piątek, 27 grudnia 2013

Bellapais - Byffavento

DZIEŃ 7 - Nie zawsze ma być łatwo - a co wtedy zrobić? Położyć się na trwie i gapić się w niebo ;)



W świecie Islamu niedługo zaczyna się wielkie święto - Święto Ofiarowania - Kurban Bayram. Upamiętnia ofiarę jako Abraham miał, na życzenie Boga złożyć z syna - w Biblii jest tu mowa o Izaaku, Muzułmanie uważają, że było to Ismael. Tego dnia zabija się barana, krowę, tudzież inne zwierzę - i konicznie należy podzielić się mięsem - z sąsiadami, z biednymi. To święto wiary, bo Abraham zaufał i był posłusznyb Bogu, nie żałując Mu nawet syna ale i święto dzielenia się - nikt nie może tego dnia być głodny, każdy, kto ma musi się podzielić... Więc trzy dni święta, wypada jakoś w środku tygodnia, więc będzie bardzo długi weekend. Spodziewamy się w związku z tym utrudnień w łapaniu stopa....

I utrudnienia są - nie trzeba była tak chwalić Cypru - mruczy Teras. łapiemy dość długo - nie to, że nikt nie chce się zatrzymać, nic nie jeździ, a jak już - pełne. Za nic się nie wciśniemy. Ale przecież nigdzie nam się nie spieszy... - Teras - nie spieszymy się, nic na siłę - śmiejemy się. Obok maleńki sklepik i przyjechał wóż dostawczy, i kierowca podchodzi. - Dziś wam będzie ciężko, podwiozę was choć do miasteczka - i ładujemy się na proszki, kremy, mydła. W miasteczku szansa na stopa jest większa, przynajmniej coś jeździ - Teras chce pozwiedzać, jest tu muzeum ikon w starym kościelee, a my mamy ochotę poleżeć na trawie, pogapić się w niebo i poczytać (jesteśmy szczęśliwymi posiadaczemi elektronicznych książek - najlpeszego chyba wynalazku na świecie i ciągle czytamy :). Więc leżymy - ludzie pozdrawiaja nas, ucinają krótkie pogawędki. - Jestem Kurdem, przeprowadzilem się tu kilka lat temu - zaczyna swoją historie mężczyzna. Pogadamy o Kurdach, Turcji, Cyprze. Naprzeciwko jest turecka jednostka wojskowa - żołnierze machają nam. Dobrze czasem nic nie robić, tracić czas, po prostu poobserwować... Na tym też polega podróż - a tego większość ludzi nie rozumie się do razu. Niedoświadczeni, młodzi podróżnicy chcą wszystko zobaczyć, wykorzystać każdą chwilę. Wstwać rano, biegać, zwiedzać, zobaczyć wszystko, sfotografować każdy zabytek, nie tracić ani chwili.  I przegapiają najważniejsze - zwyczajny świat, zwyczajnych ludzi, zwyczajne miejsca. Dlatego czasem nie chce nam się iść do muzeum, wolimy pogapić się na ulice, pomachać żołnierzom... Wtedy może więcej zrozumiemy z Cypru.

Teras wraca i zaczynamy łapać - wracamy sie w stronę Kyrenii (innej drogi nie ma ;) - planujemy rozbić się gdzieś na plaży, pokąpać, pocieszyć życiem. Zatrzymuje się nam się miejscowy farmer, częstuje granatami, wielkimi, soczystymi - teraz jest pora na granaty. Potem starszy Anglik bardzo dobrym samochodem, mieszka tu od wielu lat, zna każdą piędź cypryjskiej ziemii - jedzie dziś do kasyna. Pytamy o dziką plażę. - Dzikiej przy Kyrenii nie znajdziecie, ale jest jedna, przepiękna, piaszczysta, mało znana, a obok jest opuszczony hotel, gdzie możecie rozbić namiot - radzi.

Plaża naprawdę jest super. Jak z turystcznych folderów. Piaszczysta, przeczysta woda. Nie ma wielu osób, wchodzimy z plecakami, rozkładamy się. Więc będziemy się lenić, kąpać, pływać. Porem znajdziemy miejscówkę. Wieczorny rytuał, rozstawianie namiotów, gotowanie (dziś soczewica), cypryjska brandy i dyskusje. O czym byśmie nie rozmwiali, zawsze schodzi na religię ;) Mieliśmy dzień lenia. Dzień nie spieszenie się i akceptowania, że czasem trzeba powoli.

W podróży czas leci całkiem inaczej. Dopiero tydzień - a nam wydaje się, że o wiele, wiele więcej. Każdego dnia nowe doświadczenie, nowe miejsce, nowi ludzie. W pracy tydzień leci jak pstryknięcie palcem. Tu, każdy dzień to epoka. Chcesz żyć dlużej? Podróżuj! Zwolnisz czas...

