środa, 4 listopada 2009

I znowu Darwin... :)

Co w wysokiej trawie piszczy

Z zycia longgrassa...

No i znowu w starym, dobrym Darwin - czyli zostajemy longrassowcami - wlaciwie to jestesmy nimi od lat - ale wreszcie wiemy jak sie to nazywa ;) I udajemy sie w poszukiwaniu pracy. I znajdujemy.



Darwin naprawde peka w szwach - mnostwo backpakersow, wanowcow - wszyscy szukaja pracy, nikt nawet nie patrzy na hostele po 30 dol - wiec na ludzie wymieniaja sie najlepszymi 'miejscowkami' do spania - tu nie ma policji, tu nawadniaczy... Niestety - wszedzie sa krokodyle - wiec spanie na plazach, ktorych w Darwin mnostwo - raczej odpada. Sa jeszcze jadowite weze i pajaki... no, o nich na razie zapomnijmy. Karen w Darwin spotyka Mika - swojego australijskiego chlopaka, idziemy razem na nocny market - niedaleko morza dziesiatki straganiarzy, azjatyckie szmatki, dziwnactwa, aborygenskie pamiatki, koncerty na zywo, turysci i hippisi, chinskie i indonezyjskie jedzenie. Mike namawia - Jestescie w Australii musicie sprobowac krododyla. Nie ma zmiluj sie - no, dobra, sprobujemy... Udajemy sie wiec do 'Road Kill Cafe" - ktorej reklama dumnie glosi "You kill it, we grill it' (ty zabijasz, my grillujemy) - i ponoc podawane w niej specjaly pochodza tylko w wylacznie z nieumyslnych drogowych zabojstw (dlatego mozna tu znalezc chronione gatunki) - nie wnikamy - kupujemy za 2 dol. krodokyli szaszlyk - hm... troche gumowate, troche kurczakopodobe... - niezbyt... Konczy sie targ, spotalismy mnostwo nowych znajmoch, udajemy sie na plaze (oczywiscie siedzimy w bezpiecznej odleglosci - Australijczycy - oni wiedza najlepiej niegdy nie zblizaja sie do morza - krokodyle)... Jest jasna, ksiezycowa noc, jest wino, gitara - czy moze byc lepiej?

Mike jest z poludnia Australii - jakby jechac prosto w dol, trafi sie na Adelaide - moje miasto. Od kilkau lat podrozuje jednak, na razie po Australii, ale mysli o Azji, Europie... Czasem popracuje - tak jak jego kumple, ktorzy wlasnie znalezli prace w cyrku - bedziemy jezdzic po Australii i jeszcze zarabiac - super, ciesza sie. Mike nazwy siebie 'longgraseem" - to stara nazwa, oznaczajaca ludzi, ktorzy spia pod golym niebem - w wysokiej (doslownie 'dlugiej') trawie - o 'longgrasach' slyszelismy juz zanim przyjechalismy do Australii, ze australijska zima wszyscy migruja na cieple wtedy polnoc - wlasnie w okolice Darwin. Porzadny longgrass nie shanbi sie noca w hostelu, nawet jak ma na to pieniadze, jest czyms w rodzaju bezdomnego, oczywiscie w olbrzymiej wiekszosc przypadkow z wyboru, czyms w rodzaju wspolczensego hippisa, wloczegi, buntownikiem (longgrass zawsze narzeke na konsumpcyjne spoleczesntwo i osttntacyjnie kupuje najtansze rzeczy, a jak ma wana - koniecznie musi byc to trup) - w Australii bycie longgrassem jest coraz mniej akceptowane przez tzw. porzadnych obywateli (-musimy na tych darmozjadow placic podatki) - ale latwe - nad longgrasami rozciera sie cieplutki parasol opieki spolecznej... dozywianie, zasilki.... Australijski angielski (przynjaniej w okolicach Darwin :) pelen jest slow okreslajacych zycie longgrasa - mowi sie np. wiec 'longgrasowac' (czyli spac pod golym niebem, mozna longgrasowac z kims przez jakis czas, mozna longgrasowac w jakims miescie, mozna byc zmeczonym longgrasowaniem albo chwalic jego zalety), jest longgrassowe wino - najtansze i longgrasowe papierosy... ;). No wiec tej nocy wszyscy razem longgrassujemy :) I kilka nastepnycy nocy w Darwin tez :) - choc najlepsze miejscowki zajete :( Nawet coraz mniej boimy sie policji - miejscowi radza - Nie zwracac uwagi, odburknac cos wulgarnie po angiesku - pomysla ze miejscowy longgrass i dadza spokoj - smieja sie.

