wtorek, 24 grudnia 2013

Kyrenia - St.Hiliarion - itp :)

TRZY PIERWSZE DNI NA CYPRZE _ ODKRYCIA :)  (ZADAMAWIAMY SIĘ :)



DZIEŃ 4
Kyrenia - Nikozja - Kyrenia - Pierwsza noc na Cyprze


Prom pokonuje niecałe 200 km między Turcją a Kyrenią w rekordowym czasie 9 godzin.

Więc - ja jeszcze śpię, a Dzifisz i Teras pstrykają zdjęcia przybliżającemu się wybrzeżu Cypru. Nasz plan, nasze marzenie zaraz się spełni - Cypr. Dlaczego? A dlaczego nie? Żeby zobaczyć, czy Cypr to tylko plaże? Bo pracujemy tak blisko, że wstyd tu nie zaglądnąć?

Na początku widać góry, majstetayczny Besparmak (co po turecku znaczy pięć palców), gdybyśmy mieli sokoloe oko, dostzreglibyśmy twierdze na szczytach gór. Potem miasto, coraz bliższe, wspinające się w górę, a potem widać już potężną twierdzę w Kyreni, niemożliwe czyste morze. I port, w którym wysiądziemy. Wychodzimy, wyjżdżaja TIR-y, wiozące z Turcji niemal wszystko. Z Cypru wracają zwykle na pusto.

Kyrenia, portowe okolice, idziemy w kierunku wielkiej twiedzy, która tak pięknie, dumnie witała nas z morza. W kasie, gdzie sprzedają bilety (dość zresztą drogie) zostawiamy plecaki (na 2, 3 godziny - zapewniamy), idziemy sprawdzić, czy to prawda, że piwo kosztue 2 lira (Prawda!!! W Turcji - 5 lira, już nam się podoba! -dla jasnści 1 turecka lira to ok. 2 złote), sprawdzamy, czy woda taka czysta, jak wszyscy mówią... Wpadamy prawie pod samochody (prawostronny ruch!).




I coś nas ciągnię - gdzieś pojechać, zobaczyć więcej, popróbować stopa - podróżnicza niecieroliwość. Jakoś nam na pierwszy dzień sama Kyrenia to za mało. Więc wychodzimy na wylotówkę - i zaraz zatrzymuje się wielka ciężarówka (była z nami na promie) -rozsiadamy się, cieszymy się z dobrej wróżby (autostop zapowiada się dobrze...) - kierowca, z Turcji oczywiście jedzie do Nikozji. Nie planowaliśmy dziś stolicy Cypru (jedynej na świecie stolicy podzielonej międszy dwa kraje zresztą) - ale - dlaczgego nie? Cypr jest mały, wszędzie blisko, zdążymy.... Gdy wyjeżdżamy w góry widzimy na zboczu wzgórza gigantyczną turecką flagę. Ale szybko oduczymy się mówić "Cypr turecki" - choć tak zwykliśmy mówić w Turcji. Tu to nie tylko nieprawne politycznie, ale i miejsocwi tego nie lubią - mówią się Cypr Północny a mieszkańcy to Północni Cypryjczycy. Nawet jeśli ich rodzice, a nawet oni sami urodzili się w Turcji (rdzennych Cypryjczyków, tych którzy za Osmanów przyjęli Islam, co stało się jedną z przyczyn konfliktu mieszka tu niewielu). - Każdy może tu się osiedlić - mówi turecki kieorwca. - Lepsze pieniądze. Może trochę drożej, ale z pracą nie ma problemu. Tylko gorąco... Ale Turków osiedla się tu coraz więcej i więcej... Kierowca tłumaczy zawiłości cypryskiej polityki, a my podziwamy góry. Teras śmieje się - Fajnie się z wami podróżuje. Lubię taki sponotan....



Kierowca zostawia nas na przedmieściach. Trzeba podjechać autobusem miejskim - wszyscy pokazują i podkreślają, że jest za darmo. Wsiadamy i pytamy po ile bilet - i kierowca potwierdza - miejsckie autobusy w NIkozji są za darmo. Coraz bardziej nam się podoba.

