piątek, 1 marca 2013

ERWAŃ


Piękna, smutna Armenia...

U Stiopy w Erywaniu

W Erywaniu spędziliśmy kilka dni - smakujemy Armenii. Własciwie niemal wszędzie można ze stolicy dojechać - Armenia, kiedyś potężne mocarstwo, to dziś maleńki kraj. Zwiedzamy antyczne świątynie, wczesnochrzścijańskie monastyry, ormiańskie kościółki. I wreszcie w całej swej krasie pokazał nam się Ararat! - Nasz Ararat - podkreślają Ormianie. I mamy go na wyciągnięcie ręki przez caly czas...

Pomiędzy odprawą gruzińską a ormiańską jest pas ziemi niczyjej, dobre kilka kilometrów, które wleczemy się z placakami. I padając (ze wspomnieniem gruzińskiej czaczy w głowach) pokonujemy tą straszliwą dziś odległość. Na granicy, w odrapanym budyneczku (kontrast z nowoczesnymi przejściami gruzińskimi) kupujemy wizę - nie udalo nam się do końca sprawdzić ceny - jedni piszą, że 10 euro, inni 20 - a jest tylko 6 - więc dobrze! Urzędnik powoli, sennie wypełnia jakieś druki, przykleja nam kolorowe wizy. Witajcie w Armienii! 

Na granicy - nasze pierwsze spojrzenie na Armenie..


Z granicy udaliśmy się do małego miasteczka, gdzie chcieliśmy zatrzymac się na noc. Mamy ciągle problem z żołądkiem (lekko zaczynając działać leki, które kupilśmy w Gruzji, ale do stanu normalnego jest daleko, poza tym paskudna dolegliwość złapała też Marcina), bolą nas głowy i nasze jedyne marzenie to odpocząć, nic nie robić, o niczym nie myśleć, a jutro zacząć nowe życie ;)
Dojeżdżamy więc do pierwszego miasta. Jest zupełnie inaczej niz w Gruzji - pierwsze skojarzenia - sowiecko, smutno, poważnie, pusto. Całkiem inny kraj. Nie biednej i nie bogaciej. Młodzi ludzie w Gruzji - "militarni", kolorowi, każdy inaczej ubrany, niebbali, radośni, punkowi, hippi. Młodzi w Armenii - bazarowi, dziewczyny "po rosyjsku" - mocne makijaże, wysokie szpilki, bardzo krótki spódnice, obcisłe panterki - mężczyźni - "kaukaski maczo" - skórzana kurtka, obcisłe dżinsy,  sweter w serek, lakier na włosach, wypastowane buty i skarpetki, koniecznie białe, do tego ciemne okolary, takie, jak nosza amerykańscy piloci... Wszyscy tacy sami. Poważni, bardzo na serio. W Gruzji - jak w biednym, ale szczęślwiym, pełnym humoru kraju. Tak "galicyjsko". W Armenii - smutno, mocno postkomunistycznie. Ale to nasze tylko wrażenia. 




Budzimy zainteresowanie, i o ile w Gruzji turystów coraz więcej, tu, widocznie ciągle niewielu. Choć ludzie, choć na poczatku "sztywni", tez okazują się uprzejmi. Każdy chce nam pomóc - ale noclegów nie ma, albo są horrendalnie drogie. To "przypadłość" krajów kaukaskich - w miarę tani transport, dobry autostop, do zniesienia ceny jedzenia i koszmarnie drogie noclegi. W lecie to oczwyście żadenj problem - można spać w namiocie. Ale teraz na namiot za zimno... Starsi państwo, piękny rosyjski, on - były wojskowy, ona - z mocno, starannie pomalowanymu ustami, bardzo elegancka - wspominają dawne czasy, gdy ich świat był od Odessy, po Władywostok. Zresztą nie raz będziemy słyszeć to, też w Gruzji. Też od młodych ludzi - Mogliśmy wszędzie jechać, była praca... A teraz? Jesteśmy zamknięci. Nie ma nadziei. Ale w Gruzji ten brak nadziei przyjmowany jest inaczej - czasem nawet można się z tego pośmiać. A w Armienii jest śmierletnie poważny... A dla nas takie spojrzenie łamie schematy, uczy po raz kolejny, że nie zawsze świat jest taki, jak sobie myślimy, jak przedstawiają go media. I jeszcze nas wiele takich szoków tu na Kaukazie czeka... 





Zwiedziamy - świeżo odnowiona cerkiew - wszystkie świątynie w Armienii, zniszczone w sowieckich czasach, są teraz odnawiane. Więc wszystko wygląda jak plac budowy. Często tablice informują, że pieniądze pochodzą od Ormian z USA, Kanday, Australii... I takich Ormian, którzy przyjechali odlądać ojczyznę przodków, często spotykamy... Na świecie żyje kilkanaście razy więcej Ormian niż w 3 milionowej Armenii. Ormiańska diaspora jest znana, ważna, bogata, znacząca. 

Zwiedzamy, oglądamy, robi się ciemno. Więc pojedzimy do Erewania. Jest już noc, kierowca marszrutki, jakiś niezbyt uprzejmy, gdburowaty. Zjeżdżamy z gór, widzimy w dolinie światła wielkiego miasta. Erewań pięknie oświetlony, połozony na wzgórzach, nad rzeką Hrazdan, całkiem sporą, więc piękny. Jesteśmy w centrum - no, i gdzie będziemy spać? Pisaliśmy wcześniej do Hospitality Clubu i o ile ta oragniazacja zwykle jest niezawodna, tym razem, nie mamy szczęścia. Brak odzewu. Erywań nie jest wymarzonym miejscem dla podróżujących tanio - hotele są horrendalnie drogie, hostele dla obieżyświatów tanie są tylko z nazwy - budżet acomodation.. No, budżet, ale nie nasz... Więc chodzimy po mieście, pytamy. W kafejce internetowej kobieta mówi, że zna tani nocleg, wsadza nas do taksówki i trafiamy do 4-gwiazdkowego hotelu... Ta... Przypominamy sobie, że ktoś na jakimś forum pisał o Stiopie (nazwisko zapamiętaliśmy, bo podobne do Marcina) który ma noclegi koło browaru Kilikia (browaru zapomnieć nie sposób, a Kilikia - czyli Cylicja, to miejsce gdzie spędziliśmy spoto czasu - historyczna kraina w dzisiejszej Turcji). Więc, mimo, że późno udajemy się tam... Idziemy nad rzeką, w dole panorama miasta... Jest i browar. I nagle zaczepia nas mężczyzna - szukacie Stiopy? Z nieba nam spadł, bo nawet nie mieliśmy pojęcia kogo i gdzie o Stipoę pytać.. A jest prawie północ i na ulicach pusto. Potem okazalo się, że mężczyzna, który przyjechał na kilka dni z Górskiego Karabachu, jest gościem Stiopy i wyszedł do sklepu... I zupełnie przypadkiem nas zobaczył... Trafiamy właściwie nie do STiopy, ale do jego brata. Całkiem fajny pokoik, całkiem tanio, idealna lokalnizacja - naprzeciw mamy dworzec autobusowy... Jesteśmy więcej niż szczęśliwi... Zatrzymują się tu miejscowi, przyjeżdżający w intersach, do rodziny, czasem "wtajemniczeni" turyści. Jest kilka razy taniej, niż w "budżet hostelach". A wlaściwiel o Armenii wie wszystko, co zobaczyć, jak najtaniej dojechać...
"Nasz człowiek" z Górskiego Karabachu zaprasza nas na jedzenie, kawę, opowaida o swoim kraju. Zaprasza. Mówimy głośno to, o czym myślimy juz od jakiegoś czau - Chcemy jechać do Karabachu! Oj, jeszcze będzie to ością niezgody... Ale nie uprzedzajmy faktów, na razie jesteśmy w Erywaniu...