DZIEŃ 8 - Dzień lenia cd

Wstajemy, jedziemy - planujemy na dziś opactwo Bellapais z XII wieku. Stop znów łatwy, mimo, że czuć w powietrzu święto. Ktoś podwozi nad do Kyernii i wywozi na wylot, w stronę opactwa, potem znowu kilka kilometrów, a potem młoda Angielka, nauczycielka sztuki w miejscowej szkole (uwielbiam Cypr!) wiezie nas pod samo opactwo. Widzimy z góry Kyrenię, dziś przejrzystość jest tak wielka, że widać nawet góry Turcji.
Opactwo znane, sławne, miasteczko piękne. Tu mieszkał w latach 50. angielski pisarza Lawrence Durell, tu powstały "Gorzkie cytryny" - książka o Grekach, Turkach, żyjących jeszcze razem, o osiedlającej się tu angielskiej elicie kupujących, jak i on piękne domu w rajskim zakątku i - w końcu - o zaostrzającym się konflikcie, o zamakchach, o strachu....







I znowu - rewelacyjne widoki. Tylko wstęp drogi (czy oni wszyscy powariowali z tymi cenami???). Wyznajemy grzech - oszukaliśmy, weszliśmy we troje na jeden bilet.... A potem znowu stopem - tym razem zatrzymuje się autobus turystyczny (pusty), kierowca specjalnie nadrabia drogi, żeby zawieźć nas pod skręt na kolejną twierdzę, którą chcemy zobaczyć - wjeżdżamy w góry, Bes Parmak na wyciągnięcie ręki - cudny ten Cypr..... Mamy kilka kilometrów pod górę do zamku... Dobra - kontynuujemy dzień lenia (tydzień lenia? całe życie lenia?  - rozbijamy się tutaj - szukamy miejscówki, nie jest łatwo, bo stromo - ale znajdujemy polankę - znowu genialna miejscówka, z widokiem na Bes Parmak, z widokiem na góry.





Wieczorem nagle zaczynają jeździć samochody - po co? Co tu szukają? Postanawiamy, jest już zupełnie ciemno - rozjerzeć się po okolicy - i... Przechodzimy drogę i parenaście metrów dalej natrafiamy na punkt widokowy. Przyjeżdżają tu samochody, młodzi ludzie, pary - popatrzeć na rozświtlonę Nikozję... WOW.
W nocy odwiedza nas lis, więc rano będziemy szukać różnych rzeczy (które nieopatrznie zostawialiśmy pod namiotem). Na szczeście sa tylko rozwleczone, nic nie zginęło. A jakby - byłby problem - lis m.in. wywlókł mi trampka. Byłby Cypr na boso...

DZIEń 9 - Zamki i plaże

Rano wstajemy, wspinamy się na twierdzę Buffavento - położona jest prawie 1000 m.n.p.m. Jej nazwa znaczy - Ten, co przeciwstawia się wiatrom... Na szczęście dzię nie wieje, mamy (jak zwykle) świetną pogodę... Choć, gdy wdrapiemy się wyżej, zobaczymy, że od strony Turcji zbierają się jakieś dziwne chmury...

Plecaki zosatwiamy w krzakach (i tak musimy tędy wrócić...). Nie łapiemy stopa, droga jest cudna, genialne widoki, zesztą dziś mało kto jeździ. Więc mamy mini-trekking. Tylko wody zabraliśmy za mało.... tak, niech żyje zapobiegliwość... Jako bardzo doświadczeni podróżnicy nie wiemy, że idąc w cyprysjkie góry trzeba mieć zapas wody...

Twierdza piękna, widoki - jeszcze lepsze - znowu jesteśmy wysoko, na dachu Cypru... Widać inne, "bliźniacze" (trojacze chyba powinno być, bo sa trzy) twierdze - St Hillarion, gdzie byliśmy i Kantarę, gdzie się wybieramy - chodzimy po ruinach, oglądamy widoki, cudnie, cudnie. Jesteśmy prawie sami.













Schodzimy, marząc o wodzie - nic nie jeździ, ta twierdza choć też wspaniała jest o wiele mniej popularna niż ukochany przez turystów St. Hilarion - więc stopa nie ma... Troje turystów umarło z braku wody na Cyprze... Ładnie.... Schodzimy na dół, niedalko naszej miejscówki jest restauracja - gdzie mają wodę! Pijemy jak wielbłądy. Łapiemy - znowu od razu mamy samochód - mężczyzna cały wyładowany, ale nie widzi problemu - przekłada wszystkie rzeczy (wiezie nawet dywan) i jakoś znajduje nam i naszym plecakom miejsce. Jedziemy sporo (w kierunku wschodnim, planuejmy zwiedzić jeszcze jedna twierdzę, a potem kojeny Pipek, o którym już marzy i przeżywa DziFisz) - kierowca zostawia nas nad morzem (przewodnik pisze, że tu są najbardziej malownicze plaże tej części wysypy) - znajdujemy jakieś ruiny (jakby kościół, na pewno bardzo stare... ) - właściwie same ściany - postanawiamy rozbić się w środku - nikt tu nie chodzi, mury ochronia nas od wiatru - i jaka miejscówa! Przed nam plaża... Kąpanie :)




Postanawiamy podjechać z DziFiszem do sklepu (zatrzymuje się mam ten sam kierowca, który nas przywiózł - a martwimy się czasem, że nigdy już nie spotkamy naszych dobroczyńsców ;) - robimy zakupy (dziś planuejmy wyżerkę) - wracamy stopem (jak zwykle pierwszy samochód). Gotowanie, pływanie, pranie, dyskusje.

W nocy znów Teraz choddzi z kijkiem i mówi, że jest lis. Śledzi nas? ;)

Ale się rozleniwiliśmy....

Brak komentarzy: