sobota, 31 października 2009

Australia - jak sie zaczelo :)

Nadrabiany zaleglosci ;)

Ostatnia noc w Azji - pilnie strzezeni :), traktowani jak ViP-y i pierwsza noc w Australii - zaatakowani przez niemilosierne nawadniacze :)

Jak zostac ViPem w Timorze

Niecala godzina lotu - i dwa swiaty - Timor Wschodni i Australia - jak dwie planety. Po osmiu miesiacach w Azji siedzimy przed australijskim lotniskiem zupelnie oszolomieni - jak tu cicho, spokojnie, jak czysto, jak bogato, jak inaczej... I oszolomieni przyroda - wkolo nas papugi, kolorowe ptaki, wspaniale, egoztyczne rosliny - jak bysmy byli nie przed lotniskiem, ale w jakims wielkim ogrodzie botanicznym...

W Dili w jedynym hostelu w miescie jest drogo i niefajnie, na dziko trudno znalezc miejsce, wiec ostatnia noc w Azji postanawiamy spedzic na lotnisku. A czego nie... Wiec jedziemy wieczorem na senne lotnisko w Dili - w okolicy nie ma miejsca na namiot, wszedzie druty kolczaste, obok wielka jednostka wojskowa, wiec siedzimy pod lotniskiem i czekamy az zainteresuje sie nami ochrona :) W nocy nic tu nie lata, wiec zapewne nasza obecnosc wyda im sie dziwna. Dlugo czekac nie musimy - uzbrojeni po zeby panowie przychodza, mamy rano samolot, nie ma problemu, mozemy spac na lotnisku, nawet za bramkami odprawy, bo jest wygodniej, sa komary, ale mozemy rozbic namiot, nie mamy sie czego obawiac, beda nas pilnowac, rano obudza nas na samolot, jestesmy wiecej niz zaproszeni, czy czegos potrzebujemy? Rozbijamy wiec w srodku hali odpraw namiot, podchodzi trzech zolnierzy ONZ - Pracuje dla ONZ, jestem z Jemenu, ochrona zglosila nam, ze bedziecie spac na lotnisku - przedstawia sie nam zolnierz. - Milo mi bardzo. Serdecznie witamy, mozecie spokojnie spac, bedziemy was pilnowac - mozecie byc pewni, ze nic wam nie grozi, milej nocy. A potem jeszcze przychodzi nam powiedziec dobranoc szef ochrony lotniska i tez zapewnia, ze mozemy czuc sie bezpiecznie, ze wszyscy pracownicy ochrony wiedza o nas i tez nas pilnuja... A potem na krotka pogawedke przychodzi mlody Timorczyk, szef 'elektryki', ktory opowiada dumnie o swej mlodej ojczyznie, o swoich marzeniach, zeby zobaczyc swiat, zeby podrozowac, zeby jego kraj stal sie kiedys bogaty, albo co najmniej 'normalny', i tez zyczy nam milej nocy i pokazuje miejsce, gdzie pracuje - jakbyscie czegos potrzebowali.
Wiec kladziemy sie do namiotu - strzezeni przez ochrone, wojsko... :) Jestesmy tej nocy ViPam :) Bardzo mocno strzezonymi... Moze najbardziej w calym Timorze Wschodnim :)

Rano panowie uprzejmie budza nas, zycza powodzenia, zanim pojawia sie pierwsi pasazerowie, zwijamy namiot, potem lot - niecala godzina - pod nami wspaniale gory Timoru, potem ocean i Australia - pierwsze wrazenie - ale plasko.... Dotychczas jechalismy ladem i zupelnie inaczej odbieralismy odleglosc, swiat zmienial sie powoli, istenialy "strefy przejsciowe', mielismy czas na to, by przyzwyczajac sie do nowego, innego, wszystko bylo jakos poloczone, istniala ciaglasc - a podroz samolotem to taki przeskok ze swiata do swiata.
Jeszcze nie zdazyslismy wypic kawy i ladujemy - odprawa - troche sie stresujemy, jeszcze kilka lat temu posiadaczom polskiego paszportu ciezkawo bylo dostac sie do Australii... cztery lata temu beda w Nowej Zelandii pytalismy o australijska wize -i ciezko byloby nam spelnic wszytskie wymagania (stala praca, stan konta, a najlepiej zebyscmy starali sie o wize w Polsce). Teraz uzyskanie przez interenet wizy jest latwe... No, ale nie mamy biletu powrotnego - moze beda sie 'czepiac?'... No, troche pytaja - dlaczego mamy bilet w jedno strone? No, bo tak... przeciez zawsze mozemy kupic... No, racja. Pani z urzedu imigracyjnego informuje nas jeszcze tylko, ze na wizie, ktora mamy nie powinnismy pracowac no i... Witamy w Australii...