Miasto, choć "nie widać" ma bardzo długą historię - osada istniała tu już w VII w. p.n.e.  Długą, burzliwą i krwawą... jak cała Armienia. I uwaga - co dowiedzieliśmy się w trakcie pisania bloga - oficjlana polska nazwa stoliy Armenii to nie EREWAŃ ale ERYWAŃ! Ta drugo, prowidłowa nazwa była używana do czasów II wojny światowej, potem w Polsce używano nazwy Erewań - to nazwa rosyjska, i po upadku komunizmu, oficjlanie powrócona do nazwy "starej". Więc mówimy ErYwań ;)

Rano - cudna pogoda i... Ararat! Piekny, cały widoczny na bezchmurnym niebie, na wyciągniećie ręki. Nie udało nam się w Turcji - mamy Ararat w podarunku od Armeni... W wielką górą w tle, na murku jemy śniadanie. Pytamy miejscowych - czy to na pewno Ararat? - Tak, to NASZ Ararat! - mówią z dumą... Przypominamy - Ararat w calości znajduje się obecnia na terenie Turcji. Ale i tak najpiękniejszy jest ponoć z Armeni...




Mamy szczęście - miuasto całe udekorowane, pełno ludzi - dziś Dzień Erywania - z całego kraju zjechały zespoły, ludzie - defiladyu, koncerty, wieczorem wspaniałe sztuczke ognie. Wszędzie flagi Armeni, ludzie w tradycyjnych strojach, tańce, pokazy... Tłumy, tłumy - radosnie, entuzjastycznie - tak świętuje się tylko w krajach, które od niedawna mają swa wolność (bo młody kraj o starej Amenii mówić nie można). Robi się Armenia radosna, dumna, młoda... Choć na jeden dzień...
































Mieszkamy się z kolorowym, odświętnym tłumem, oglądamy, potem zwiedzamy, chodzimy po mięscie, odwiedzamy meczet szyicki, gmachy, parki, galerie (całkiem ich sporo w Erewaniu), spacerujemy po okolicznych wzgórzach - ciągle towarzyszy nam Ararat. Erewań to nie Paryż, rzym, czy Nowy Jork. Może nie ma tu nic specjalnego - ale całkiem nam przyjemnie, jest tu jakiś urok... No i wspaniałe położenie.... Nawet gdyby Erywań był najbrzdszym miastem świata, jest tak cudownie położony, że same okolice dodałyby mu urody...









Przypomina wielkie sowieckie miasta, dużo się tez buduje, zmienia. Trafiamy na wesołe miasteczko - i cofamy się w czasie - jak w Polsce w latach 7-.ych, kolorowe karuzele, wata cukrowa, strzelnice - jak w czasach dzieciństwa - takich wesołych kaisteczek już w Polsce nie ma... Dzieci z rodzicami, dziadkami, wszystko tzreszczy, olejne farny w jaskrawych kolorach, lepiąca się lemoniada... Wybieeramy dobaleskie koło - i jestesmy wysoko nad Erewaniem, widać Ararat, widać Kaukaz... Cudne widoki. Pod pomnikiem Armenii (potężna rzeźba z mieczem) stare czołgi, samoloty, bawią się na nich dzieciaki. 












Oglądamy zachód słońca nad Araratem. Schodzimy do miasta - nowymi schodami, ze wzgórz prosto do centrum - po drodze galerie, wystawy sztuki współczesnej - schody nowiutkei, dopiero oddane do użytku. WIelkie, na każdym "półpiętrze" galeria. Pracownicy ze świetnym agnielski, opowiadają o studiach w Europie, pracy w USA, o młodych, genialnych artystach, o planach, marzeniach. Nowa Armenia. Nowoczesna, bez kompleksów - na razie tylko kawałeczek Erewania. Wielkie koncerty, sztuczkie ognie. Nie bawimy się całą njoc, bo jutro jedziemy za miasto.







Można zobaczyć dużą cześć Armenii, mając bazę w Erewniu. Wiele największych atrakcji jest w zasięgu podmiejskich busów. Więc jedziemy zobaczyć w pobliskim Garni najlpiej zachowaną świątnie antyczną swiata - świątynię perskiego boga Mitry. Wkoło cudne góry, wąwozy. I światynia - jak nowa... Robi wrażenie. Aż niemożliwe. I jest tu, w Armieni, nie w Turcji, Grecji, Italii - ale wśród ormiańskich klasztorów. 
















