czwartek, 26 listopada 2009

Noonamah

Where the hell is Noonamah?
(i gdzie do cholery my jesteśmy? ;)

Wkolo niekonczacy sie busz, srodek niczego, jakies zlomy, blaszane baraki, przyczepa kempingowa z wybitymi szybami... gdzie my jestesmy? Chcielismy prawdziwa Australie - mamy...

Kris zawiozl nas do Noonamah, tak sobie zazyczylismy - na razie nazwa ta brzmi dla nas niewinnie, ladnie nawet :), spimy jedna noc w buszu - jak cudownie po ukrywnaniu sie w Darwin - miejsca ile chcemy, nikt nas nie znajdzie, nie ukarze... Tylko glosno, w nocy slychac tupot nog zwierzat, halas ptakow. Przerazajacy wrzask "ptaka-ducha", brzmiacy jak krzyk chorego psychicznie czlowieka... Rano postanawiamy jechac do Darwin - jak mamy robote, to trzeba zrobic zakupy, niby mamy w te i z powrotem, ale zostajemy dwa dni (znajomi....) i znowu do Noonamah. Stop oczywiscie beznadziejny - ale odkrylilismy rzecz zaskakujaca - mozesz stac ile sobie chcesz przy autostradzie - nic. A wystarczy siasc pod supermerketem - z plecakiem oczywiscie, i zaraz ludzie podchodzia, i pytaja - Podrzucic cie gdzies? Pewnie na objazd Australii ta metoda by sie nie nadała - ale na krótsze odległości jest doskonała. Więc tak jeździmy - i zabiarają nas najróżniejsi ludzie, często tacy, którzy widząc nas na drodze być może nie zatrzymali by się. A tu mają czas przyglądnąć się, pogadać.... Moze oni naprawde sie boja... :)
No wiec, po odkryciu slabosci Australijczykow do siedzacych beznadziejnie pod sklepem backpakersow, mamy nowy sposob na poruszanie sie na trasie farma-Darwin...

W Noonamie mozna kupic koszulke z napisem - Where the hell is Noonamah? (jak ktos taka zobaczy odpowiedz jest prosta - 50 km od Darwin przy Stuart Hgw ;)
Wlasciwie nie wiemy, czego tu jestesmy i jak stalo sie, ze to miejsce wybralismy sobie na miejsce koczowania. Moze dlatego, ze tak ladnie sie nazywa? Bo wlasciwie nie ma tu nic - cala Noonamah to stacja bezynowa i sklep z alkoholem... Sa tu gdzies w okolicy farmy mango, wiec (jakby z Krisem) cos nie wyszlo, postanwiamy przejsc sie, popytac. Po przejsciu kilku kilometrow w skwarze (farmy sa co kilka, kilkanascie, kilkadziesiat km), stwierdzamy, ze to nie ma sensu. nigdzie nie dojdziemy - bez samochodu nie ma szans. Wiec Kris spadl nam z nieba i albo on, albo nikt.
Dzwonimy do Krisa - mango gotowe! Jutro w porze lunchu przyjedzie po nas siostra Krisa - Anna. Na drugi dzien, obudzeni wczesnie rano mocnym sloncem (w buszu raczej ciezko o cien) siedzimy - cierpimy do lunchu.... Mija 12a, 14a.... Nie ma nikogo. Siedzimy, lezymy, kupujemy frytki, chodzimy po wode, przez stacje przejezdzaja samochody - nikt sie nami nie interesuje. Caly dzien, wlasicwie juz drugi na stacji bezynowej. Smiejemy sie, ze w najnowszym wydaniu przewodnika napisza o Noonamah - Nie ma tu zupelnie nic, poza dwojka siedzacych tu bezsensu ludzi...
Robi sie wieczor, czerwony, australijski zachod slonca. Zapomnieli? Dzwonimy do Krisa - jestesmy i czekamy. Anna zdziwniona - bylam, ale nikogo nie bylo...Przeciez siedzielismy caly dzien...
Jutro okazuje sie skad nieporozumienie. Anna przyjechala o 9ej. No tak, nie bylo nas jeszcze. Na australijskim zadupiu wstaje sie, kiedy wstaje slonce. Lunch jest, gdy czlowiek zglodnieje. A mysmy czekali o 12ej.... Anna zabiera nas do wielkiej terenowki - jedziemy autostrada, potem skrecamy w boczna droge, coraz gorszej jakosci. Jedziemy wiele kilometrow. Znaki ostrzegaja przed kangurami, informuja ze droga w porze deszczowej jest zalana. Spod kol sypie sie czerwony pyl, wkolo tylki busz, kopce termitow, ptaki, z drogi uciekaja wielkie jaszczury. Na calkiem sporym wzniesieniu metalowy kontener na czyms w rodzaju pali - dom. (oni tak mieszkaja?) I tak malo bywa sie w srodku - przeciez jest ciagle goraco. Zycie toczy sie na zewnatrz - na zewnatrz wiec stoi stol, krzesla, pralka nawet. Spodziewalismy sie, ze beda tu jacys inni pracownicy, wszytskiego sie wywiemy - okazuje sie ze bedziemy sami... (zaooraja nami cala farme - smiejemy sie). Anna uprzedza ze nie ma tu zasiegu zadna siec, nie ma tez internetu - tylko przez modem, ale wyjatkowo wolny i nie zawsze dziala... (przypominaja nam sie horroy o pustkowiach ;) I wszedzie pelno jakichs wrakow, starych ciezarowek, traktorow, dziwnych maszyn... Anna opowiada o farmie - Kris jest teraz w pracy, jest mango, ale i krowy (biale, hinduskie, garbate), ale glowna dzialalnosc farmy to siano, sprzedawane w wielkich balach dla olbrzymich hodowlanych farm i statkow wiozacych bydlo za morze. Gdy Kris nas spotkal wlasnie odwozil bale.
Pytamy, gdzie mozemy rozbic namiot - smiesznie brzmi to pytanie, gdy wkolo niekonczaca sie przestrzen (tak na marginesie - super stad widok...). Anna mowi, ze gdziekolwiek, choc mozemy tez zamieszkac w przyczepie - bedzie chlodniej. Przyczepa dawno nie byla uzywana, nie ma ani jednej calej szyby, mieszka w niej kilka pajakow (calkiem wielkich) i jaszczurek... ale... skusilo nas wyrko :) Wprowadzamny sie, rozwieszamy moskitiere (strasznie tu duzo komarow, ostrzega nas Anna). Anna mowi, ze mozemy zobaczyc okolice, jest strasznie goraco, o wiele gorecej niz w Darwin, pieknie, pusto - w promieniu wielu, wielu kilometrwo nie widac zadnych zabudowan (daleko maja do sasiadow), poza domkami kempingowymi nad widocznym stad sztucznym jeziorem. Potem troche pracujemy - sprzatamy galezie mango po przycinaniu z tamtego roku. Po roku lenistwa praca - dziwna rzecz. Ale wkolo kangury, papugi, ponoc weze (lubia sie schowac w galeziach - ostrzega Anna) i gdy tak pracujemy spadaja z nieba pierwsze krople... a po kilku minutach wydaje sie, ze leje sie na nas cale niebo. W NT jak pada - to porzadnie. Wracamy na farme, patrzymy na ulewe, olbrzymie, przecinajace niebo blyskawice. Pierwszy deszcz, odkad jestesmy a Australii. Dobrze, ze tu jestesmy - ciekawe jak wygladalby nasz namiot w Noonamah... No, mamy szczescie ;)

1 komentarz:

uczi pisze...

No.. jeszcze moment i będzie rok jak jesteście w drodze..