Na drugi dzien, jak na longgrasow przystalo, snujemy sie po Darwin, siedzimy na deptaku, gitara, nowi znajomi - ostatnie bylismy w Darwin sami, teraz czujemy sie tu jak w domu, wydaje sie jakbysmy znali pol miasta - no, fajnie nam... Tylko tzeba pewnego dnia przerwac sielanke i zabrac sie za szukanie pracy. A to nie zapowiada sie rozowo - niby na mango potzreba mnostwo zbieraczy... - ale chetnych tez nie brakuje - kazdy szuka roboty - wiecej niz zwykle Europejczykow (kryzys), tradycyjnie mnostwo backpakersow, ludzie z Poludnia - gdzie teraz zima i nic sie nie zbiera... (no i prawie wszyscy maja pozwolenia na prace...). Kathy i Juliano sa w Darwin - maja prace, ale mango jeszcze nie dojrzale, wiec czekaja - w darwin za drogo, wiec mieszkaja w buszu - przyjchali tylko na zakupy...

Postanawiamy udac sie za Darwin (w miescie farmy na pewno nie znajdziemy ;) - bedziemy mieszkac w buszu - jak Kathy i Juliano, jak Krododyl Dundee :) Moze uda nam sie znalezc jakies mango do zbierania...

Wiec mowimy do zobaczanie nawym longgrassowym przyjaciolom i udajemy sie na stopa. Zgodnie z przewidywaniami pokonanie kilkudzistaciu kilometrwo zajmuje nam caly dzien - dobrze, ze mieszkaja tu jacys emigranci, ze jezdza czasem jacys dziwacy z buszu - inaczej nie dojechalibsmy nigdzie... Czekamy na stopa, gdzies przy autostradzie - obok jakas farmna- pstanwiam spytac, moze kogos potrzebuja, moze wiedza, czy sa w okolicy jakies plantacje mango. Kobieta radzi podjechac jeszcze z 20 kilometrwo - tam sa farmy. Czuje ze spod oka obeserwuje mnie robiacy cos przy sianie mezzyzna. I juz oddalam sie w strone Marcina, gdy zaczepia mnie. - Mam farme, potrzebuje kogos, zadzwoncie - mowi. Wracam do Marcina - Mamy chyba robote! - Za chwile farmer podchodzi - podrzuce was - wsiadamy do sfatygowanej ciezarowki, gadamy. Kris ma mango, owoce jeszcze nie dojrzaly, ale za kilka dni beda gotowe, poza tym ma jeszcze troche innej roboty... Umawiamy sie, ze zadzwoimy za 3 dni.... Jeszcze nie wiemy, ze spotkanie Krisa bylo chyba jedna z najwspanialszych rzeczy, jaka przydarzyla nam w ostatnim czasie '... i ze dzieki niemu odnajdziemy nasza, wspaniala, prawdziwa Australie...

6 komentarzy:

Dorotka pisze...

a jakby tak chociaż jedno malusie zdjecie???Tak?z krododylkiem?z kangurkiem?no chociaz z mango.... ;))

uczi pisze...

Nie najlepiej z longrassowcami.. Albo jak Marcin robi fucka policji :)

Dorotka pisze...

no nareszcie!!!
dobrze Was widzieć,Włóczykije !!!
pozdrawiam serdecznie
Dorotka

uczi pisze...

Ale te zdjęcia to macie zarąbiste.Wulkany- National Geographic wysiada.. Ja pinkole. Marcin jakiś chudszy.Nie wiem czy on tam nogą na tym wulkanie pisze Stopa czy Stoperan..

asiac pisze...

skarbek, kangur kangurkiem, tradycyjna fota z naćpanym torbaczem misiowatym jest obowiązkiem. i z tubylczym aborygenem u stóp uluru

rikiman pisze...

Dobry blog w samej tresci to moze byc
wydanie w formie ksiazki pamietnika z podrozy dookola swiata polecam strone www.yallayalla.pl mysle ze w
kolejnym kalejdoskopie podrozniczym
wezmiecie udzial opowiecie swoja podroz
gratuluje i pozdrawiam Rysiek - kurs pilotow