Na Południe
Tatev
Na samym południu Armenii jest jedno z najpiękniejszych miejsc świata - klasztor Tatev... A można tam dostać się najdłuższą linową kolejką świata... Widać stąd góry Górskiego Karabachu - jedziemy?
Południe Armenii to puste, ale piękne góry, serpentyny, majączące w dali białe szczyty, małe wioski, ormiańskie kościółki. Znowu inna Armenia - każdy kraj ma dziesiątki,setki, tysiące twarzy... I widzimy Armenii twarz kolejną. Cicho, spokojnie i pięknie, pięknie,pięknie.
Jedziemy tzw. marszrutką - mili współpasażerowi. Trzeba w Armenii uważać - nie ważne, jak daleko jedziemy, zawsze płacimy za całą trase, więc transport lokalny jest tani, pod warunkiem, że będziemy jechać do końca... Inaczej może okazać się bardzo drogo - i póki nie odkryliśmy tej prawdy, nie raz czuliśmy się oszukani... No - i autostop jest całkiem dobry - choć pamietajmy, w niektórych regionach ruch jest bardzo maly...
Ostatnie spojrzenie na Ararat |
Zatrzymujemy się po drodze - "kiosk" - z winem - wina domowe, w małych, wielkich, gigantycznych butlach, słodkie i wytrawne, białe i czerwone - wina stąd. Tanie, pachnące, można popróbować, nie wiemy, które wybrać, współpasażerowie doradzają. Kupiliśmy - i jest to jedno z najlepszych win, jakie kiedykolwiek piliśmy - jest w nim smak słońce Kaukazu, smak gór, ciszy...
Dobrze byłoby zapomnieć, ile nieszczęścia widziała ta ziemia, dobrze byłoby zapomnieć, że tutaj (jak ktoś napisał) zamiast równolezników i południków przebiegają linie frontu... Widać szczyty Górskiego Karabachu, widać Nacziwan, wiadać Azerbejdżan. Tak blisko, a tak daleko...
Jedziemy kilka godzin, nosy przyklejone do szyb, pijemy wino, przy następnym postoju kupujemy więcej. A potem wysiadamy z małym miasteczku - znajdujemy hotel (nie najtańszy, ale da się przeżyć - jesteśmy wysoko i nie ma mowy o spaniu w naszym namiocie z supermarketu...) - spotykamy wycieczkę Holendrów z przewodnikiem - Irańczykiem. Pijemy wino. Rano łapiemy stopa - przemiły kierowca podwozi nas do początkowej stacji "Skrzydeł Tatew" - powstała kilka lat temu kolejka linowa, duma Armenii jest w tej chwili najdłuższa na świecie. Więc trzeba koniecznie, kosztuje kilka euro - cena całkiem do przeżycia. Nie mamy najlpeszej pogody, ale i tak wspaniałe widoki...
A potem klasztor - stary, ormiański, sam w sobie niezwykle piękny, położony w takim miejscu, że nie wierzymy własnym oczom... Ustytuowany wysoko w górach, na krawędzi głębokiego, malowniczego kanionu. I wychodzi słońce, wspaniale oświetlając nieziemski widok... To miejsce to esencja Armenii, trzeba zwiedzać te cudne, stare klasztory, żeby poczuć ten kraj. Gdzie jest prawdziwa Armenia - na tłocznej ulicy Erywania, w smutnym, biednym miasteczku, w koniakach, czy tu? Jest pewnie wszędzie - ale tego miejsca nie można ominąć...
Zwiedzamy kalsztor, składa się z wielu budnynków, kaplic. Powstał w IX wieku, potem, 500 lat później znajdowal się tu jeden z najsławiniejszych uniwersytetów - powielano tu księgi, tu tez powstały słynne ormiańskie miniatury... Spacerujemy po okolicznych wzgórzach, by widzieć Tatev z daleka... Jesienne słońce, cudne kolory... Wow. Wow. Wow.
Dla Ucziego - paluszek dalej boli.... ;) |
A to wcale nie koliber... :) |
Wracamy przez górskie wioski, jesteśmy w mieście Goris - tu znajduje się ormiańska Kapadocja - sporo mniejsza od tureckiej, ale też malownicza. Mamy plan przespac się w "kamiennym domu" - ale przenikliwe zimno, gdy tylko zaszło słońce zmniejsza nasz entuzjazm... Długo szukamy taniego noclegu - długo i z bólem. W końcu coś znajdujemy, jest już ciemno. Wiele nie pozwiedzaliśmy...
Goris |
I pojawia się temat - jedziemy do Górskiego Karabachu, czy nie.... Ja i Aga jesteśmy jak najbardziej za - Marcin - przeciw. Dyskutujemy, przerzucamy się argumentami, zwycięża demokracja - w końcu jest dwa do jednego... Nie wiemy, czy uda nam się wjechać, miejscowi twierdzą, że tak... Jeśli to prawda, mamy szczęście, zwykle Górskie Karabach jest zamknięty. Odkąd ogłosił niepodległość (i tak nikt nie uzna jeszcze młodego państwa) można tam wjeżdżać. Ale jak i na jakich zasadach - nie do końca wiadomo... Widzielismy szczyty Karabachu - chcemy tam być. Odezwała się w nas podróżniccza tęsknota - choć na chwilę, zobaczyć, jak tam jest... Ta nazwa zawsze elektryzuje - zwykle znamy ją ze złych wieści - o nieustającej wojnie... Zobaczyć, jak tam jest.... Jutro..
Górski Karabach - my studiujemy mape, a Marcina mina mówi - NIE |
1 komentarz:
Możecie mi nadać na poczcie taki baniak wina :)Też cem. Ja głosuje tak jak Marcin. Sorry Winnetou.
Prześlij komentarz