piątek, 7 marca 2014

ALBANIA - miłość od pierwszego wejrzenia 
(i każdego kolejnego :)




Są kraje, w których człowiek zakochuje się od razu. A nawet wcześniej - zanim je zobaczy - nie wie dlaczego, ale na ich nazwę ma gęsią skórkę, nie może się doczekać, chce być tam i już. I tak było z Albanią. Dlaczego? Na przekór tym, którzy mówią, że kraj nieciekawy, a Albańczycy wredni? że brudno i niebezpiecznie (okazało się dokładnie na odwrót, no). Chyba nie... A może zwiastuny Albanii, podróżnicy, mówiący, ze cudnie, dobrzy Albańczycy... Tez chyba nie... Nie wiadomo co. Może jakieś podróżnicze przeczucie. Tak czy tak - Albania to nasza miłość od pierwszego wejrzenia... Od piewszego do ostatniego - zaczęło się od wielkiego WOW a potem było jeszcze lepiej...




A pierwsze wrażenie było jak najbardziej pozytwywne. Po kilku dniach zimna i niepewnej pogody świeci w Ochrydzie słońce, widać w pełni przecudne albańskie góry po drugiej stronie jeziora, niebo jest niebieskie, a nam chce się żyć...  


DZIEŃ 46

Łapanie stopa w bliskiej okolicy granicy nie wiedzieć czemu jest zawsze trudne, więc długo czekamy - jak zwykle błąd podstawowy - wydałyśmy co do gorsza resztki macedońskiej waluty i teraz nie mamy nawet na busika do granicy, który pewnie by kosztował jakieś grosze... No trudnio, łapiemy i nie narzekamy, bo widok wspaniały... W końcu jest - miejscowy, całe życie w Ochrydzie, pogadamy i o historii (oczywiście Alekasander wielki był macedończykiem), i o polityce i zwyczajnie - o życiu... Można by gadac i gadać, ale widoki tak cudne, że czasem gubiimy zupełnie wątek, nie mogąc oderwać oczu - jedziemy w góry, w dole przejrzyste wody jeziorao, góry - kolorowe, bo jesień, wyżej zielone, a potem białe... Małe wioski, czerwone dachy wiekowych klasztorów... Nasz kierowca chce nas zabrać do jednego z nich, okazuje się, że jest remont (w rzeczywistości trwa budowa tzw, zaplecza turystycznego, a wlaściwie kas i sklpepików z pamiątkami) - nasz kierowca denerwuje się, dochodzi do awantury, sięga po nóż, a potem narzeka - wszystko sprzedają, niedługo zaczna klasztory wyprzedawać... 

Kierowca nie jedzie tam, gdzie my, tzn do granicy (po co do albanii bym miał jechać?), ale nas podwiezie, okazuje się kawał drogi, bo szosa kręta, przez góry, ale widoki zapierają dech w piersiach. Granica maleńka, pusta. Żegnamy się, nasz kierowca czarno widzi nasz pobyt w albanii (nie on jeden zresztą, a gdy mówimy, że będziemy jeździć autostopem, choć podkreślał, wiele razy, że nie jest wierzący, żegna się - niech bóg ma was w opiecie, co za szalony pomysł...).

Pogranicznicy raczej nie zwracają na nas uwagi, ani jedni, ani drudzy, macedońcscu pytają coś o drogi - coś tam mówimy, potem orientuejmy sie, że chodzi o narkotyki... nie ma nikogo na przejściu, tylko my - więc przechodzimy, wita nas olbrzymia mapa ALBANII Z ZAZNACZONYMI ATRAKCJAMI TURYSTYCZNYMI (WIĘC DOBRE WRAŻENIE) I TABLICA, OD KTÓREJ "SERCE ROŚCIE" -hITCHHAKINH there is no better way of travelling" - (AUTOSTOP - nie ma lepszego sposobu podróżowania!) C za cudowny kraj!





