piątek, 10 lipca 2009

Jakarta, Yogyakarta

Yogyakarta, 192 dzien podrozy

Wyspa ognia, czarnych plaz i surferow

Dzis mamy dzien lenia - wymeczeni pociagami, autobusami, miastami i wsiami nie robimy zupelnie nic :) Jemy, siedzimy na necie, wloczymy sie po miescie (calkiem srednim) i ladujemy akumulatory na jawaskie wulkany. Najblizszy, ktoremu chcemy sie jutro z blizsza jeszcze przyjrzec, potezny Merapi patrz na nas i na Jogyakarte, dymi, grozi - ostatnio wybuchl zaledwie 3 lata temu...

Jawa na mnostwo naj - jest najgesciej zaludniona wyspa Indonezji, jest tu najwiekcej czynnych wulkanow, najlepszy surfing na swiecie (ale z kapania nici - fale sa zbyt silne, tylko w kilku miejscach na Jawie mozna wejsc do wody ale i to jest niezbezpieczne - pozostaje wiec tylko podziwianie czarnych wulkanicznych plazy...) i dla nas jest to tez, jak cala cala Inoenezja jedna z "naj" miejsc. Podobalo nam sie nawet w wielkieh Jakarcie - tanie, wspaniale jedzenie, nikt nas nie naciaga, nie oszukuje i najmilsi ludzie, jakich spotkalismy w calej podrozy. Przebijaja nawet Tajow i Malajow :)
Znalezlismy super knajpke - jedna z najlepsyc chyba w ciagu ostatnic miesiec - super jedzenie, wspaniala obsluga ceny tak niskie, ze ciage wydaje sie, ze musilei pomysic sie na nasza korzysc - dwa wielkie dania, napoje, kawe, herbaty, przekaski - i niecale 2 doary za dwie osoby...
W Jakarcie nie ma jakichs wspanialych zabytkow, dusi od spalin, troche jest chaotycznie, slumsowanto, troche blokowiskowato, troche eksluzwnych wiezowcow... Ale mozna powloczyc sie, popdgladac zycie wielkiej stolicy. Podobal nam sie port - dziesiatki, starych, drewnianch statkow, czlonkowie ich zalog zapraszaja do srodka, machaja, pozdrawiaja. W porcie ciale ruch - rozladunki, przeladunki, wyladunki. Nikt nas nie przegania, nie wyprasza. Gapimy sie na jeden okret, szczegolnie wielki, ladny, machamy zalogdze - meczyni, stare wilki morskie, ustawiaja sie w rzedzie i nam salutuja.
Calkiem fajna, przyjemna jest "starowka", dzielnica kolonialna, z kamienicami, rynkiem, starym ratuszem. I wielki pomnik niepodleglosci - wysoka na kilkadzistata metrow marmurowa szpica, widoczna z calego centrum i polowy miasta jest.. symbolem fallicznym! Chyba najwiekszym na swiecie (musimy sprawdzic) - i w dodaky zdobi centrum stolcy koserwatywnego, muzulmanskiego kraju!
W Jakarcie mieszkaja Indonezyjczycy z calego archipelagu - wiec mozna godzinami przygladac sie dziesiatka, setka etnicznie roznych twarzy - od bialych, jasnejszych od naszych prawie, po czarne, od oczu skosnych, chinskih niemal, po wielkie uczy mieszkancow pludniowych wysp, kobiety (te co nie zakrywaja glow_ moga miec proste, kruczoczarne wlosy jak aksamit, albo glowe pelna lokow jak Murzynki - sa tu chyba wszytske twarze wielkiej, kolorowej Indonezji...
I te wszytske twarze usmiechaja sie do nas, pozdrawiaja... Ciagle nie mozemy nazachwycac sie Indonezyjczykami - ze tacy mili, przyjazni, ciepli.
Turystow tu niewielu, wszyscy mieszkaja na waskiej Jalan Jaksa. Spotykamy dwoch Kornawalijczykow, zapalonych surferow - szacunek - podrozuja z gigantcznymi dechami surfowymi :)
Z Jakarty chcielismy udac sie prosto do Yogyakarty - nie ma biletow - no trudno - jedziemy do Kronji, nad morze, tam znajdziemy cos dalej. Pierwsza czesc podrozy przebiagle bez zakocen - jedziemy sobie w najanszej, ale calkiem wygodnej klasie, podziwamy jawajskie krajobrazy, objadamy sie czym sie da (caly czas ktos cos srzedaje - tanio i smacznie, cala podroz to jedno wielkie obzartsow) po 11 godz (punktulanie) jest Kroja - i tam - ups! Nie ma juz polaczenia do Yogyakarty. Jutro nad ranem... Trudno - jest za to tani nocleg, wspaniali, pomocni ludzie.
Rano zrywamy sie o swicie (jak my tego nie lubimy) - tylko 4 godz w pociagu, pryszcz. ALe nie - pociag jest tak zaladowany, ze nie da sie wcisnac szpilki. Jakims cudem wcisnieto (od zewnatrz, a od wewnatrz) wciagnieto nas... Jak sie stoi na jedne nodze, na druga nie ma miejsca. Poruszania rekami tez utrudnione. Wszedzie ludzie, bagdaze. ALe moze by sie t wszytsko jakos ulozylo, znalazlo wygodne pozycje, dopasowalo, gdyby nie to, za caly czas przez ten scisk, tlok przeciskaja sie sprzedawcy - z woda, jedzeniem, zabawkiami, koralikami, kawa.. czym tylko mozna sobie wybrazic. Jak im sie to udaje? za kazdym razem, gdy ktos z wielkim pudlem czegos tam chcial przejsc przez nasze zatloczone przejscie blism pewno - to nie mozliwe. I za kazdym razem, okazywalo sie mozliwe.... Indonezyjczyc to swieci ludzie, ich cierpliwosc jest nieskonczona i niewyczerpana - zadnych awantur, przepychanek, kazdy stara sie posunac, pomoc drugiemu, pomagaja sprzedawaca, robia im miejsce, przenosza im towary, zadnej zlosci, niezawodoleia, usmiechy - troche wspolczucia dla nas, ktorzy nie wiaodmo skad znalzeki se w srdku tego scisku...
Wiec wytaczamy sie, wypadamy z pociagu wymieci, bez sil. Nie za bardzo wiemy gdzie i po co jestesmy, jak sie nazywamy i jak udao nam sie przezyc :) Koniec. Nalezy nam sie odpoczynek. WIec wczoraj troche powiedzalismy miasto, popatrzylismy na wielki wulkan a dzis sie lenimy :) Nalezy nam sie :)

I spotkalismy wczoraj Polakow :) Serdeczne pozdrowiania dla Zielonogorzan :) do zobaczenia gdzies w swiecie!

3 komentarze:

uczi pisze...

Może są tacy mili bo pokazaliście im polską flagę? :)

uczi pisze...

Jakieś eksplozje w Dżakarcie?

ska pisze...

no tak :) wszyscy wiedza ze mamy flage na odwrot :) uczyli sie w szkole.... a od eksplozji jestesmy kilkaset kilometrwo i gdyby nie uczi nic bysmy nie wiedzieli..