Decyzja nr 1 - zostajemy w Northern Territory, decyzja nr 2 - trzeba wziac sie do roboty :)
Uwiezieni w Timber Creek
Po trzech dniach lapania stopa w Timer Creek zrozumielismy - nigdzie w ten sposob nie zajedziemy :) Trzeba nauczyc sie pokory i poddac sie :) Inaczej spedzimy caly nasz pobyt na poboczach autostrad,w kurzu, skwarze i frustracji. Nie da sie. A jak sie nie da, to tez sie da - tylko inaczej :) Samochodu nie kupimy - moze, gdybysmy tu przyjechali na dluzej... Wiec cieszymy sie tym, co mamy - zostajemy tu, w australijskim outbacku, reszte zwiedzimy kiedy indziej ;) Zreszta - coraz bardziej nam sie tu podoba...
Jestesmy w Timber Creek - wkolo nic - 300 km w jedna i w drugo strone do jakiegos miasta. Na swietnej autostradzie, dobrym samochodem mniej niz 3 godziny jazdy. Dla nas to wielka, niepokonana odleglosc... Podoba nam sie tu, codzienie ogladamy karmienie krokodyli i wszytskie australijskie stwory, krwistoczerwone zahody slonca, spimy w buszu... Tylko - hm.. troche za dlugo to trwa...
A mowili nam probujacy stopa - czekanie kilka dni? Tu to nic dziwnego... Nie, nas to na pewno nie spotka...:) Spotkalo. Po trzech dniach w Timber Creek nie mamy pomyslu co robic, jak sie stad wydostac. Nikt, absolutnie nikt sie nie zatrzymuje (ruch duzy, samochody puste ;) Lapiemy z kareczka i bez, w kapeluszach i bez, z usmiechem i wyrazem desperacji. Stosuje nawet chwyt, ktorego nie lubie, bo to troche oszukiwanie kierowcow - lapie sama, Marcin schowany w krzkach. Ktos chyba zatrzyma sie dla samotnej baby z plecakiem. Nic. Wiekszosc kierowcow zatrzymuje sie tu na stacji benzynowej, jedza cos, wielu wyjezdza z karawan-parku, wiec widzieli nas, mieli czas sie przygladnac - nic. Zmiana taktyki - pytanie kierowcow. Nie mamy miejsca (widac, ze macieee), bedziemy bardzo dlugo jechac, po zatrzymujemy sie po drodze, nie jedziemy tam (to gdze jada??? gdzie mozna tu stad jechac???). Jedni, chyba zebysmy sie nie nudzili zostawiaja nam jakies religije ulotki. Probujemy turystycznych autobusow - w jednym jada nawet Czesi, starsza para - poprosimy kierownika wycieczki, pogadamy z kierowca, moze was wezma. Niestety nie moga, nie mamy ubezpieczenia i jak sie cos stanie, to co? (taaa.. na pewno bedzie wypadek...). Gdy siedzimy ludzie zaczepiaja nas, mili, skad jestescie, az z Polski, witamy w Australii, pomocni, dopoki nie dowiaduje sie, ze nie jestesmy, jak oni samochodem, ze lapiemy stopa...
Nie ma tu zasiegu, w malym urzedzie czegos tam jest interenet, ale pani urzedniczka, mimo prosb, za sprawdzenie maili zada klku dolarow. Na szczeswcie jest woda, wstretna w smaku, ale da sie pic (na wszelki wypadek zakraplamy jodyna). Konczy nam sie jedzenie - w sklpeiku prawie nic nie ma, a jak jest - po koszmarni wysokich cenach. Zreszta i tak koncza nam sie pieniedze, a tu nie ma bankomatu. Tylko ze spaniem nie ma problemu - buszu jest az nadto :) Ale... Trzecego dnia postanwaimy, ze jutro lapiemy w obie strony. Ktos w kocu musi sie zatrzymac, jak bedxiemy lapac w dwie strony nasze szanse rosna dwukrotnie... Z takim postanowieniem o swicie idziemy w kierunku autostrady - dzis musi sie cos zatrzymac. Musi - nie mamy innego wyjscia. Przeciez nie zostaniemy tu na zawsze.