WIioska, wino od babuszek, jabłka. Armienia robi się swojska. Ale nie będzie taka jak Gruzja. Ormania mają w sobie smutek... - Kieduś byliśmy światem calym, a teraz jesteśmy marginalnym państewkiem, kiedyż było u nas wszystko, teraz nie ma nic - mówi sgtarszy mężczyzna. Ormianie są zmęczeni. (choć podkreślamy zawsze - to nasze odczucia i doświadczenia). A wkoło takie piękno - ośnieżone szczyty, głębokie wwąwozy, stare, cudne klasztory... I w takiej Armienii można się zakochać. Inaczej niż w Gruzji, gdzie ta miłość to przyjaźń, zabawa, radość. Tu - zadumanie, nostalgia...

Jedziemy też do miejsca zwanego Ormiańskim Watykanem - miasteczka Echmiadżin (ech, ormiańskie nazwy... a do tego alfabet - zupełnie obcy choc piękny - jeden z najstarszych, ciagle używanych na świecie!). To siedziba Katolikosa - zwierzchnika Ormiańskiego Kościoła APostolskiego. 

Już w I wieku do Armenii ma dotrzeć św. Juda Tadeusz i św. Bartosz. 300 lat później Armenia staje się pierwszym krajem świata, który oficjalnie przyjmuje chrześcijaństwo. Powstaje Apostolski Kościół Ormiański, do którego do dziś należy większość Ormian. I świątynie Echmiadżinu pochodzą z III wieku - kamienne, potężne klasztory, też "młodsze" (o kilkaste lat, czyli dalej ponad 1000-letnie) kościły - o typowo ormiańskich sylwetkach, bogato rzeźbione, zdobione freskami... Wiele legend, historii związanych jest z tym miejscem... Ale ciężko nam się skupić - bo ciągle hałas - dużo się tu dzieje, buduje - i dobrze ;) ale do zwiedzanie może to nie najlepszy okres. Pracują ciężkie maszyny, dużo rusztować. Stare mieszka się z ultranowoczesnym - wczesnośredniwieczne budowle są odnawiane, powstają też nowe - tez piękne - świątynie, budynki administracyjne... A w tle ciągle Ararat...



















 CIagle mamy przed oczami Ani - patrzymu na wspaniałe katedry, freski i myslimy - jkaby wyglądały te w ANi? 

Próbujemy w Erywaniu słynnych ormiańskich koniaków :) Szkoda, że przed nami tak długo droga, tyle granic.... Bo chcielibyśmy przywieżć litry w prezencie do Polski... Ech...

Żagnamy się ze Stiopą, z Erewaiem. Jeśli ktoś nie będzie miał gdzie spać w Erewaniu - należy udać sie pod browar Kilikia, naprzeciwko dworca autobusowego - tam w sklepikach pytamy o Stiopę, lub samodzielnie - przed przejściem podziemnym prowadzącym do dworca, skrącamy w lewo w male osiedle... Pozdrawiamy Stiopę i jego brata! :)

Udajemy się na południe. Na razie - zwiedzać klasztory  wwszystkich i tak nie damy rady zobaczyć, ale dlavczego wybieramy sobie ten najbardziej na południe? Niekoniecznie bo najpiękniejszy (pewnie o każdym można by to samo powiedzieć :) - będziemy tam blisko Górskiego Karabachu... Jeszcze nie wiemy na pewno czy tam się udać... Nikt nie jest w stanei nam powiedzieć na pewno, jaka panuje tam sytuacja i czy w ogóle zostaniemy wpuszczeniu. Znowu mamy wspaniała pogodę i bardzo długo widać Ararat. Jest takie miejsce, że od góry dzieli nas kilkanaście kiloemtrów - można go wręcz dotknąć... Potem oddalamy się, Ararat mówi nam "do widzenia". Jedziemy na południe, wzdłuż azerskiej granicy... 

1 komentarz:

uczi pisze...

A jak palec Marcina?
Swietne są te Wasze teksty.Jedne z lepszych jakie czytałem.Powinni Was wydawać.