nIE PRZESZKADZA NAM NAWET TO, ŻE NIC NIE JEŹDZIE, IDZIEMY KILKA KILOMeTRÓW PIESZO, BRZEGIEM JEZIORA, WIDZIMY PIERWSZE SCHORNY (hodża, szalony PRZYWODCA ALBANII, PO TYM JAK WYPOWIEDZIAŁ WOJNĘ ZSRR ZBUDOWAŁ ICH KILKaset tysięcy, 1 NA 4 MIESZKAŃCÓW - DZIS  NISZCZEJĄ, CZASEM SŁUŻĄ JAKO MAGAZYNY, CZASEM, W GÓRACH NA SCHRONIENIE DLA PASTERZY, PLASTIKOWE schroniki - SPRZEDAWANE JAKO PAMIątki Z ALBANII...). jEST TAK PIĘKNIE, ŻE NAWET NIE WIEMY KIEDY DOCHODZIMY DO ODLEGŁEGO O KILKA KILOMETRÓW MIASTECZKA, WIOSKI WŁAŚCIWIE, JEST JAKIS RUCH, WYCIAGAMY RĘKĘ - I ZATRZYMUJE NAM SIE PIERWSZY SAMOCHÓD. pRZEMILI MĘŻCZYŹNI, WKŁaDAJĄ NAM PLECAKI DO BAGAŻNIKA, JEDZIEMY DO MIASTECZKA, WYSADZAJĄ, ŻYCZĄ POWODZENIA, PYTAJĄ, CZY W CZYMŚ JESZCZE MOGĄ POMÓC... 




a MIASTECZKO WITA NAS ZAPACHEM KAWY, TAK intensywnym, ŻE OD RAZU, ZAPOMINAJĄC O WSZYstkim PRZYSIADAMY W KAWIARNI. jEST TANIO, JESZCZE TANIEJ NIŻ W MACEDONII, ALBANIA TO OBECNIE JEDEN Z NAJTAŃSZYCH (I NAJBIEDNIEJSZYCH) KRAJÓW W EUROPIE. pIJAMY WIĘC SMACZNĄ KAWĘ, OKAZUJĘ SIĘ, ŻE AlBAŃSKI BRZMI JAK JĘZYK KOSMITÓW (NIE JEST SPOKREWNIONY Z ŻADNYM W EUROPIE I NA NASZYM KONTYNENCIE JEST JEDNYM Z NAJSTARSZYCH) - I JEDNYMI ZNANYM NAM CHOĆ TROCHĘ JĘZYKIEM, KTÓRYm MOŻEMY SIĘ POROZUMIEĆ JEST.. TURECKI. nIECH BĘDZIE :) pOTEM WYMIENIAMY PIENIĄDZE I... IDZIEMY NA STOPA. wYDAJE NAM SIĘ, ŻE BĘDZIE CIĘZKO, BO GDY TYLKO USTAWIAMY SIĘ NA POBOCZU ATAKUJĄ NAS BUSY, BUSIKI I TAKSÓWKI - ALE OKAZUJE SIĘ, ŻE BĘDZIE OK - ich kierowcy, gdy mówimy, że jedziemy autostopem, odjeżdżają, nie narzucają się, życzą powodzenia. PO CHWILI SIEDZIMY  W SAMOCHODZIE Z DWOMA MŁODYMI STUDENTAMI. dO SAMEJ tIRANY. - nIE JESTEŚMY TACY ŻLI, JAK O NAS MÓWIĄ - ŚMIEJĄ SIĘ ALBAŃCZYCY. - ZOBACZYCIE, ŻE ALBANIE TO WSPaNIaŁY KRAJ, I WSZYstKO, CO ZŁE O NAS SŁYSZAŁYŚCIE TO NIEPRAWDA. JESTEŚMY BIEDNI, aLE  SZCZĘŚLIWI. NIE MAMY PIENIĘDZY, ALE JESTEŚMY BOGATSI OD NIEJEDNEGO KRAJU. w TO, CO NAJWAŻNIEJSZE.




i MŁODZI ALBAŃCZYCY OKAŻĄ SIĘ PROROKAMI. bO TO CO MÓWIĄ, SPRAWDZI SIĘ DOKŁADNIE.

a MÓWIĄ SUPER PO ANGIELSKU, WIĘC NIE MAMY PROBOlEMÓW z komunikacją. oPOWIADAJĄ O ALBANI, O NAJGORSZYCH CHYBA NA ŚWIECIE DROGACH (CZEGO DOŚWIADCZAMY), O TYM, ŻE CIĘŻKO Z PRACĄ, ŻE NIE MA PIENIĘDZY, ALE ŻE iCH KRAJ JEST PIĘKNY, ŻE MA TYSIĄCE LAT HISTORII, ŻE SĄ DUMNI I SZCZEŚLIWI, że nawet, gdyby mogli, nie chcą stąd wyjeżdżać. nIE MAJĄ KOMPLEKSÓW, NIE CZUJĄ SIĘ GORSI. zŁA OPINIA, JAKĄ MAJA ALBAŃCZYCY BAWI ICH. - PRZECIEŻ TACY NIE JESTEŚMY - ŚMIEJĄ SIĘ. pIJEMY KAWĘ, JEDZIEMY PRZEZ PIĘKNE GÓRY, CHŁOPAKI OPOWIADAJĄ O MIEJSCACH, KTÓRE MIJAMY. 

