poniedziałek, 21 grudnia 2009

A my ciagla na "Dzikim Zachodzie"

O kangurach o krokodylach - bedzie krwawo!

Misja zakończona :)

Przedtem wielcy wegetarianie - a teraz wyznajemy - bylismy na polowaniu na kangury! Jak Australia to Australia... Kris pokazal nam tez krododyle, bawilismy sie na ichnich "przytupach". I podjelismy decyzje - święta spędzamy w Polsce!

Drzewa uginaja sie, zacza sie "wlasciwy", wyczekiwany zbior - owoce sa doskonale, w skupie powtarzaja, ze Kris ma najlepsze mango w okolicy, choc to zasluga drzew i Krisowej pewnie pielegnacji pekamy z dumy :) Przez tydzien, codziennie zbieramy, Kris z Danym myja, pakuja, praca wrze. Skrzynia za skrzynia, dziennie kilka, kilkanasci ton.. Z nieba leje sie zar, ale wpadamy w rytm, nie jest tak zle. Na 3 dni Kris zatrudnia dodakowa pomoc - nie jestesmy w stanie zebrac o owocow, a liczy sie kazdy dzien, kazda godzina - niedlugo moga byc za bardzo dojrzale.
Przyjezdza Markus z Niemiec ze swoja dziewczyna Kate z Melbourne i jej bratem Tonym. Sa w podrozy dookola Australii, pracowali na Poludniu, nie planowli tej roboty, ale w srodku pustyni zepsul im sie samochod - i to powaznie, trzeba wymienic silnik. No i - trzeba na to zarobic. Wiec ciesza sie z pracy, potwierdzaja, ze jest ciezko, farm duzo, ale jeszcze wiecej chetnych, mnostwo ludzi od tygodni cos szuka, wielu wraca do domu, do Europy, pozyczaja na bilet. - Tak tu jeszcze nie bylo, ale kryzys w Europie... - uwazaja mlodzi "Aussie".
Wszyscy dobrze, ciezko pracuja, osiagamy tempo zbierania ktore wywoluje prawdziwy podziw u naszego pracodwacy ( a co, trza sie pochwalic :) Markus jest mistrzem pracy w grupie - nic dziwnego chlopak spedzil wiele lat w armii. Sluzyl w Afganistanie i w Somalii. - Dlaczego? - odpowiedz jest prosta. - Nie moglem znalezc pracy w zawodzie, nie mialem pieniedzy, wiec poszedlem do armii... Niemiec byc spadochroniarzem. Markus duzo opowiada, zbieramy mango, wkolo pieknie, spokojnie, kolorowo, mango pachnie, a Markus mowi o wojnie, walce, krwi. - Odszedlem, nie chcialem tego wiecej robic - wole zbierac owoce - smieje sie. - To bardziej sensowne zajecie niz walczyc, narazac sie za czyjes interesy, ktorych do konca nie rozumiem. Walczyc przeciw ludziom, ktorych, jakby sie zastanowic, moze walcza slusznie, przeciec oni sa u siebie, walcza o swoj dom... - czasem glosno zastanawia sie chlopak. - Wole zbierac owoce, tym chyba wiecej dobrego robie, niz walczac... - wiele razy podkresla.
Markus pracowal rok w Kanadzie, tam pozanal swoja dziewczyne. Mysli o osiedlieniu sie w Australii. - Miec pewnego dnia swoja farme... - rozmarza sie.
Mango zebrane, szybciej niz spodziewal sie Kris. - Zostancie jeszcze u mnie - namawia nas farmer. - Zreszta i tak musicie, musze wam jeszcze pare rzeczy pokazac - zanim wyjedziecie musicie koniecznie zobaczyc krokodyle... No i musimy porzadnie poimprezowac :) Uczcic zbior!
Zanim wyjedziecie.... Jestesmy prawie 3 miesiace w Australii - niedlugo skonczy sie nam wiza. Mozna ja przedluzyc, choc w przypadku wizy elektroniczej trzeba by na jakis czas wyjechac z kraju i wjechac ponownie - na kolejne 3 miesiace. Wiemy za na razie nie jest rozowo z praca, choc wierzymy, ze jesli naprawde chce - czlowiek zawsze znajdzie robote... Ale - chcemy spedzic swieta w Polsce, wiele jest tego przyczyn, nie o wszystkich piszemy ;) No i jeszcze jeden, wazny argument - kiedys bilet do Australii kosztowal fortune, a teraz, dzieki sieci tanich linii lotniczych mozna doleciec naprawde za grosze (biorac pod uwage odleglosc) - sprawdzamy ceny - wychodzi ze do samych Katowic dolecimy za nieco ponad 1000 zlotych za osobe. Wiec nie ma sie nad czym zastanawiac!