Plączemy się po starych uliczkach, otoczonych częściwo zbudowanym przez Wenecjan murami miejscki - tak własnie w głebokiej podświadomości wyobrażałam sobie Nikozje, białe domki z kolorowymi okiennicami, w nich kwiaty, wąski uliczki, wszytsko trochę zaniedbane, robimy WOW przed katedrą św. Zofi i- piękny, francuski gotyk, dziś meczet (spotykamy nawet polską wycieczkę), podchodzimy pod granicę (właściwie cała Nikozja to granica...). Przykro nam, że Teras, obywatel Ukrainy nie może przejść na drugą, unijną stronę. Potrzebuje wizy. WIęc chodzimy po "tureckiej" (znowu niezbyt to poprawnie politycznie) stronie. WIęc starówka, zabytki, antyczna brama, leniwie snujący się żołnierze, bazar, trochę turystów. Bardzo dużo studentów z calego świata. - Cypr Północny to dobre miejsce do studiowania - powie nam kierowca, wiozący nas do Kyrenii. - Władze robiw wszytsko, aby ich tu ściągąc. Uniwersytety sa coraz lepsze i o wiele tańsze niz podbane w innych krajach, infrastruktura dobra - przejeżdżamy koło zadbanych kampusów. - Najczęściej to młodzież z krajó muzułmańskich, z Afryki, Azji, ale nie tylko...  W ogóle jest tu wiele ludzoziemnców - każdy może tu przyjechać, nie mamy wiuz, ograniczeń. Znam rodziny, które spotykaja sie tutaj - Jak to? - Mam znajomych Irańczyków, część nie chce, nie może wjechac do Iranu, mieszkają w Wielkiej Brytanii - wyjaśnia. - A co, co zostali w Iranie, nie mogą wjechać za Zachód, bo nie dostaną wizy. Więc spotykają się tu...


















Wracamy do Kyrenii - w końcu zostawiliśmy tam plecaki. Znowu łatwy autosop - tym razem miejscowy - podkreśla (mówiąc po turcecku), że choć jego dziadkowie są z Turcji, on jest "północnym Cypryjczykiem".
Odbieramy plecaki - kiedy zrobiło się ciemno? Podróżowanie w jesieni ma tą wadę - szybkie ciemności. Gdy śpi się pod namiotem - co robić? Czytac do latarki? Rozmawiać? Snuć niekończące się dyskusje? Gotować? Pić północnocypryskie brandy (calkiem niezłe).  No tak, tym będziemy się zajmować....
Niemal w centrum Nikozji sa jakieś nieużytki, krzaki, ogrodzone, zakaz wstępu - czyli dobre miejsce dla nas. Rozbijamy namiot. Robimy zakupy. Na Północnym Cyprze jest tani alkohol, ale drogie jedzenie. Ale jakoś damy rade - Taraz wyciąga palnik i butlę gazową (wygląda to jak mała bomba, Taras śmieje się, że nie mamy się czego bać, bo jest chemikiem. Tak, zapomniałyśmy, że przy chemikach butle z benzyna nie wybuchają...). Gotujemy zupe, makaron - Teraz ma takie zapasy jedzenie, jakby wybierał sie na koniec świata. Planujemy, że nauczymy go troche tureckiej kuchni - układamy "menu" na najbliższe dni - zupa z cieciorzysy,  z soi, soczewicy. Ale będzie wyżerka...

Na długie jesienne wieczory....


Nic nie ustalamy, ale wiemy, że będziemy na razie podróżować we trójkę. Będziemy gotować, razem szukać miejscówek a nocami toczyć niekończące się rozmowy. Taras opowiada o górach, Huculszczyźnie, skąd pochodzi, o tym, że przez wiele lat miał stałą prace, ale rzucił ją i wybrał podróżowanie, pracuje dorywczo, podróż, praca, podróż... Snujemy plany, wymieniamy doświadczenia. Jest dobrze.

DZIEN 5 - Co wyjdzie jak skrzyżujemy Turcję z Anglią?
Odpowiedż - Północny Cypr.

Takie nasze wrażenie - a najlepiej widac to na drogach - turecki chaos i szaleństwo i angielska uprzejmość drogowa (kierowcy wyprzedzają się na trzeciego pędząc w centrum miasta aby na widok pieszego zbliżająego się do drogi natychmiast zahamować) - angielskie towary, "off licency, puond - shopy i tureckie kebaby...  Mają nawet cidery, i obom turecka anyżowa raki. Chodzimy po Kyerni - wow, jak w Angli, wow jak w Turcji - czyli jak w Północnym Cyprze. I mnóstwo cudzoziemców - studentów, pracowników hoteli. Tureccy turyści - tacy, którzy chcą złapać jeszcze trochę lata, i tacy, którzy przyjeżdżają do kasyn, taniego alkoholu i innych uciech, których brak w Turcji.

Idziemy za miasto, nad którym góruje cudny zamek - St. Hillarion - pierwowzór tego Disneyowskiego i dziś postanawiamy się tam wybrać. Można drogą, samochodem, ale nam zachciewa się wspinaczki - więc idziemy w stronę góry, aż kończą się ostatnie osiedla. Pytamy w domach (willach), czy da się dojść. Starsza Anglieska,  wysyła do sąsiada - Myślę, że nie, ale on miejscowy, więc powie. Pukamy we wskazane drzwi. Piekny, bogaty, zadbany dom - starsza Angielka z pieknym brytyjskim akcentem, typowa dama, taka jak powinna być,  i mąż Cypryjczyk (chyba sporo młodszy) - tłumaczą, że musimy drogą, bo inaczej się nie da - za stromo, a po drodze baza wojskowa, więc nawet jak mamy sprzęt wspinaczkowy, nie damy rady, zagrodzone. Zapraszają do środka, dom utrzymany mocno w angielskim stylu, zadobay ogród, częstują domowej roboty sokiem pomarańczowym. - W tej dzielnicy mieszkaja sami Anglicy, głównie emeryci - tłumaczy gospodyni. - Albo mieszane pary, jak my - i opowiada, jak cudowny jest Cypr, jak o wiele jest tu szczęśliwsza niż w Anglii.

Posłuchamy - wracamy się do drogi, podjeżdżamy autostopem (super łatwo, drugi kieorwca, choć wcale nie jedzie podwozi nas serpentyną pod sam zamek) - a malowniczy zamek, nasz pierwszy północnocypryjski - WOW  - naprawde jak z bajki. Wyląda jak dekoracja filmowa, choć oczywiście twierdza nie miała ładnie wyglądać, ale w XII wieku francuscy Krzyżowcy zbudowali go, aby strzec sweogo miniaturowego cypryskiego królestwa przed Muzłanami (przy okazji uciskali i ciemiezyli lokalne grekokatolickie chłopstwo - dlatego kilkaset lat póxnien armie Osmanów były dla lokalnej ludniści bardziej wyzwoleniem niż kolejną okupacją...). Tak - tu, rozgrywały sie wielkie intrygi - Krzyżowacy, Ryszard Lwie Serce, Templariusze.... Sceneria idealna...

Podziwamy, bo wiele tu do zobaczenia. Przy oakzji całkowicie demokretycznie postanawiamy "zaliczyć" wszystkie, a przynjamniej najważniejsze zamki północnocypryjskie. I jesli sam St. Hillarion sam to w sobie to rewelacja, to widok... siedzimy i mamy u stóp cały Północny Cypr. Widać góry, morze, Kyrenia, statki, Turcję nawet... Siedzimy i wcale nie chce nam się schodzic na dół...
















































No, ale schodzimy, znowu podjeżdżamy stopem, Angielka trozkę zdenerwowana - Tak długo was nie było, myślałam, że się coś stało... Postanawiamy jechać jeszcze dziś na zachód - i - znowu super łatwy autostop - mimo, że jest nas 3 ze sporymi plecakami ;) Po drodze kierowca pokazuje nam zapore -  na Północnym Cyprze nie ma wody, to wielki tu problem. Ale niedawno Turcy zbudowali podmorską rurę (tunel chyba), którą słodka woda trafia na Cypr - Tu włąsnie jest jej "ujście" - tłumaczy kierowca. - Niedługio Cypr będzie zielony - mówi z dumą. Trafiamy do małego miasteczka, na szybko wiedzamy jeszcze stary grecki kościół - w środku sala prób - młodzi ludzie próbują musicalowe figury. Pozwalają wejść, popatrzec. Na ścianach lustra, gdy mocno przyjrzeć się, czasem można zobaczyć wyblakłe ślady fresków.




Podjeżdżamy jeszcze kawałek. Rozbijamy się na dziko - gotujemy - to nasza dopiero druga noc? A czujemy się, jakbyśmy tu byli już tak długo.... I jakbyśmy się znali z Terasem pół życia... Dlaczego ludzie w poróży stają sie sobie tak szybko bliscy? Może dlatego, że mamy mało czasu - że za kilka, kilkanaście dni, każdy pojedzie w swoją stronę i nie wiaodmo czy i gdzie się jeszcze zobaczymy.... Może...

Kolejna miejscówka tym razem farma :)


Teraz mówi dość dobrze po polsku, wszyscy znamy rosyjski - moglibyśmy mówić po "słowieańsku" - a rozmawiamy po angielsku...  Dopiero dziś to odkrywamy - dlaczego rozmwiamy po angielsku? Wprowadzamy zakaz anielskiego - mówimy po polsku, ukraińscku, rosyjsku.

DZIEŃ 6 - DziFisz ma plan na Cypr -zaliczamy PIPKI

Wstajemy, jemy śniadanie, piękna pogoda, czyste niebo.... DziFisz studiuje ulotki z biura informacji turystycznej jeszcze z Keryeni (sa nawet po polsku!) i mapę - i postanawia - Będziemy zaliczać wszytskie twierdze, jak chcecie, ale też - jak ja chcę - wszystkie PIPKI! - Co?? - Pipki - obwieszcza Dzifisz - pokazuje najbardziej wysynięte na wschód, zachód, północ, południe kraniuszki Cypru. WYpada zapytać - dlaczego. A Dzifisz na pewno powiedziałaby - a dlaczego nie? :) Oki, będziemy zaliczać Pipki. Może nam uda się dziś pierwszy, najbardziej wysunięty na wschód...

