Jeden dzień z życia DziFisza i Mumina :)
(dzień stopowicza)
DZIEŃ 52
Więc jest tak - nie mamy hosta w Dubrovniku, gdzie chciałyśmy się (i to jak...) zatrzymać, spanie pod namiotem odpada (przynajmniej pod naszym...), nasz host z Mostaru napisał, że możemy przyjechać, kiedy chcemy, nawet dziś, więc... Mostar. Jedziemy do Mostaru... Ta... Tylko czy nam się uda? Daleko, droga skomplikowana, wcześnien robi się ciemno... Mamy wyjście? Nie! Więc jedziemy!
A dzień mamy piękny, słońce, niebieskie niebo, w tle góry.... Nasz host wstaje rano do pracy, co w tym przypadku jest dobre, bo wychodzimy z nim, nie śpimy pół dnia, i rano jesteśmy już na wylotówce... Może uda nam się dojechać... A jak się nie uda? No, to... No, to wtedy się będziemy martwić...
Musimy dostac się nad Adriatyk, potem pojechać trochę wzdłuż i znowu odbić na Mostar. Nieodbrze, bo czeka nas co najmniej dwie granice, co zawsze spowalnia... I właściwie, możemy łapać w każdą stronę... Co jest prroblem - bo stoimy na wielkim skrzyżowaniu i nie możemy zdecydować się, którędy jechać... Przez góry, czy nie, dalszą, czy bliższą... Zaraz dojdzie nam jeszcze jeden problem - tym razem poważny - nikt nie chce się zatrzymać...
Łapiemy w jedną, w drugą, w trzecią, połowa czasu schodzi nam na przemieszczaniu sie, z jednej na drugą, na trzecią... I nic. Coś nas Montenegro ni lubi (kara za narzekanie?) - choć... pogodę mamy piekną - jak się uda coś złapać i stądy wyjechać, to będziemy mieć fajne widoki...
I gdy tak łapiemy, chodzimy, na środku skrzyżowania, w najbardziej bezczelnym miejscu, zatrzymuje się TIR! Nawet nie pytamy, dokąd jedzie, łądujemy się do środku, z boku, z tyłu, trąbią, nasz kierowca nic sobie z tego nie robi, pomaga nam układać plecaki. Kątem oka udaje nam się zauważyć, że ma serbską rejestrację. W najważniejszym miejscu - tespih, więc - Muzułamnin. (jak zwykle ;) Jedziemy!
Nasz kierowca jedzie aż do Włoch, tzn na północ Chorwacji, a potem na prom. Czyli... Mamy szczęście - gdy długo nic nie chce się zatrzymać, oznacza to, że czeka się na ten właściwy samochód... (tak bywa też z pracą - gdy długo nie możesz czegoś znależć - Bóg ma dla Ciebie coś lepszego... albo - nie chce, żebyś się przemęczał ;) - ale to na marginesie...)
A więc jedziemy, kierowca super, rozmawiamy mieszanką polsko-serbsko-nie wiadomo jakiego ;) Wjeżdżamy w góry, kierowca zwalnia, gdy chcemy robić zdjęcia, wąwozy, skały, pniemy sie coraz wyżej - aż do śniegu (w ciepłej kabinie śnieg wygląda nawet miło) - pięknie, coraz piękniej... Kierowca częstuje, czym ma, zapowiada, że jak zjedziemy niżej, zatrzymamy się na kawę. I zatrzymujemy się, turecka, mocna kawa. Okazuje się, że nasz kierowca nie jest sam, razem, w konwoju jedzie pięć ciężarówek. Wszyscy z Novego Sadu. Jeden wyciąga domowego (najlepszego, jakiego można sobie wyobrazić) borku, drugi kefir (też domowy), coś słodkiego, mamy ucztę - wszytskio swoje, smaczne, cudowne.
Jedziemy dalej - mijamy przecudne jezioro Kotor - nadjeżdżamy z góry, z bardzo wysoka, więc widoki niesamowite, potem jedziemy wzdłuż jeziora, w tafli odbija się kościół na wyspie, średniowieczne miasteczka, klasztory i ośnieżone szczyty. A potem Adriatyk - ciepło, zielono, nie możemy uwierzyć, że przed chwilą właściwie był śnieg...
Będziemy przekraczać grancię Wilkiej Unii (bo Chorwacja właśnie weszła do UE i z tego powodu, mówią kieorwcy, Chorwaci zrobili się bardzo ważni). Musimy się rozsiąść, na dwa TIR-y, nie można łamac unijnego prawa, nie może być za dużo osób w kabinie. Chorwackie służby bardzo dokładnie sprawdzają "nieunijne" ciężarówki, wydaje się, że zaraz zaczną je rozkręcać, z wielka powagą wypytują nas co robimy (jak to co, jedziemy TIR-em). KOntrola trwa długo, potem kilkadziesiąt kilmetrów Chorwacji - i jesteśmy w Bośni i Hercegowinie - znowu granica, znowy kontrole, choć Bośniacy są o wiele bardziej wyrozumiali. W Bośni pijemy kawę, jemy (Chorwacja jest horrendalnie droga), jedziemy wzdłuż wybrzeżą, a potem - znowu kilkanaście kilometrów - i wjeżdżamy z powrotem do Chorwacji - (na unijną ziemię) - i znowu - identyczna, szczegółowa kontrola. - Szalone - mówimy. - Normlane, Bałkany - śmieją się kierowcy. - My pojedziemy w dół, na prom, wy będziecie musiały odbić na Mostar, a więc przed wami jeszcze jedna granicy - śmieją się. Fajnie. Nasz rekord w dziennej ilości przekroczonych granic.
Z góry patrzymy na Adriatyk, pod nam przecudny Dubrownik, twierdze, średniowieczne miasteczka, wsypy. Piękna ta Chorwacja. Szkoda, że tylko tranzytem, ale na pewno wrócimy... Zmierzcha się, kierowcy namawiają, jedźcie do Włoch, za 4 dni wracamy... Kuszą... Ale my chcemy jeszcze Bałkany... Mamy coraz mniej czasu....
Jest ciemno, gdy musimy "odbić" na Mostar. Mimo, że ciemno, łapiemy szybko stopa, młody Chorwat, przemiły wiezie nas na granicę. Przekraczamy - pogranicznik czarno widzi nasze szanse na stopa - ale na pocieszenie daje nam pomarańcze i obiecuje, że jak skończy zmiane, a my nic nie złapiemy, odwiezie nas. Ale łapiemy chwileczkę, zatrzymuje się młody Chorwat - ale mieszkający w Bośni - i... jedziemy do Mostaru!
A Mostar piękny, jak z bajki. Okazuje się, że nasz host mieszka nad rzekę, przy samym moście, w sercu starówki... Niemiec, pracuje dla organizacji pozarządowych, ma dwa pokoje dla coachsurferów, zaprasza wszysstkich. Bierze nas na pizze, pokaazuje miasto, cudna starówke, ruiny, jeszcze z wojny, dzielnica muzułańska, dzielnica chorwacka... Na pewno zatrzymamy się tu dłużej niż jeden dzień.... A jutro... Tak, jedziemy TAM!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz