poniedziałek, 23 grudnia 2013

Nowa podróż - i pierwszy o niej post - od Kemer do Tasucu

Znowu podróż :)

Żyjecie jeszcze Czytelnicy???  :) A więc prezent na święta - nowa podróż :) 


Wstęp:

... gdzies tak pod koniec naszej wyprawy Magda mówi - odkryłam na co jesteś chora! (chyba już jesteśmy rzec powinna ;) - i cytuje "Podróże z Herodotem", które właśnie czyta. Wszak istnieje coś takiego jak zarażenie podróżą i jest to rodzaj choroby w gruncie rzeczy nieuleczalnej.” Było już wtedy zimno, nad ranem, na jakiejś stacji kolejowej w Rumunii, czekamy na świt.... To już była końcówka - zrobiło się zimno, byłyśmy zmęczone, ostatnie dni, prosto do domu, mało zwiedzania, dużo jechania do przodu, marzenia o najprostszych rzeczach.... Po co to wszystko? Bo to choroba nieuleczana... Sa tacy co zazdroszcza pięknych widoków, zabytków, a potem krzywią się, gdy opowiadamy o jechaniu stopem, zimnie, ciemnie, zmęczeniu.... Po co nam to? Bo... Po co podróżować? Bo to choroba nieuleczalna... I znowu Kapuściński, który pisze, że podróżnik i turysta to mocno nie to samo... Turysta wypoczywa, a podróżnik się męczy.... I wiemy, na tej rumuńskiej, niedogrzanej stacji, że na pewno nie jesteśmy turystami...

A więc kolejna wyprawa - tym razem inny blog - blog-dziennik, przepisany z tego pisanego w zielonym zeszycie na żywo, troszke tylko uporzadkowany... Magda pilnowała - pisz, pisz, pisz. Jestem zmęczona, namiot, ostatnie promienie słońca, a ona - Pisz.  Siadam bateria w latarce - Pisz!!! Czytam, lenię sie, nic nie robię, a ona oskarżycielska - pisz!  Więc pisałam... O podróży, jaka jest, dzień po dniu. Chwila po chwili. O miejscach, ludziach, o nas.  Może czasem będzie nudno. Ale prawdziwie. O to chyba chodzi. To odpowiedż na pytanie - jak podróżujcie?

Ten pamiętnik dedykujemy wszytskim, którzy nam pomogli - najbardziej kierowcom, którzy zatrzymywali się, widząc wyciągniety kcik i tak samo bardzo naszym hostom z HC i CS.

Przechodzimy do rzeczy :)

Podróż nie ma konkretnego planu - Cypr, Turcja, Bałkany. Nie ma konkretnego czasu - tyle będziemy jechać, ile będzie trzeba, ile będzie nam się chciało. Jeździmy stopem, śpimy pod namiotem (w Turcji trudno o dobry namiot, trudno o jakikolwiek, więc mamy najtańszy z supermarketu... właściwie sam tropik, ale póki ciepło nie myślimy o tym, że da radę). Jak zrobi się zimno - Coach Surfing. Nie po to, żeby było tanio, za darmo - choć oczywiście koszty też są ważne, a jak zwykle nie mamy zbyt wiele pieniędzy. Ale głównie po to, żeby poznac ludzi.  Posłuchać, co mają do powiedzenia. Dać im pokazać swój kraje, swoje miejsce, opowiedzieć o nich... Przecież po to jedziemy... ;)

Uczzestnicy:



Ja - Aga - postopisarz
DziFisz - czyli Magda, ksywę wymyślił Lukas - i chwala mu za to. DziFisz pracowała ze mną w Kemer, co więcej dzieliła pokój, więc da rade i podróż podzielić :) 
Marcina tym razem nie ma - oddaje się lenistwu - będzie miał więc podróż do odrobienia! Ale wspiera nas duchowo :) Poza tym przetarł nam szlaki - spedził na Cyprze kilka miesiecy, właściwie to wielka zazdrość (- ale tu pięknie, ale tanie piwo - ) stało się jedną z przyczyn wybrania Cypru za jeden z celów naszej posezonowej wyprawy...