Pierwszy szok - spokojnie, czysto (po Azji czujemy sie tu troche nie u siebie, jacys brudni, dziwni, nie pasujemy do tego uporzadkowanego, wysprzatenego swiata) - nie, zeby w Azji bylo jakos bardzo brudno... Ale czujemy sie mocno w innym swiecie, niemal na innej planecie - a najbardziej szokujace sie, ze to tak blisko - choatyczny, pelen problemow i bardzo biedny Timor, ludzie zyjacy w byle jak skleconych chatkach, wychudzone dzieci, malpy,ktory, gdy wyciagamy aparat, wyszczerzaja na nas zeby, i w panice uciekaja, bo mysla, ze to karabin, wielki problem z malaria i bogata, syta, czysta Australia, dobrze ubrani, zadowoleni ludzie, swietne samochody - i kolejny szok - po Azji, gdzie ciagle ktos nami sie interesowal, zaczepial nas, pytal - czasem zeby naciagnac, namowic na cos, ale zwykle, po prostu zeby pomoc, poradzic, upwenic sie, z wiemy, gdzie isc, mamy gdzie spac - tu nikt nie zwraca na nas najmniejszej uwagi. Troche to odpoczynek, bo bycie ciagle w centrum zainetersowania meczy - ale i troche to przerazajace - taka 'zachodnia' obojetnosc...

Siadamy przed lotniskiem. I nie chce nam sie stad ruszac - wkolo pelno kolorowych ptakow, na eukaliptusowych galeziach hustaja sie wielkie kolorowe papugi... Jak tak jest tylko na lotnisku, to jaka jest reszta....:)
No, ale czas udac sie do Darwin - oczywiscie, jak na Australie przystalo autobus z lotniska kosztuje jakies koszmarne pieniadze - no, ale od czego jest stop - jeszcze dobrze nie zaczynamy lapac - zatrzymuje nam sie przemila Australijka - Jedziecie do miasta? - pyta. Wsiadamy, zadowoleni, po pierwsze, ze mamy stopa do miasta, po drugie, ze skoro tak szybko zlapalismy cos z lotniska (co zwykle bywa trudne), w dodatku zatrzymala nam sie samotna kobieta - autostop w Australii zapowiada sie wysmienicie.. (oj, glupi ludzilismy sie hehe, mile zlego poczatki ;)). Australijka obwozi nas po Darwin, opowiada o miescie, w ktorym mieszka od kilku lat i o swoim rodzinnym, polozonym w srodku pustyni i niemilosiernie goracym Tennents Creek.
Darwin jest senne, wlasiciwie to kilka ulic, otoczonych osiedlami centrami handlowymi, cale nowe - odbudowne po slynnym cyklenie Tracy, ktory obrocil miasto w ruine. Darwin polozne jest na polwyspie, wiec wkolo ocean - oczywiscie nie ma mowy o kapieli, nawet miejscowi nie zamaczaja nawet w wodzie palca, a nawet nie zblizaja sie do plazy - krokodyle (kilkumetrowe bestie - mamy nadzieje zobaczyc choc jednego...), rekiny i meduzy, z ktorych spotkanie prawie na pewno skonczyloby sie smiercia (tych niekoniecznie chcemy ogladac). Zreszta przy plazach zakazy kapieli, lub co najmniej ostrzezenia... Jak wyczytsalismy kiedys w przewodniku - w Australii jedynym bezpiecznum miejscem do kapieli jest wlasna wanna...
Darwin to stolica Northen Territory , ausraljskiego outbacku, najbardziej dzikiej czesci Australii, i jak twierdza miejscowi - tu moza zobaczyc 'prawdziwa Australie'. Na tych terenach mieszka najwiecej Aborygenow - ktoyech tez mamy nadzieje zobaczyc - no i ledwo wysiedlismy z samochodu juz witaja nas Abory (taki skrot sobie wymyslilismy)- Witaj bracie (mowia ze specyficznym akcentem), Witaj w Australii, milo nam, masz moze papierosa? Masz moze dwa dolary? Dwoch dolarow raczej nie mamy (czy my wygladamy na bogatych turystow?), papieros znajdzie sie - jeszcze z Indonezji, mocno oszczedzany, no, ale Aborygena nie poczestowac... (naiwne pierwsze dni ;) - a nasz nowy znajomi pociagajac z butelki wino pali jednego, jeszcze dobrze nie gasi, prosi o drugiego, a gdy 'zarzadzamy ewakujace' wola jeszce z petem w zebach - a nie dalibyscie jeszcze jednego? No, witajcie w Australii... Idziemy do centrum, mijamy cale tlumy Aborygentow, w wiekszosc pijani, siedza grupami na trawniku, pija, pija, krzycza, czasem sie poprzpychaja... Troche bardziej 'romantycznie' wyobrazalismy sobie rdzennych mieszkancow Autralii... No, coz - pozbywamy sie pierwszych zludzen...

Krecimy sie po Darwin, troche 'backapakersow', troche turystow, goraco, leniwie, drogo. Szokuja nas ceny w hostelach - 30 dolarow za dormitorium. Drozej niz gdziekolwiek na swiecie.... W glowach im sie poprzewracalo, ale od czego jest plaza, miejsce krzaki - Darwin jest zielone, wiec nie powinn byc problemow... Az za zielone... Rozkladamy sie na lawkach na nadmorskim trawniku. W srodku suszy jakos soczysta zielen trwy nie budzi naszych zastrzezen ( a powinna) - rozkladmy sie na lawkach, spi sie calkiem fajnie (i bezstrsowo, bo nie mamy jeszcze pojecia o wojnie, jaka policja wydala spiacym na dziko backakersom i grasujacych w Australii psychopatach ;) - i nagle, gdzies kolo 4 nad ranem - szok - leja sie na nas strugi wody. Jeszcze nie do konca obudzeni, nie wiemy, co sie dzieje - skad deszcz w srodku pory suchej... Potem orientujemy sie, ze to nawadniacze - woda pod sporym ciesnieniem leje sie z nich strumieniami (a ponoc maja w Australii deficyt wody - no, chyba nie tu...)- i zanim nie przekonamy sie, ze to wcale nie potrwa tylko chwile i ewakuujemy sie na plaze (jakos zapomnielismy o krokodylach), poza zasieg 'sprinklersow' jestesmy mokrzy do suchej niki. I rano, gdy wkolo susza, rozkladamy nasze przemoczone rzeczy, ociekajace woda spiwory... Na szczescie mocne ausytralijeki slonce blyskiem je suszy. I tak poznalismy najwiekszego wroga 'longgrasowcow' - sprinklersy. Ile byloby w Darwin miejsca do spania - gdyby nie zlosliwe nawadniacze - rozstawine doslownie wszedzie, nawet w miejscach, gdzie wydawalaoby sie, nikt nigdy nie zaglada. Teoria spiskowa glosi, ze porozstawiane sa czasem zlosliwie, aby utrudnic zyce spiacym na dziko. Ci ostatni zreszta mocna z nawadnianiem walcza - co jakis czas 'sprinklersy' sa niszczone. Pewnego dnia miasto obiegla "radosna' wiadomosc - ktos wlamal sie do 'sprinklerosowego' centrum dowodzenia (jakkolwiek by to nie brzmialo to zwykla skrzynka), powyrywal kable, poniszczyl i tej nocy nie beda dzialac, a moze i jutro nie zdaza naprawic... No, ale to juz szczegoly z zycia 'longgrasow' - o czym w ktoryms z kolejnych postow... Na razie jeszcze nie wiemy, ze oto dolaczyslimy do slynnego i ekskluzywnego grona australijskich 'longgrasow' :) Nie wiemy tez kolejnej nocy, gdy rozkladamy sie pod drzewem na plazy (bardziej realna wydaje nam sie grozba pomoczenia niz krokodyli)... Zreszta mile spedzamy drugi dzien w Darwin - zwiedzamy miasto, objadamy sie tym, o co w Azji bylo trudno (chleb, zolty ser, mniam, mniam...), wieczorem sluchamy koncetru - w Darwin trwa festwial, juz w drugi dzien 'wyleczyslimy sie' z czestowania Aborow papierowsami i czymkolwiek innym (grozi to bankructem :)... I zaczynamy czuc sie w Australii coraz bardziej swojsko. Budzimy sie na plazy, spaceruja ludzie z pieskami, mowia nam 'dzien dobry' i zgodnie z planem udajemy sie na stopa...Na pewno bedzie milo,latwo i przyjemnie - no i zobaczymy slynny 'outback'....

1 komentarz:

uczi pisze...

A węże i jadowite pająki? Mamo..