I zdarza sie cud. Jeszcze nie wyszlismy na droge - wola nas kierowca wielkiego 'road traina' - chcecie gdzies jechac? Jak do Katherine - to wskakujcie.... Nie mamy czasu na myslenie - wracac sie, czy nie - zrozszta lepije wracac niz zostac tu na kolejne kilka dni ;) Pewnie, ze jedziemy. Rozsiadamy sie w wielkiej, wygodnej, klimatyzowanej kabinie, kierowca czestuje na zimnymi napojami. Jakos nic nie robi sobie z policji ani z ubezpieczne i innych bzdur, ktorymi zaslaniali sie inni - tak naprawde jesli ktos chce cie zabrac, to zawsze znajdzie sposob...Australijczycy po prostu nie chca sie zatrzymywac...
Jedziemy kilka godzin - i jestesmy szczesliwi - nie dosc, ze w ogole jedziemy, to jeszcze slynnym road trainem, spelnia sie nasze kolejne marzenie. Kierowca jezdzi ciezarowka od niedawna, wczesniej pracowal wiele lat na kopalni. Nigdy w zyciu nie widzial jeszcze sniegu i nie wyobraza sobie, jak to jest, gdy jest mroz. W Katherine dziekuejmy. Odpowida typowym australijskim 'no worries' ;) Tu tez sa super ludzie. Naprawde. Tylko moze przez te kilka dni mielismy pecha i nie spotkalismy ich....
W kathrine znowu spimy nad rzeka, znowu spotykamy Czecha - szczesliwy, spotkal 2 Niemki, robia 'relokation', namawia nas to tego samego. Ale wlasciwie nie wiemy, czy chcemy jechac gdzies daleko. Spodobalo nam sie w Norten Territory. I wlasciwie jest tu calkiem sporo do zobaczenia... Wiec zmiana planow ;) Niech bedzie, jak chce los :) Widac tym razem nie dane nam jechac dalej... Po co sie meczyc, skoro mozemy zostac tu - znajdziemy jakas robote, odwiedzimy miejscowe parki narodowe - Australie objedziemy kiedy indziej :) (przeciez do konca zycia mamy jeszcze czas ;) Wiec plawiac sie w goracych zrodlach - jak przyjemnosc po trzech dniach w skwarze, przy autostradze.... postanawiamy - 1) jeszcze sie poplawic i 2) wracac do Darwin...
I widocznie los, duch opiekunczy podroznikow, czy cokolwiek innego chcialo, bysmy wrocili. Bo rano, gdy udawalismy sie do zrodel (potem zastanowimy sie co dalej) zaczepila nas czarnoskora Francuzka (pol Magaszka). - Co robimy? Jedziemy do Darwin. Stopem... - Ja tez jade, wskakujcie. Tylko drodze bedziemy jeszcze zwiedzac, chcemy zobaczyc Park Narodowy Litchfield... Bedzie fajnie, wykapmy sie jeszcze i ruszamy. Jedliscie sniadanie? Chceci kawy?....
Jedziemy z Karen. W drugim wanie jedzie dwoje Francuzow - Kathy i Juliano, zaraz pod Darwin zabieraja pare stopowiczow - Szwedka, ktora okazuje sie, ze swietnie zna polski (moja mamusia jest Polka, a tatus ze Sloweni) i Portugalczyk. - Rano bylo nas troje, a teraz jest siedmioro. More people, more fun - cieszy sie Karen...
I my tez sie cieszymy - poznalismy wspanialych ludzi i wiara w ludzka rase w nas wrocila :)
1 komentarz:
W sumie fajnie że znów piszecie..
Prześlij komentarz