Wiele osob nie wierzylo, ze mozna tak tanio latac - jesli wiec ktos chce wybrac sie na Antypody - nasza droga powrotna wyglada tak - z Australii tanimi liniami lotniczymi (Jetstar w naszym przypadku) lecimy do Singapuru (mozna tez do Kuala Lumpur, ale tylko w Perth, z Singapuru tanie linie lataja do jeszcze kilku innych miast w Australii a potem dalej, do Nowej Zelandii i na pacyficzne wyspy) - bilet kosztuje ok. 50 AUS dol - w zaleznosci od tego ile mamy szczescia, kiedy bukujemy itp - potem Air Asia z KL do Londynu (ok. 300 USD za 16 godz lotu - a dojazd z Singapuru do KL lokalnymi srodkami transportu kosztuje niewiele) no i z Londynu - ktoras z tanich linii do Polski - nam udalo sie kupic bilet do Katowic za symbolicznego funta co z oplatami lotniskowymi i podatkami wyszlo kilkadzisiat zlotych. Wszystkie bilety kupowalismy jakies 2, 3 tyg przed odlotem, wiec jakby sie uprzec i bukowac wczesniej, mozna by jeszcze z 50 USD taniej...

Niedlugo po zakonczeniu zbiorow, siedzimy przy piwie, jest duszna, goraca noc. - Zbieramy sie! - mowi Kris. Pakuje piwa, sprzet wedkarski - jedziemy na ryby, do mocno zakrokodylonej rzeki Adelaide. Jedziemy wielka terenowka przez busz, przedzieramy sie przez krzaki, czasem droga jest zalana, a niedlugo, gdy zacznie sie pora deszczowa, wiele drog w NT bedzie zupelnie nieprzejezdnych. Zatrzymujemy sie nad rzeka - Kris smieje sie - No, nie musimy wam juz placic, tu, w busz, nad rzeke zawsze wywozimy naszych pracownikow po sezonie. Nikt was nie znajdzie - mowi z udawana powaga. - Dobra - mowi z niegorzej udawanym przerazeniem. - Ale moge sobie jeszcze zapalic przed smiercia? - Zartowalem, nie bojcie sie - pekam ze smiechu, Kris myslal ze mu wierzymy ;)
Wystraczy poswieciec mocniejsza latarka, aby zobaczyc wzdluz brzegu czerwone punkciki - oczy krodokyli. I tym razem to juz nie mniejsze i malo grozne slodkowoden, tylko olbrzymie "salty" - najpotezniejsze zyjace dzis gady swiata. Moga osiagac nawet 7 metrow. Pozarcie bawola nie jest dla takiej bestii zadnym problemem. Krododyle zostaly w Australii mocno przetrzebione, w tej chwili sa pod calkowita ochrona - i jest ich o wiele za duzo. Ich liczba siega kilkustet tysiecy - nie maja zadnych naturalnych wrogow, wiec mnoza sie jak szalone. Sa kanibalami i tylko to jakos tam ogranicza ich liczbe. Farmerzy narzekaja - krodokodyle sa wszedzie, nawet w miejscach, gdzie nigdy ich nie bylo, nawet w malenskich sadzawkach. - To zwierze terytorialne - tlumaczy Kris. - Nowe osobniki musza szukac sobie miejsca... Kris ma mala sadzawke, z ktorej pija krowy. Kiedys znalazl tam dwa, mlode jeszcze "salty". Nie pytamy co z nimi zrobic :) - Juz ich nie ma - zapewnia.
Z roku na rok wzrasta liczba ludzi pozartych przez gady - jest to bardzo realne niebezpieczenstwo. Zaden Australijczyk nie zbliza sie do zbiornikow wodnych. krododyl jest niewidzialny, atakuje blyskawicznie. Znajoma Krisa stala nad rzeka z psem. Jest pies, nie ma psa - tak to wygladalo opowiadala. Innego znajomego krododyl wyciagal z namiotu, rozbitego spory kawal od rzeki. Dobrze ze nie byl sam, nie ktos mial bron i refleks. Niemal kazdy w NT zna kogos, w kogo rodzinie wydarzyla sie tragedia. - Porywaja dzieci - Kris opowwiada mrozoce krew w zylach historie. Takie opowiesci co jakis czas czytamy na pierwszej stronie lokalnej gazety. Gina tez turysci. Glosna jest sprawa Niemki, ktora zostala porwana z brzegu - dziewczyna brala udzial w wycieczce, byla pod opieka przewodnika. Gdy znaleziono krokodyla (po 3 dniach) mial w jeszcze w pysku jej cialo... - Terroryzuja nas - skarza sie farmerzy. - Zabijaja. Nie powinny byc chronione, jest ich za duzo, to zupelnie zakloca rownowage...
