sobota, 19 czerwca 2010

knıga cz 8

Zrobılo sıe goraca - ponad 40 stopnı - nıe ma jak wedrowka w takım upale po Efezıe - ale skoro turyscı daja rade - przewodnık tez powınıen :)

ı jedzıemy dalej z ksıazka - dzıs bedzıe troche smutnawo - o pozegananıu (choc tego slowa nıe lubıe uzywac - bo sugeruje ze juz tam nıgdy nıe wrocımy - moze lepıej - podowıdzenıanıu - ) Irandıı... A nastepny post tez bedzıe w klımatach celtyckıch - o Kornawalııı...


POZDROWIENIA!!!!


sweet heart of jesus

Na Krisa mówiliśmy „sweet hart of jesus”. Bardzo lubił nucić pieść zaczynającą się od tych słów. Dalej było „have mercy for us”. Tą pieśń powinni stop nucić jego „pracownicy”. Bo Kris nie miał ani grama miłosierdzia.

Kris był potężnego wzrostu, nigdy nie rozstawał się z kijem do hurlingu, miał twarz wyrośniętego dziecka, mięsiste wargi, raczej mało inteligentne spojrzenie. Hurling to celtycka, ukochana przez Irlandczyków gra, o zasadach podobnych nieco do angielskiego futbolu. Kij przypomina kształtem basebolowy, rozmiarem jest jednak o wiele większy i bardziej masywny. Kiedy Kris, nie miał kija w ręce, stał w sieni. Oczami wyobraźni widzieliśmy kij na naszych kościach. Mike był z rodzaju tych, którzy mogą go użyć. To, jakim przerażeniem napawał pracowników, mogło świadczyć, że mogliśmy się tego po nim spodziewać. Chyba dla żartów w kuchni umieścił nr na pogotowie i policję, gdzie należy dzwonić w razie wypadku na farmie.

Dlatego Marcin nosił nóż.

Ogłoszenie Krisa znaleźliśmy w irlandzkim Fasie, odpowiedniku naszego urzędu pracy. Podane warunki pracy, zarobki, pracodawca zapewnia zakwaterowanie. Zadzwoniliśmy – przyjeżdżajcie. Południe Irlandii, mała wioska. Kris wiezie nas na farmę, zadowolony, że mówmy po angielsku i może się z nami dogadac, bo z tym, jak się żali, zawsze jest problem. – Ci, co znają język wolą pracować w mieście – mówi. Dojeżdżamy. Na miejscu namioty z pieczarkami i dom dla robotników - przerobiona ze starej stodoły, sypiąca się rudera – na parterze kuchnia, pralka, stół. Na strychu pokoje dla bulharów. Nasz bez okna, niemiłosiernie duszny, podgniłe łóżko, powierzchnia kilku metrów kwadratocyh, wciśnięty pod dach, tak, że nie ma miejsca, gdzie możemy stać prosto. Za ten pokój dziad będzie nam odbijał od wypłaty 50 euro tygodniowo.

Praca zaczyna się o 6, czasem piątej. Trwa do oporu, nie raz do wieczora. W namiocie, gdzie rosną pieczarki ciemno, duszno. Pełno chemii, szkodliwych ponoć dla człowieka sporów grzybów. Anna z Rumunii, najstarsza tu stażem, mówi, że coraz częściej kręci jej się w głowie, czasem nie może sobie przypomnieć imion dzieci.

Dowiadujemy się, że nie ma zadnych godzinnych stawek, Kris płaci na akord, na początku zbiera się bardzo mało, więc przez pierwsze tygodnie zapłaci nam według uznania, czyli grosze. Dowiadujemy się, że praca w pieczarkach jest jednką z najciężych, jakie można sobie wyobrazić. A praca dla Krisa, to piekło.

Natasza jest Rosjanką z Estonii, kobiecina grubo po 60tce, często płacze. Prosi – ja wiem, że długo tu nie zostaniecie, wszyscy co przyjechali, uszli w Dublin. Zabierzcie mnie ze sobą do Dublina, są tam na pewno fabryki mebli, ja całę życie medla malowałam. Pięknie. Natasza jest z małej wsi wie, co bieda. – Ja już nic potrzebuję – mówi. – Ale dla dzieci… Młodzi, potrzebują pieniędzy, chcą lepiej żyć. Dzieci pracują w Anglii na truskawkach. – Mówią, że to dla mnie za ciężka praca, więc tą tu mi załatwili, nawet nie wiem jak, chyba z jakiegoś ogłoszenia – opowiada. – Żeby choć rok przetrzymać… Nie nie skarżę się do nich, nie chcę ich martwic … Nie możemy zabrac Nataszy. Gdzie by mieszkała? Czy miałaby szanse na pracę?

Jest młody Ukrainiec, wątły chłopczyna, wierzy, że jak nauczy się angielskiego, pojedzie do Dublina, znajdzie dobrą pracę, zarobi masę pieniędzy. – Właściwie to ja wszystko rozumię – zarzeka się. Natasza śmieje się. – Jesteś jak pies, wszystko rozumie, ale powiedzieć to nic nie potrafi.

Raz na jakiś czas czyści się namiot. Namiotów jest kilka, więc sprzątanie wypada średnio raz w tygodniu. Wyrzuca się stare pieczarki, myje wszystko środkiem z dużą zawartości chloru. Od tego też kręci się w głowie, ostry zapach zapiera dech w piersiach, pieką oczy. Raz zaplamiony ciuch nadaje się do wyrzucenia. Potem układa się nowe paczki z torfem na trzech poziomach – każda waży kilkanaście kilo. Układa Anna, po tylu godzinach ledwo stojąca na nogach, my z Marcinem, młody Ukrainiec i Natasza. Kris przykazał surowo dzis skończyć i pojechał do domu.

Jeden silny chłop z trudem może unieść blok. Rosjanka płacze, że nie da rady, że siądzie jej kręgosłup. Z każdego leje się pot, coraz wolniej idzie nam ukłaanie bloków, na dworze już ciemno. Mija 10, 12, 14 godzina pracy. Nie zrobiona nawet połowa. Pytamy Anny, czy musimy dziś skończyć. Nie ma dyskusji, oczywiście, że tak. Kiedy skończymy? Pewnie nad ranem… - A jutro na szósta do pracy? – Pewnie – Anna zła i zdziwiona, że musi nam tłumaczyć oczywiste rzeczy. Lepiej robić, a nie na próżno gadać. Z tego nic nie przyjdzie. Nie raz już tak pracowali i nikt od tego nie umarł. Jak chcemy mieć pracę musimy robić, co nam szef każe. Ona zawsze robi i w ten sposób unika problemów.

Buntujemy się. - Nie, nie kończymy! W tej chwili przerywamy pracę. Kobiety płaczą, jeśli my przestaniemy pracować, nie ma sensu, one same na pewno sobie nie poradzą. – To nie pracujcie, będzie na nas. Zabije nas! – lamentuje Anna. Marcin dzwoni na Krisa. Nie odbiera. Nagrywa się na sekretarkę. – Jest godzina 20a, pracujemy od 16 godzin i nie mamy ochoty pracować ani chwili dłużej. Kobiety płaczą. – Zabije nas! Zabije… Jeszcze nikt nie postawił się Krisowi, nie wiadomo co zrobi…

Rano „sweet heart” wpada czerwony ze złości. Z kijem. Woła Marcina. – Nie mam zamiaru i nie będę pracował po kilkanaście godzin dziennie – mówi Marcin. - Jak będziesz dużo pracował, będziesz silniejszy – cedzi przez zęby Kris. – Jestem wystarczająco silny. Marcin czuje w kieszeni nóż, Kris patrzy na kij.

Pewnego dnia, po pracy Kris zabiera wszystkie kobiety do domu. Jedziemy – ja, Anna i Rosjanka. Pytam, po co? – Sprzątać. Razy w tygodniu sprzątamy mu dom. Płaci, chociaż za to? Ze spojrzenia Anny wiem, że nie powinnam pytać. Sprzątamy spory dom, mocno zapuszczony, ciuchy walają się na ziemi, nie myte naczynia, pranie z całego tygodnia. Wycieramy kurze – zdjęcia – Kris z chłopcami, z którymi trenuje hurling, Kris na zawodach, Kris z bratem…Robię sobie herbatę. Anna kamienieje – jakby wpadł i zobaczył…. Boże…

Innego dnia Ana maluje się, elegancko ubiera. Widać, jaka z niej piękna kobieta, czarne kręcone włosy, ładne ciemne oczy. Perfumy, lekki makijaż. Ciężko uwierzyć, że to ta sama umęczona baba, w starych roboczych ciuchach. Przyjeżdża Kris i zabiera Annę na noc. Ponoć to normalne.

- Za pracę zapłaciłam mnóstwo pieniędzy, kilka rumuńskich pensji, pożyczyłam od rodziny – Anna była nauczycielką biologii, pochodzi z małego miasta. Jej mąż nie ma od lat pracy, mają dwoje dzieci, to jeszcze czasy, gdy w Rumunii panowała bieda. – Pieniądze poszły dla pośrednika, na załatwienie papierów, aby wjechać do Irlandii, na zakup fikcyjnej wycieczki, bilet na samolot, za załatwienie pracy. Pierwsze miesiące – koszmar, śmiesznie małe wypłaty, całe na długi, mordercza praca, przepłakane noce, potem zaczęło zostawać coś dla rodziny. Anna zaczęła przyzwaczajać się do ciężkich dni, do codzinnego zrywania się o świcie, do sposobu, w jaki traktuje ludzi szef. Postanowiła zagryźć zęby i wytrzymać. Tyle, ile będzie trzeba. – Nie mam po co wracać, jeszcze nie spłaciłam do końca długów, nie będę miała w Ruminii pracy, nie będą miała, z czego żyć… Te euro, które co miesić wysyłam to być albo nie być moich dzieci. Anna marzy by ściągnąć męża, potem może dzieci. Kris obiecał wystąpić dla niego o pozwolenie na pracę. Anna czeka. – Mi też kiedyś załatwi pozwolenie – mówi. Obiecał. Trzyma od miesięcy paszport, załatwia. Ale on nie jest najgorszy, naprawdę. Inni mają gorzej. Znam farmy, gdzie dziewczyny nawet do toalety nie mogę wyjść, za każde wyjscie mają odbijane z wypłaty… Uciec stąd? Dokąd? Bez paszportu, bez prawa pobytu, bez pieniędzy…

Kiedyś Anna wypłaciła zaległą wypłatę, Ukraińce, która przepracował u Krisa kilka tygodni i odeszla. Szefa nie było, Anna wiedziała gdzie leżą pieniądze i nie widząc w tym nic zdrożnego, wypłaciła. Kris wpada późnym wieczorem, siedzimy jeszcze w kuchni, Anna poszła wcześniej spać, tego dnia czuła się bardzo źle, nie zjadała nawet kolecji. Słyszymy z góry wrzaski, wyzwiska, trzaśnięcie drzwiami. Kris schodzi. Na drugi dzień Anna ma podbite oko.

Gdy Kris znowu pobił Ane, postanowiliśmy iść na policję. Pracownicy błagali nas, abyśmy tego nie robili. Byli nielegalnie, bali się deportacji, utraty pracy, powrotu do kraju z niczym. Nie powiadomiliśmy ani policji, ani FAS.

Chyba żałujemy.

Po pierwszej wypłacie (po 100 euro za tydzień pracy, codziennie ponad 12 godzin) wyjechaliśmy. Wstaliśmy przed świtem, cichutko spakowali się. Szliśmy przez odludzie, pustą drogą do najbliższego miasteczka, skąd jeździł autobus. Z nadzieję, że nie spotka nas po drodze Kris. Nie baliśmy się, prostu nie mieliśmy go ochoty więcej oglądać.

Mamy dość Irlandii, dość bulharstwa. Wracamy do Polski. Autobus pełen tych, którzy po wejściu Polski do Unii rzucili się na Irlandię. Wracają bez pracy, bez pieniędzy. Jedni klną na pomysł wyjazdu, na tych, co natchnęli ich ideą pracy na Zachodzie. Inni ciągle pełni nadzieji, opowiadają historię o tych, co im się udało. Przeczekają w Polsce pierwszą falę Polaków, odłożą znów trochę pieniędzy, podszlifują język i spróbują znowu. Poznajemy dwóch studentów. Nie znaleźli pracy, szukali w Szkocji, Irlandii, zjeźdzli wzdłuż i wszeż Zieloną Wyspe, zobaczyli spory kawał Szkocji. – Nikt nie zabierze nam tego, co zobaczyliśmy. Planowali być rok. – Rodziny się uciesza, nie starcimy roku. A w przyszłe wakacje znowu spróbujemy. Już wiemy, jak się przygotować, na co liczyć.

W Londynie przesiadka. Dworzec Victoria Station pełen Polaków. Wychodzimy. – Rodacy dajcie papierosa, dajcie funta – zaczepiaja nas podpicie mężczyźni. W autobusie rozmowy. – Jeszcze bym posiedział, ale mam zawiasy i musze się stawić. – Mam dwie kamery i super laptopa – Ja mam aparat, opchnę za kupe kasy, nóweczka – Niektórzy chwalą się, jak zatrudniali się w dobrych hotelach i kradli, potem znikali z rzeczami wyniesionymi z pokojów. Inni chwalą angielskie sklepy z elektroniką, drogimi ciuchami, kosmetykami. – Nikt nie piluje, wynosisz, co chcesz. Opchnę co mam, kupię fajek i wódki na sprzedaż i wracam z powrotem.

CDN

1 komentarz:

uczi pisze...

Rzeczywiście smutnawe.. Tym kijem Krisa bym..