Jeszcze trochę ględzania - 

Pracujemy w Turcji czwarty sezon, ciągle na nowo odkrywamy ten kraj, ciągle nam mało. Nie piszę (może kiedyś) o tej Turcji widzianej, oglądanej pracując. Cztery razy po kilka miesiący. Oprócz Polski, w żadnym kraju nie byłam tak długo... Więc do Turcji mamy specjalne podejście, specjalny stosunek, za dużo wiemy i przestajemy zauważać wiele rzeczy, ale jednocześnie wiemy za mało, aby wyrokować, wiedzieć, jaki jest ten kraj. I ciagle jeszcze tu tyle do zobaczenia, do przeżycia. I ciągle doskonały stop, niesamowita turecka gościnność... Więc będzie na tym blogu dużo o Turcji, w podziękowaniu dla Turcji, aby zachęcić naszych czytelników, aby pomarzyli, przyjechali.... Więc minęło kolejne kilka miesięcy w Turcji - pilot zwykle pracuje, więc niewiele wolnego - ale każdy niemal wolny dzień - krótkie autostopowe wyprawy po okolicy - i plany - podróż. Koniecznie. I wreszcie ten dzień nastaje...

Przechodzimy do pamiętnika :)

Dzień 1 KEMER - SIDE - Pierwsze w historii Riwiery przetaczanie walizy z Kemer do Side



Kemer jest niesamowicie piękne. Wapienne (a więc kształy niezwykłe) góry Taurus porośnięte pinią i najwyższa cudna Tahtali, góry schodzące wprost do morza - lazurowego, turkusowego, rajskiego. I w tych górach,  wtej zieleni ruini tajemniczej Likii, antycznej, nie do końca poznanej, przewodniki mówią - muzeum pod otwartym niebiem. I samo Kemre - maleńskie miasteczko posród tych cudów, nasz dom przez ostatnie kilka miesięcy. Wcale nam nie żal, nie szkoda, bo zew podróży daje więcej radości niż pożegnania smutku. Opuszczamy nasz "lojman", nas dwie, dwa wielkie plecaki i waliza - gigant. Tą walizę zamierzamy zawlec do Side, 120 km dalej, gdzie mieszka Aga,która się nad nami zlitowała i zawiezie ją do Polski. W walizie są całe nasze tureckie majątki, wszytsko co nie przyda się w podróży, czyli nie potrzebne, ale szkoda wyrzucić. Waliza wygląda na koszmarnie wielką i w ogóle nie wiaodmo jak się za nią zabrać. Walizka to najdurniejszy wynalazek na świecie. Po co w ogóle coś takiego? Wszyscy powinni mieć plecaki.
Kasia wywozi nas na wylotówkę - pyta, czy na pewno damy radę. Nie mamy wyjścia. Jeszcze nie łapałyśmy stopa z takim bagażem... Marnie widzimy szanse na załapanie czegoś patrząc na nasze "obozowisko". To może zmieścić się chyba tylko do ciężarówki. Robimy pierwszy (oby udany) przejazd stopem z walizką na trasie Kemer - Side. I ledwo wyciągamy rękę nad naszym kramem - już pisk opon. Kierowca wcale nie przejął sie naszymi plecakami, torbami, walizą. Wsadza wszystko do bagaznika. No tak, Turcja. Raj dla stopowiczów. Tu im gorzej - tym lepiej. Im teoretycznie trduniej złapac stopa, tym więcej ludzi się zatrzymuje - bo trzeba pomóc... Więc waliza zamiast utrudnić życie, ułatwia... No, ale to Turcy, cięgle na nowo szokujący gościnnością, pomocą i chwała im za to - zatrzymjaą się zawsze, z walizą, z dwiema, ze słoniem nawet by nas chyba zabrali....
Kierowca wiezie nas na autobus miejski, który wywiezie nas na drugą stronę Antalii - na samą wylotówkę. Antalia, miasto piękne, cel naszych niedzielnych wypadów, ale miasto duże i długie, i jeśli stopowicz utknie, a nie zna miasta, może mieć problem. Nawet jak zna, ale ma walizę, też może mieć problem. Ale nasz kierowca o wszystkim pomyślał. Więc przetaczamy się autobusem, wysiadamy na wylotówce, po drugiej stronie miasta - i znowu - ręka jeszcze dobrze nie wyciągnietą i już mamy stopa. Tym razem kierowca turystycznego busa, wraca z lotniska (bez turystów oczywiście) - więc miejsca dla naszych bagaży aż za nadto. Do samego Side :) A miało być tak ciężko...
Walizka dowieziona, przyjęta przez Age, dostarczenie do Polski obiecane - spędzamy noc w Side. Pożeganie :) Jak na razie wszystko idzie dobrze. Dzień pierwszy zaliczony i oceniony pozytywnie.


DZiEŃ 2 - Od razy zboki - czyli mamy szczęście bo wbrew obiegowej opinii o zboka tu trudno...