Lowimy ryby, Kris i Dany wiedza, gdzie mozna stac, gdzie nie dosiegnie krokodyl, pilnuja nas, caly czas powtarzaja - Nie zblizac sie do rzeki. Gdy zaatakuje krododyl szansa na ocalenie jest bliska zeru.
Dwa dni pozniej Kris skoro swit przypina do samochodu motorowa lodz. - Wsiadac! Niespodzianka! - mowi. Jedziemy ogladac krokodyle. Jedziemy i jedziemy, z 4 godziny. Docieramy nad wielkie rzeczne rozlewisko - wsiadamy do lodzi, oczywiscie nikt nie wejdzie do wody, trzeba wsiasc z samochodu. Lowimy ryby, z zawrotna predkoscia pedzimy po rzece. Jest pierwszy, drugi, dzisiaty krododyl. Nie mozemy uwierzyc, ze jest ich tak duzo. Pod wieczor bestie wychodza na brzeg, nic nie robia sobie z ludzi, mozna podplynac bardzo blisko, niemal na wyciagniecie reki. Dopiero gdy lodz niemal dotyka gada, blyskawicznie ucieka. Wiedzielismy ze sa olbrzymie, ale trzeba zobaczyc bestie, by zdac sobie sprawe, jak jest potezna, trzeba zobaczyc jak blyskawicznie znika pod woda, by uswiadomic sobie, jak jest szybka... Dziekujemy Kris - nigdy, na zadnej wycieczce tego nie zobaczylibysmym nigdy nie byloby stac nas nas na wynajcie lodzi, przyjechanie tu... Spedzamy na rzece wiele godzin, swietnie sie bawimy - wracamy, ale nie do domu - Kris bierze nad na impreze - pub w srodku niczego, zjechala cala okolica, farmerzy, "krokodyle Dundee", w kracistych koszulach, kapeluszach, z dlugimi wlosami, wielkimi brodami, cali wydziarani - jestesmy jedynymi turytsami, wiec wiele osob chce z nami zamienic pare slow. Muzyka na zywo, tance, piwo leje sie strumieniami. Choc niektozy panowie wygladaja co najmiej groznie, gdy rozmawiaja sa bardzo mili, wrecz dzentelmenscy :) Jest sztuczny byk - probujemy swoich sil, nie mamy pewnie szans z profesjonalistami (sa zawodowi jezdzce rodeo), Dany tlumaczy nam pozycje na byku, i wlasciwie jak na pierwszy raz idzie nam niezle ;)
Postanawiamy zdrzemnac sie w samochodzie - podchodzimy, zaraz pojawia sie kilku osilkow, pytaja co robimy przy samochodzie Krisa :) Zauwazamy ze nasz farmemr jst w okolicy liczaca sie persona, zreszta gdy wyjezdzalismy z domu pytalismy Danego, czy Kris nie boi sie zostawiac farmy na kilka dni a Dany zazartwal - Nikt tu nic nie tknie, wiedza ze Kris by ich zabil...
Wracamy - Dany i Kris polewaja nas lodowata woda z "eski" - tak tu nazywa sie lodowke. No, nie powinnismy o tym pisac - ale nasi przyjaciele sa kompletnie pijani, nie wyobrazamy sobie, jak pojedziemy, ale... bedziemy jechac przez busz, zadna autostrda. droga jest tak wyboista ze jedziemy powoli i jedyne co moze sie stac to wjedziemy w eukaliptusa. Jedziemy wiele godzin, kompletne pustkowie, nikt nie wie gdzie jestesmy, nawet Dany zaczyna sie niepokoic, smiejemy sie, ze zaraz dojedziemy do Alice Springs, ale Kris prowadzi pewnie, zna busz jak wlasna kieszen. Dany opowiada o swoich pradzadach ktorzy z Anglii przyjechali do Australii. - Dzis mozna wszytskiego dowiedziec sie o przodkach, w interenecie sa sane wszytskich skazancow, osiedlencow, kazdy moze znalezc swoich - wyjasnia.