Chcieliby nas odwieźć pod samego hosta - dajejmy telefon, okazuje się, że to na drugim końcu Tirany... - Nie martwcie się, wysadzimy was przy samym autobusie i bardzo dokładnie wszystko wytłumaczymy... - Nasz host też w kilkunastu zdaniach bardzo szczegółowo opisał, jak do niego trafić. Bo w Albanii nie ma adresów... Tak! Też nie wierzyłyśmy.. I nikt nie potrafił nam wyjaśnić dlaczego...

W dużych miastach, a Tirana jest miastem sporym są nazwane co większe ulice - choć ich nazwy też zmieniają się i nie ma co się przyzywyczajać, czasem ktoś zna nową, czasem stara, a czasem w ogóle, więc tez pytanie o ulice nie zawsze się sprawdza... A numerów - nie ma. Który blok? Ten, za knajpą. Albo biały - na przeciw sklepu. Tak też host krok po kroku opisał nam, jak dotrzeć do jego domu - tak dokładnie, że nawet nam nie udało się zabłądzić... Mieszkańcy Albanii sa geniuszami w opisie - jak trafić...
- Skąd wie pogotowie? - po prostu wie, mówi się obok czego. Listonosz? Zwykle zna ludzi, a jak nie, pyta sąsiadów... Policja? Urząd skarbowy? A po co maja wiedzieć? - śmieje się nasz host. (dodaje, że jak się ukrywać to tylko w Albanii, nie dość że nie ma adresów, że totalny bałagan, to jeszcze Albanii nie należy do Intrerpolu).

Ale nasz host się nie ukrywa.Bo okazuje się Turkiem (coś długo nie możemy się z Turcją pożegnać). - Jeśli po śmierci jest raj, to chciałbym żeby to była Albania - mówi. Pracował w turystyce, menadżerował w wielkich dyskotekach, fotografuje, pisze. Wolny duch, wolne zawody. Podróże. - To moja pasja - opowiada o tym, gdzie był, gdzie się wybiera. Kiedyś zawędrował do Abanii. - Następnym razem przyjechałem tu z zamierem zostania - śmieje się. I od dwóch lat mieszka w Tiranie. Mieszka, jeśli akurat nie podróżuje. I nie ma najmniejszego zamiaru tego zmieniać.
- Fortogafują, robie grafikę, ostatnio fimy - nie narzeka na zarobki. A swoją pracę może wykonywać w każdym miejscu, byle mieć szybki internet. - Życie tu jest bajecznie tanie, na wszystko mnie stać - śmieje się. - Zgadnijcie, za ile wynajmuje ten apartment? (jego sąsiadem jest syn ministra, mieszkanie - po turecku - hektarowe). - Ale nie chodzi o pieniądze, nie tylko... Kocham ten kraj, tych ludzi... 

Opowiada o Albańczykach. Tłumaczy, dlaczego dziewczyny w lecie wyglądają jak prostytuki. - Widzą amerykańskie, europejskie gwiazdy i myślą, że jak będą wyglądać jak one, ostry makijaż, krótke spódniczka, to każdy uzna je na "eurepojskie", "swoje" - krzyczą - my, ALbanki też jestesmy Europejkami, też jestesmy cywilizowane. (a piękne są Albanki). - A z drugiej strony - te wszystkie półnagie dziewczyny są bardzo konserwatywne, pochodzą z religijnych domów - tu większość to Muzułmanie. 

- Nie zdziwiło was jakimi drogimi samochodami jeżdżą? No... stosunkowo drogimi - zwraca uwagę nasz gospodarz. - Tu wyznacznik bogactwo to nie dom, ale samochód. Bywa, że ktoś ma samochód droższy do mnieszkania. Popatrzcie - podchodzimy do okna. - Widzicie, co stoi pod blokiem? W innym kraju ktoś kto mieszka w bloku miałby tańszy samochód, wolałby miec dom. A ty samochód nie raz jest droższy od mieszkania. Oczywiście mówimy o osobach zamożnych...

Nasz host mógłby opowiadać i opowiadać o ALbańczykach. - Biedni, ale szczęśliwi. Przeżyli piekło, a potrafią się szczerze uśmiechać, nie nienawidzą - nikt nikogo nie dyskryminuje, bardzo biedni - a potrafią się dzielic... Od razu poczułem się tu jak w domu. A co będą gadał - idziemy!
Zabiera nas do knajpy - barak, kolorowe plakaty na ścianach, muzyka na żywo - ostro grane szlagiery rockowe, reggae. Uszminkowane dziewczyny w koronkowych rajstopach, metalowcy,punki, dredziarze. Nikt na nikogo krzywo nie patrzy, jedno kołyszą się, inni pogują, jeszcze inni tańczą w parach. Tani alkohol, wszyscy palą papierosy. Nasz host zna tu wszystkich, przedstawia nas, ciepłe powiatanie. 

Dosiada się długowłosy Hiszpan. - Uwielbiam ten kraj, mieszkam tu już parę miesięcy i jeszcze na pewno długo tu pobędę... teraz jadę na święta, wiecie - musze pomóc rodzinie w zbiorze oliwek, z zabijaniu świni na święta... A potem znowu ALbania... Hiszpan razem z naszym hostem pracuje przy projekcie "Remeber! you are independent". Tzn. Hiszpan niedawni się dołączył. Bo nasz host chciał podziękować Albanii. Objechał samochodem pół Europy i opowiadał ludziom o Albanii - najpierw pytał, co wiedzą o tym kraju, a potem opowiadał. Gościli go coach surferzy, więc puszczał im albańska muzykę, gotował po albańsku, częstował rakiją. Niektórzy dziwili się, że ALbania ma tak długą historię (albańczycy to przodkowie starożyntch Iliryjczyków, jeden z najstarszych narodów Europy), że była tak potęznym mocartwem w czasach średniowiecza. -Ludzie kojarza Albanię tylko z szlaonym komunistycznym dyktatorem, straszliwą biedą i mafią - śmieje się nasz host. Przeciętny człowiek boi się tu przyjechać - ma rację, nasz też wszyscy starszyli - że mafia, że każdy ma broń. Na granicy śmiałyśmy się, że Albańczycy przyjdą z karabinami, armatami, a może nawet będą ciagnąć wyrzytnie rakietowe...

Kiedy nasz host podróżował po Europie, była akurat rocznica odzyskania przez Albanię  niepodległości. WIęc każdego prosił, alby mówił do kamery jego albańskim przyjaciołom - Remeber, you are independent! - teraz zmontował kilka odcinków dokumentu, znalzał sponsora i będzie z etgo serial w albańskiej telewizji. I może nowa wyprawa... (jeśli wpiszecie w google remeber you are independent - albania, pojawi się strona naszego hosta).

- A ta knajpka, to moje ulubione miejsce. Założyło ją dwóch braci, wszyscy pomagali w remoncie, wystroju wnętrza. I udało się. Nawet sąsiedzi i policja nas lubią. No... jak za bardzo nie hałasujemy - bo mamy tu mnóstwo imprez, niezależnych koncetrów... - opowiada nasz gospodarz.

- Za co ich najbardziej kocham? - rozmawiamy przy albańskim, świetnym piwie z Hiszpanem. - Każdy inne naród, gdyby przeżył tyle co oni, zwariował by. A oni są normlani. Tacy, jacy powinni być ludzie...
Będziemy też zachwycać się ALbańczykami. Mają w sobie wielką... hm.. uprzejmość. Dawniej nazywało sie to dobrym wychowaniem...

DZIEŃ 47
Leje. O tej poze roku to tu jak najbardziej normalna pogoda. - Gdy w Albanii zaczyna lac na jesień, przestaje na wiosnę - pociesza nas nasz host. - Co za problem, poczekajcie do wiosny :)
Postanawiamy, mimo deszczu wyruszyć na miasto. - Jeśli  nie pojawiamy się za tydzień, zacznij nas szukać - śmiejemy się. - Nawet sie nie zmartwię, jeśli się zgubicie znajdą was jacyś Albańczycy, nakarmią, dadzą miejsce do spanie, spodoba wam się i zostaniecie...

Postanawiamy zwiedzić Tiranę. Idziemy w deszczu, trzęsiemy się z zimna (ciągle jeszcze paradujemyw trampkach i coraz mocniej dojrzewa w nas myśl kupienia cieplejszych butów). Są w Tiranie z czasów komunizmu duże parki, sztuczne jeziora, które, gdy kiedyś będą pieniądze, gdy odnowi się fontanny, ławki, ścieżki, będą wielka atrakcją miasta. Są dzielnice - plątaniny kabli, jeden wielki bazar, ze sprzedającymi wszytko co się da, z żabrakami, z balaganiem, z popękanym asfaletem - w centrum socrealistyczine, wilelkie gmachy, pomnik Skanderberga (średniowieczny bohater, które zjednoczył Albanią), muzeum narodowe z wielką secrealistyczna mozaiką, szerokie ulice, wilkie gmachy.... Budowy - pną się w  niebo nowe, betonowe meczety, kościoły (bliskość konkurencyjnych religii zawsze wpływa na wysokość świątyń - minerety pod niebo ścigają się z dzwonnicami), przy katolickiej katedrze mały pomnik św. Matki Teresy (no tak, była przecież Albanką!). Maleńko zostało z Osmanów, kilka pochylonych budynków, most. Nie ma więc jako takiej starówki, jest chaotycznie, ale nie brzydko. Czy ładna jest Tirana? Na pewo ciekawa... Na pewno warta zobaczenia...

A jako, że leje i leje postanawiamy zwiedzić Muzemum Narodowe. Wstęp kosztuje jakieś grosze, jest cieplutko - i... Wow - warto tu spędzić nawet kilka godzin - świetnie zorganzowane, zadbane (jak wszytsko dla turstystów w Albanii - co nas zaskakuje) - Albania od antyku (są i mozaiki i rzeźby, zdjęcia wykopalisk, makiety antycznych miast), potem średniowiecze, czasy tureckie... Kilka pięter, mnóstwo wystaw. Skarby... Wystawa o Hodży - szalonym dyktatorze... Przerażające zdjęcia. Potem upadek komunizmu, krwawe zamieszki z 1997, kiedy padła albańska gospadarka a ludzie wyszli na ulicę.  Wystawa o Matce Teresie. I zdjecia nowej, wolnej Albanii. Zdjęcia, Albańczycy - tragedia, bieda, obozy pracy, wyroki, najbiedniejszy kraj Europy. Wielka historia. Ludzie - przemili. Fajni po prostu. Jak oni to robią? Dlaczego mają taką złą opinię na świecie? (każdy co najmniej raz zetką się z nagatywną opinią o Albanii i Albańczykach). No tak, kto zrozumiał świat...

Nie wiemy kiedy minęło kilka godzin, wracamy przez deszczowe ulice, kupujemy albańskiego alkoholu - Na rozgrzanie i żeby się nie przeziębić - tłumaczymy naszemu hostowi, którego to niezmiernie bawi.













DZIEŃ 48

Dziś jedziemy do Kruji - dawna stolica Albanii, potężna twierdza u stóp gór i stare miasto. Nie jest daleko, a Tiarana wielka, więc postanawiamy podjechać busem. ALbo pociągiem. A to nie jest łatwe. Skąd jeżdża busy? Tego nie wie do końca nikt. W każdą stronę z innego miejsca, do którego tak trudno trafić, jakby było spejclanie ukryte... A każda firma, firmenka ma własne tajne miejsce. Trfiamy nawet na stację kolojową (nieczynna - stacja kolejowa w centrum stolicy nieczynna? Ano, nieczynna). Po niemiłosiernie długim błądzeniu, jakoś cudem znajdujemy busiki (zupełnie nie tam, gdzie miały być, a o lata świetlen do miejsca podanego w przewodnikach, nawet nasz host się mylił - ale na usprawiedliwie ich wszytskich mamy to, że jak miejsca odjazdów ciągle się zmieniają..). Jedziemy doKruji - przedmieścia, potem wjeżdżamy w góry, pniemy się coraz wyżej, widać morze (wybrzeże  miałyśmyw  planach, i owszem, ale jak nie przetanie lać...), malownicze góry. Jest i Kruja - dziś poniedziałek, wszystkie bilety za darmo! I tak  nie drogie, ale zawsze pare groszy do przodu (będzie na dodadkowego borka..). Stare, kamienne miasto, potężna twierdza, jak w bajce. Zadbane, odresturowane, odtworzone domu - jak kiedyś żyli Albańczycy, wystawy, muzea - i wąskie, brukowane uliczki... Zaczarowała nas Kruja... Gdyby tylko mniej lało...















Chcemy jeszcze pochodzić po Tiranie, ale zaczyna się oberwanie chmury. 

Wracamy busem (za bardzo leje ;( do Tirany, przemoczone, z butelką czegoś, co zapiebiegnie przeziębieniu wracamy do domu (czyli do hosta - ale właściwie domu ;). Oglądamy strszliwą prognozę - będział lało i nie przestanie... Trudno. Z pogodę nie da się walczyć. Jutro jedziemy do Beratu - uważanego za jednka z najpiekniejszych miast Albanii. Miasta tysiąca okien... (nawet jak będzie lało...)