Teraz już podróż na poważnie. Dziś wyjedziemy z Riwiery.
I coś nas Riwiera nie chce puścić. Nie mamy walizy, a tu parę minut łapania i nic. (w Turcji parę minut łapania to baaardzo dużo ;) Z paru robi się parenaście, a to już skandal. Może trzeba się wrócić po walizkę?
W końcu jest samochód, kierowcy jadą do Mersinu - więc podrzucą nas tylko kilkadzisiat kilometrów do najbliższego skrętu. Odbiją na północ, a my pojedziemy wąską, krętą drogą nadmorską. Kierowcy tacy, co do których ma się od razu mieszane uczucia, niby sympatyczni, ale tacy hm... rzec by można "zbokowaci". Mówią tylko po turecku, a najcześciej używanie słowo to "przyjaciel" - w troszkę zapewne innym znaczniu niż byśmy chciały. Ale Turcy to zboki - gawędziarze (ten temt już na blogu walkowany), generalnie Turcja autostopowa to kraj bardzo bezpieczny, więc nie przejmujemy się potencjalnymi zamiarami "romantycznych" kierowców. Turcy czasem lubią pokomplemetować, nawet czasem coś poproponować, ale zwykle jasne i wyraźne NIE wystarczy.
Po kilkunastu minutach nasi kierowcu, stwierdzają widocznie, że nasze towarzystwo jest tak znamienite, że pojadą inaczej niz planowali, czyli nadmorską drogą, żeby zwieźć nas do Anamuru. Mówimy, że nie musza, ale jak chcą to ok. WIęc jedziemy, mijamy Alanię (dwa sezony ;), potem kończy się świat hoteli, a zaczyna Turcja :), nagle z zatłoczonych kurortów wjeżdżamy w małe wioski, wielkie uprawy bananów, tureckie miasteczka. I cudne krajobrazy, jedziemy krętą drogą, nad samym morzem, wysoko coraz wyżej (nasi kierowcy wydają się zdziwini, pewnie lepiej by im było na autostradzie, ale cóż...) - zakręty są coraz ostrzejsze, droga coraz wyżej, widoki coraz lepsze, samochód coraz gorzej sobie radzi. Ale naszym romatykom niewiele to przeszkadza, ciągle oopiwdają o naszej wielkiej urodzie i ich jeszcze większej chęci zaprzyjaźnienia się. Gdy chęć staje się zbyt wielka (na nodze DziFisza ląduje łapa jednego z z nich) postanawiamy opuścić towarzystwo. Mówimy, że koniec, dość, jak nie rozumieją nie po turecku to ich problem, wysiadamy. Kierowcy zdzowni - przecież specjalnie dla was jedziemy inną drogą, tylko troszkę (czego?), my ostro, że nikt im nie kazał. Że ta droga taka zła. Wiedzieli chyba. Że my takie piękne, a oni samotni. Na to poradzić najmniej możemy. W końcu, po prośbach, przechodzą do biznesu. Proponują 50 lira. Po wybuchu śmiechu (tak nas ubawili, wybuch absolutnie nie udawany) włącza się nam tryb wkurzenia - kim ich zdaniem jestesmy? Czy austostopowiczki to prostytutki? Czy nie uważają, że ich propzyccja nas obraża??? Każemy natychmist się zatrzymać - co oczywiście robią - przy okazji w pieknym miesjcu, na klifie i wyciągamy plecaki. Kierowcy przepraszają, mówią, że żartowali, pokazują dokumenty - Żony priecież mamy! - proszą, żebyśmy wsiadały - Co tu na odludziu zrobicie? Mały ruch, a jak nic nie pojedzie? Nie dotknieyi was, nic więcej nie powiemy.... Nie możemy was tu zostawić... Łaskawie wsiadamy z powrotem. W sumie jeszcze może kilkadziesąt minut... Kierowcy dotrzymują słowa, koniec tematu "arkadasz" (pisane fonetycznie - oznacza przyjaciel, keidy używa go kierowca - coś więcej...). Opowiadają o sobie, o rodzinach, pytają, czy nie jesteśmy głodne... Jeszcze raz przepraszają. My jeszcze raz opieprzamy. Powini się nauczyć - jest różnica między autostopewm a domem publicznym!
WYsiadamy w Anamurze - słynnym z twierdzy, pieknej, wielkiej, wchodzącej w morze - ale że twierdzę juz zwiedzałyśmy wiele razy, teraz omijamy, jedziemy do antycznego Anamurionu - w przeciwieństwie do twierdzy często pomijanego - a szkoda. Antyczne miasto, nad samym morzem (całkiem fajna plaża, ale mamy fale), światnie zachowane, szczególnie ciekawa nekropolia, ale i trochę mozaik, mury na wzgórzach - wow, pozytywne wielkie zaskoczenie.
Od głównej drogi jest kilka kilometrów do ruin - i gdy tylko w droge skręcającą do Anamuru wkraczamy zatrzymuje się samochód - Anamurion? podrzucę was. Kierowca wiezie nas (chyba tam nie jechał) pod samą bramę miasta. Kupujemy bilety (za 3 zaledwie lira cena do jakości - bardzo korzystna) - pan bilecierz zachęca, żeby zostawic pod jego opieką plecaki, a gdy wracamy zaprasza na herbatę - parzy szałwię (a Dzifisz narzekał dziś na gardło - tak to jest w podróży - dostej się zawsze to, co potrzebne), Anamurion jest duży, piekny, ciekway, i pusty - jesteśy jedynymi turystkami więc zasiedziałyśmy się  i jest już późnawo - Rozbijcie sobie namiot w ruinach - polaca strażnik. - Niedlako stąd jest sklep, zróbcie zakupy i sobie gdzieś postawcie namiot, miejsca nie zabraknie, ja kończę prace i jadę do domu, ale nikt tu nie chodzi w nocy.
Speałnia się małe "marzonko" spać w antycznym mieście. I zaproponwał je sam jego straznik ;) więc w dodatku śpimy legalnie.  Strażnik, zanim pojechał, tak ni stąd ni z owąd pokazał nam zamglony ląd, na który zupełnie nie zwracałyśmy uwagi - TO Cypr.
To chyba znak. Kierunke obrany - dobry. Zatwierdzony :)
Robimy zakupy, znajdujemy sobie polankę wśród marmurów, niedleko murów miejskich. Pijemy piwo (za drugi dzień podróży), oglądamy (działają nam jeszcze baterie w laptopach) film...  Życie jest piękne...






















DzieN 3
Annamur - Tusucu - Uważaj o co prosisz!
Wstajemy - jakie to szczęście spać w namiocie budzić się i za chwile wyjść boso na trawe, widzieć niebo i słońce.... I anayczny Anamurion, Nie dość nam miasta, jeszcze zwiedzamy - przemierzamy nekropolię - imponująca zresztą. Wychodzimy an wylot, i zaraz mamy stopa - 2 kierowców, czego potrzebujemy z rana? Kawy. A człowiek dostaje to, czego potrzebuje (i zwykle nic więcej ) - kierowcy zabierają nas na pachnącą kawę. A potem wiozą spory kawałek, do miasteczka. Mają jakś firmę handlującą czymś związanym z rolnictwem. Oczywiście nie zbokują się ;) ten wczorajszy to tylko wypadek przy pracy :) A potem zatrzymuje się nam półciężarówka, przemiły kieorwca, chce nas zabrać na obiad, koniecznie. W Tasulgu bierze nas do restauracji, pyta co lubimy (samo mięcha, oczywiście wybieramy kurczaka - DziFisz dziś z rana powiedziała, że chce kawę i mięso - i proszę!!!). Kierowca krzywi się - kurczak to nie jedzenie, i zamawia kozę. Potężny talerz mięsa (koziego, paskudnego, po co Dzifisz mówił o mięsie, i w dodtaku, żeby nie zrobić kierowcy przkrości trszeba jeść), sałatek, jogurtów, najróżniejsze przystwaki. Jemy, kierowca z nami, płaci rachunek, a potem żałuje, że nie ma więcje czasu - jedzie do Mersinu, poakzuja nam jeszcze, gdzie można kupić bilty, skąd odpływa prom.
Idziemy do biura biletowego, kupujemy bilet (drogo - drożej niż samolotem, ale świadomie wybrałyśmy prom, większa przygoda, a poza tym okazuje się, ze 150 km pokonuje w jakieś  9 godzi n;) - prom odpływa późnym wieczorem, więc mamy jeszcze czas, pochodzić po miasteczku, pogapić się w morze, poczytać. Choddzimy po Tasucu - i z miasta pamiętamy przeczyste morze i kolorowe sieci, które wieczorem czyszcą rybacy...
W biurze promowym poznajemy Teresa. Zaczepia nas słysząc polski. Ma plecak, namiot, płynie, jak my na Cypr. Jeździ stopem, śpi na dziko - nie ma konkretnych planów... Jak i my... WIęc jest nas troje.... Teraz jest z Ukrainy, od kilku tygodni w podróży.
Póżnym wieczorem pakujemy się na prom, wjeżdżają ciężarówki, pasażerowkie układają się na siedzeniach.... Po północy odbijamy... Mówi do widzenia Turcji, Azji (bo geograficznie Cypr to już Europa)... Jutro będziemy an Cyprze...





2 komentarze:

Unknown pisze...

Czyyyyytam.... nie wiedzialam, ze ty taki talent pisarski masz.... ;)

uczi pisze...

Piękne fotki..