Robi sie jasno, gdy jestesmy na miejscu.
Pewnego dnia Kris wola nas na polowanie. Przyjechali znajomi, jest syn Krisa. Ma byc polowanie na gesi, Marcin, choc z niesmakiem, jedzie. Polowanie na gesi ze slynnych shoot-gunow zmenia sie w polowwanie na kangury (nie sa pod ochrona). Padly trzy - i szczegolow nie opisuje... Ja na szczescie widzialam tylko biedne kangury wleczone za ogony. Poszly na grilla - nie sprobowalismy. Mi wysyarczyl sam opis polowania, a Marcin to widzial... No... Ale taka jest Australia. Niemal narodowa rozywka sa polowania na dzikie swinie, niektorzy poluja z psami, wielkie bestie gonia i czasem rozszarpuja swinie, jesli nie - polujacy podbiega i zabija ja nozem. Swinie nie sa nawet spozywane. Z drugiej strony, dzikie swinie sa tu "chwastem", i stwarzaja wiele problemow, wiec ich zabijanie dla naturalnego srodowiska jest niby potrzebne... Syn Krisa uwielbia gonic je noca na czterokolowcu, rozentzjazomowany opowiada, na ile najechal. Ale taka jest Australia, takie jest NT...
Przez cala droge czytalismy westrenowe powiesci McMurthiego (POLECAMY!!!!), wszytskie tomy, czytane w hostelach, pod namiotwem do latarki, w austobusach, na promach... Nasza ukochana powiesc "Lonsome Dove". Marzylismy o swiecie "Dzikiego Zachodu" tak genialnie opisanego przez McMurthiego, o jego bohaterach, o twardym, bezlitosnym czasem zyciu w dziczy. I nagle - olsnilo nas - odnalezlismy "Lonsome Dove"! Przeciez my tu jestesmy! Nasza misja jest spelniona - cale kilka miesiecy zmierzalismy do tego swiata! Jakby wszystko bylo zaplanowne....
Ciezko nam pozeganac sie z Krisem i Danym, spedzilismy tu kupe wspanialego czasu... Kris zaplacil nam za prace, obiecal "cos" dorzucic. Oczywiscie zapomnnielismy o tym, i gdy w dniu odjazdu wreczyl nam "bonus" bylismy mocno zdziwni. Dal nam 800 dolarow. "Na drogę". To tyle, ile kosztowal nas przelot do Polski. Finansowo Austrlia byla dla nas laskawa, odrobilismy koszt przybycie tu z Timoru, wszytsko, co wydalismy, mielismy pieniadze na troche rozrywek, pare pamiatek i jeszcze na bilet do Polski. Wiec patrzac w ten sposob nie wydalismy nic w Asutralii a jescze jestesmy na plusie :)
Znowu Darwin, mamy kilka dni do odlotu, znalezlismy super miejscowke - w centrum miasta, na dosc stromej ale niewysokiej gorce miejsce na namiot. Nie widac nas z zadnej strony - ze tez wczesniej tego nie odkrylismy. Szwedamy sie po Darwin, spotkalismy naszych dawnych znajmoych... W ostatni dzien z rana - Polacy! Pierwsi w ciagu prawie 3 miesiecy! A oni dopiero przyjechali - z zdziwnie - Polscy sa wszedzie.... "Uspakajamy ich" - Tu nie ma Polakow, pewnie nikogo wiecej nie spokacie. Trojka, mocno oszczedzali, zeby zobaczyc Australie, maja tylko miesiac, zyczymy im dobrej podrozy, radzimy, gdzie, co i jak...Mowimy Darwin do widzenia, jedziemy na lotnisko, mamy rano lot, wiec rozbijamy namiot kolo lotniska, troche bezczelna, ale co tam, ostatnia noc... A rano wsiadamy w samolot do Singapuru...
Do widzenia Australio! Nie lubie wielkich slow - ale chyba pokochalismy ten kraj, z wszytskimi jego wadami i zaletami. Nie ma takiego drugiego miejsca na swiecie. I jeszcze kiedys tu wrocimy...
A potem pod nami wulkany Indonezji, lazurowe morze i Singapur. Znowu Azja. Stesknilismy sie :)

2 komentarze:

Dorotka pisze...

no to jednym słowem -
WITAJCIE W DOMU ;))

uczi pisze...

A potem pojedziecie w drugą stronę?