Jesteśmy niedaleko do miasta Soli - udajemy się tam (autostop jest tak łatwy, że az nudny, prawie nie czekamy, wszyscy mili, uprzejmy, zwykle mówią po angielku, a jak nie, umierają z zachwytu na nasz łamany turecki) - miasto Soli słabo zachowane, kilka mozaik, wstęp drogi. Ale jest toaleta (porządne mycie, takie z głowami, bo od promu nie mielismy okazji ;), stolik, na którym gorujemy wodę na chińskie zupki (tzreba zjeść, wleczemy je jeszcze z Turcji). I gdy tak jemy podchodzi Angielka w średnim wieku. Jest sama, jeżdzi wynajętym samochodem, które tu widac od razu po czerwoanych rejestracjach (i które, w przeciwieństwioe do miejscowych nie zatrzymują się stopwiczom). - Macie samochód? Chyba nie? Jeździcie stopem? Zapraszam - i jestesmy w samochodzie. Jest ostroniebieski (jak morze tu, dlategi wybrałam taki kolor - śmieje się), maleńki, więc postanwiamy zosatwić plecaki pod opieką kasjera - Angielka przedstwaia nam swój plan- miasto Veni, kilka punktów widokowych, wioski, podjedziemy pod granicę.... Lepiej być nie może. Mamy zaplanowany cały dzień :) I zobaczymy więcej nawet niż planowaliśmy! Czasem Anglicy spadają z nieba! (w niebieskich samochodach)



Nasza dobroczyńczyni podróżuje sama - czy lubię? Nie wiem, cięzko mi znależć toarzysza podróży, każdy chce zwiedzać, ale jak przyjdzie co do czego.... Jeeżdżę sama, macie szczęście, że macie podobanycb do was przyjaciół. Moi jeżdża na wycieczki, nie wyobrażają sobie pojechać samodzielnie gdziekolwiek... A ja wybieram sobie kraj, kupuję bilet, na miejscu szukam taniego nocclego, wynajmuę samochód, albo jeżdżę autobusami... Angielka zwiedziła tak kawał świata. Ostatnie kilka lat pracowała w Arabii Saudyjskiej - najgorsze lata w moim życiu - śmieje się. - Dobe pieniądze, ale to nie jest miejsce dla samotnych koboei... Teraz wróciła do rodzinnego Londynu - probuję się na razie jakos odnaleźć. A że Londyn męczy, kupiłam tani bilet i jestem tutaj...

Jedziemy do Veni, najstarszj osaby an Cyprze Półnicnym- same ruiny przeciętne (choć ich wiek robi wrażenie..) - ale widok zapiera dech w piersiach - sama, kręte droga pod górę, misato zbudowane na jej szczycie, widok w cztery strony świata... Znowu mamy u stóp Cypr - góry, turkusowe morze. Potem jeździmy, podziwmay widoki, Angielka też lubi "pipki", choć z mapy wynika, że w skrajny punky chyba nie dojedziemy, bo jest baza wojskowa... Ale nasz Angielka gubiu drogę, potem nie ma gdzie nawrócić... No i (całkowiecie oszołomieni cudo widokami) jadziemy całkiem nieprzejezdną drogą (jak nam się udało?), ignorując wszystkie znaki pt. teren wojskowy (- zawsze można grać  głupią blondynkę - śmieje się Angielka)- docieramy do "pipka" - pod sama granicę w Cyprem Południowym (chyba nas nie powinnao tu być). No tak - jakie życzenie Dzifisz nie wypowie, stanie się...





Angielka jeżdzi z nami po wioskach, wyczytała, że rosnie tu gdzieś najdłuższa winorośl świata, jest uparta, więc mimo, że nikt nie wie, o co chodzi, uparcie szuka. A my podziwiamy widoki i wioski. Znajdujemy winorość, Angielka odwwozji nas w miejsce, gdzie zostawiliśmy plecaki, żegna... Dziękujemy za wspaniały dzień!











To małe niebeiskie to samochod naszej angielki :)




Schodzimy z plecakami do morza, znajdujemy dzika plażę i super miejscówkę w trzcinie, tak wielkiej, że można pomylić ja z bambusami. Pływamy w morzu, trzciny tak doskonale odgradzają nas od reszty świata, że możemy sobie nawet zapalić na plaży ognisko... I toczyć do późnej nocy dyskusje...







Teras puszcza nam ukraińską muzykę, pływamy, patrzymy w ogień, gotujrmy zupe z soczewicy. Jesteśmy tu tak krótko, a juz tyle zobaczyliśmy.... Teras uważa, że to dlatego, że mamy szczęście. Co to znaczy mieć szczęście? 

1 komentarz:

uczi pisze...

podoba mi się 'zaliczać pipki'..