze. Postanawiamy jechać do Uzbekistanu. Wrócimy i tak do Kirgizji, może będziemy mieć szczęście do pogody. Teraz nie ma sensu. Autobusy do Taszkientu jadą przez terytorium Kazachstanu, do którego nie mamy wizy. Więc do granicy uzbeckiej trzeba nam przejechać przez cały niemal kraj – przez góry – do Osz. Gór nawet trochę zobaczymy – czasem przejdą chmury, wyłoni się Pamir, ośnieżone szczyty… Jedziemy serpentynami, czasem przez śnieg. Piękna jest Kirgizja. W naszej taksówko – marszrutce miejscowi – piękna, zadbana dziewczyna, potem zatrzymamy się pod jej domem – willa jak strzeżona twierdza. Małżeństwo z dwoma małymi chłopcami. Kobieta nieśmiało się uśmiecha. Dosiadają się do nas w przydrożnej restauracji. Jest tanio, Kirgistan nie jest drogi. Jemy obiady, kobieta zamówiła dzieciom po jajku. Jedzą i patrzą na nasze dania. Nie możemy zjeść wszystkiego, porcje w Kirgistanie są olbrzymie, nie wszystko nam smakuje. Więc zostawiamy, a wtedy kobieta pyta nieśmiało, czy może dokończyć. Daje dzieciom resztki. Teraz uświadamiamy sobie, że ona dla siebie nic nie zamówiła, jej mąż nawet nie wszedł do środka. Kierowca woła nas, musimy odjeżdżać.

Jedziemy. Robi się ciemno. Góry, serpentyny. Po kolei wysiadają pasażerowie. Gdzieś po drodze jest wesele, przychodzą podpici goście, śmieją się, zapraszają, jedziemy dalej. W końcu jesteśmy same w busiku. Kierowca i jego pomagier i my. Niemal bezludne góry. Gdy wsiadałyśmy do busa dogadałyśmy się co do ceny, powtarzałyśmy kilka razy ceną – 500 za osobę, 1500 za trzy. Kierowcy jadą na jakąś małą stacyjkę – Będziemy tankować, dajcie pieniądze. My odmawiamy, najpierw dojedziemy, potem zapłacimy. Teraz chcą trzy razy więcej iż się umówiliśmy, żadnego miasta nie widać, 4 rano. Zaczyna się awantura…

Jak to się dzieję, że zabijają kogoś za kilka dolarów? Może tak? Komuś puszczają nerwy, a potem sprawy toczą się za daleko. Ktoś kogoś uderzy, coś się stanie. Więc nasz kierowca jedzie w góry, krzyczy, szpetnie przeklina, co nam zrobi, uderza pięścią w deskę rozdzielczą, wygraża. Mara też wrzeszczy, uderza w szybę. Kierowca blokuje drzwi, jedzie w coraz większość ciemność, jest coraz bardziej wściekły. Jest w szale. Widać, że walczy z myślami co robić.

Mara dzwoni do Ani w Polsce, że nas porywają, że znamy numer rejestracyjny, żeby coś zrobiła. Anka biegnie na policję. Prawie uruchomiona procedura porwanie. Nie wiedziałam, że taka jest.

Dlaczego nic się nie stało? Kierowca był w takim szale, że nie zatankował. W środku niczego zabrakło mu paliwa…. Ze strasznie robi się śmiesznie – mamy popchać? Na oparach wracamy do głównej drogi, zatrzymujemy jakoś samochód, pomagier kierowcy jedzie na stację, wraca z benzyną, przy okazji coś się dzieje z akumulatorem.. Opadły emocje. Mówimy rzeszowskim policjantom, że już wszystko w porządku. Naprawdę się przejęli. – Jesteśmy bezpieczne, bo porywaczom zabrakło benzyny…

Nie zapłacimy więcej, znowu się targujemy, tym razem na spokojnie. Nie zapłacimy tyle co chcieli, ale coś tam dorzucimy. Pół z tego co chcą. Odwiozą nad do Osz i znajdą nocleg. Oczywiście norę, za którą przepłacimy, a oni wezmą sutą prowizję. Nawet się tłumaczą, że życie ciężki, Nie mają pracy. Nie ważne. Jest prawie rano. Padamy. Mamy dość. Mogą być nawet kolejne pluskwy, folia zamiast okien. Rano znowu będzie lało. Nie widać gór. Jedziemy, na pewno do Uzbekistanu.
Mówią, że jeżdżenie stopem jest niebezpieczne. Ha! Ha! Ostatnio po setkach, tysiącach kilometrów autostopem w Turcji – w rejsowym autobusie, gdy wszyscy wysiedli, kierowcy natrętnie proponowali nam seks. W ciężarówce nigdy się to nie stało. A teraz – jedziemy busem, owszem prywatnym, bo innych tu nie ma, ale płacimy, jest kurs, kierowca, pasażerowie. Żaden autostop. I co? Trzeba wrócić na stopa – przynajmniej policja będzie miała spokój! ;)

Jak obrzydzić sobie kraj? Jeździć autobusami. Wtedy będzie się oszukiwanym, naciąganym, wkurzanym. I ludzie wydają się okropni... Jak go pokochać? Jeździć stopem... Wtedy ludzie wydają się - są! wspaniali....

Więc pozdrowienia z Uzbekistanu - gdzie życie jest łatwiejsze.... ;)





Brak komentarzy: