Polnoc - Poludnie
To dwa rozne Wietnamu, dwa rozne swiaty - zimna, deszczowa ponura troche Polnoc, niezbyt przyjazni jej mieszkancy, i sloneczne, gorace i o niebo przyjazniejsze Poludnie. Kilnakascie dni zajelo nam przemierzenie calego prawie Wietnamu - od stoleczego Hanoi do serca Poludnia - Sajgonu.
Chcielismy uciec od turystycznych gett, dobrze zorganizowanego i odcietego od rzeczywistosci Wietnamu swiata backpakersow - niezupelnie nam sie udalo. Tylko tak mozna podrozowac tanio, wyjscie poza swiat "westenersow", wbrew pozorom, oznacza zwiekszenie wydatkow. I to mocno odczuwalne.
Tak bylo w Hanoi - stop - po wielu godzianach, poddajemy sie. Pociag - koszmarnie drogi, nawet najtansza klasa. Probujemy lokalnego autobusu - cena przyzwoita, kupujemy biletu, zadowoleni idziemy w kierunku rozklekotanego pojazdu.. koniec radosci, kierowca zada oplaty za bagaz - kilku dolarow od osoby - nie ma mowy o targowaniu sie - Nie chcecie placic to wynocha - pokazuje zniecierpliwiony. Nie zaplacimy - taniej wyjdzie nas podroz turystycznym autobusem i nikt nie bedzie zadal od nas jakis wzietych z kosmosu cen. Oddajemy bilety, pytamy w kasie, czy jest jakas oplata za bagaz - nie ma, ale jak kierowca chce jakies pienaidze to jego sparwa, wy "westenersi" powinniscie placic wiecej. Mamy szczescie - Wietnamska mowiaca po agnielsku poamaga nam zwrocic bilety, tez uwaza, ze my westenersi powinnismy placic wiecej... No, dobra...
Wiec taniej, sporo taniej wychodzi autobus turystczny, w dodatku zupelnie bezstestresowo, nie trzeba szukac dworca, autobus zabierze nas z centrum i zawiezie pod hostel, zasmakujemy wygodnego zycia turysty, ktory nie musi sie o nic martwic... Jest transportowany, przekazywany z autobusu do hotelu, z hotelu do autobusu...
Po drodze mamy kilka godzin przerwy na zwedzanie Hoy An... Witamy w latwym, wygodnym swiecie turystrow.. Ale taniej sie nie da...Autobus pelen turystow, niektorzy probowoli, jak my podrozowac na wlasna reke - jak my, zrezygnowali.
Jedziemy cala noc - rano budzi nas slonce, odmiana po chmurnej pogodzie Hanoi - mijamy pola ryzowe, jaskrawo zielone, czasem male, zadbane domki otoczone bananowcami - calkiem tu inaczej. Jestemy na Poludniu. W Hue odczujemy to mocnie j - tu jest naprawde goraco! A jeszcze nie tak dawno trzeslismy sie z zimna i nie wierzylismy, ze gdzies na swiecie moze byc cieplo :)
Hue jest stare, spokojne - stary Wietnam w idealnej harmonii z postkolonialnymi budynkami, z drewnianymi plywajacymi domami-lodziami na rzece, nikt nas nie zaczepia, ceny spadly do calkiem przyzwoitego poziomu... Hm... Podoba nam sie Poludnie. Jedziemy dalej do Hoi An - tez stare miasto, tez nad rzeka, tez piekne, spokojne... Idziemy na plaze - 5 km w upale, ale po drodze rzeka, nad nia gaszcz palm kokosowych, odbijaja sie w turkusowej wodzie, tanie kokosy prosto z palmy. Plaza calkiem, calkiem, wysadzana palmami, woda moze nie krystalicza, ale calkiem czysta - wiec bedziemy sie lenic. Trzeba tylko znalezc tani nocleg - no i tu kapa.. Ceny zaczynaja sie od kilkunastu dolarow, nic dla nas. No wiec siadamy sobie na murku, zmierzcha sie, moze gdzies w krzakach znajdziemy miejsce na namiot... I podchodzi naciagacz, oferuje drogie hotele, mowimy ze nie.. tyle nie zapalcimy, wiec naganiacz smieje sie - cos sie znajdzie - w okazuje sie, ze na zapleczu loklanej knajki jest pokoj, maly, ale tani.
Niby dlugo nie smazylismy sie na palzy, wiecej spacerowalismy, ogladali muszelki, kraby, plywali - ale na drugi dzien nie mozemy sie ruszyc - jestesmy spieczeni na ognista czerwien. Klniemy na wlasna glupote - nie ma szans na zalozenie plecaka... Wiec mamy przymusowy postoj. I nauczke - nie igrac ze sloncem...
Po dwoch dniach ledwo idac udaje nam sie dostac do miasta, oczywiscie bierzemy turystyczny autobus - nie ma mowy o szukaniu czegokolwiek, nasze plecy, nogi, wszytsko co sie da, plonie.... Nawet noc w autobusie, niby wygodnym jest meczarnia. No tak, cena za glupote.. :)
Nha Thrang - nasze ulubione miasto w Wietnamie. Niby nic szczegolnego - zwykle miasto nad morzem, ale to miejsce, gdzie mozna spedzic kilka dni. W Nha Thrangu mozna znalezc tani, wspanialy pokoj. Nasz ma wielki balkon, telewizor (czasem przyjemnie popatrzec na HBO :), mamy 100 metrow do plazy - a wszystko za niecale 2 dolary od osoby..... Ludzie mili, jedzenie tanie i drogie, wieczorem mozna z miejscowymy usiasc przy piwie - za dwa litry niecaly dolar swietnego lanego piwa... (Marcin w siodmym niebie). Ceny takie same jak dla lokalnych - miejscowi przysiadaja sie, rozmwiaja, wypytuja o Polske, ciekawi pytaja o wszytsko, o tym, jak u nas bylo z komunizmem, czy teraz lepiej, czy gorzej, jak wyglada polska, ile sie zarabia, ile wydaje, opowiadaja o Wietnamie. Penego wieczoru starszy Wietnamszyk zali sie - Jestem we wlasnym kraju, a nie mowie po wietnamaksu, naprawde - przekonuje dobra angielszczyzna. - Jako male dziecko bezdomny paletalaem sie po ulicach Sajgonu, potem znalazlem sie we Francji i cale zycie spedzilem w Paryzu, teraz na stare lata wrocilem - do domu... Tylko po wietnamsku tak slabo mowie...
Pewnego dnia wracamy z plazy, Marcin rozglada sie za knajpa - podchodzi Wietnaczyk - mam piwo - przynosi skads stolik, krzesla, piwo - Lubie tan kraj... Gdzie stoisz tam knajpa (kto tak powiedzial?:)
Woda krystaliczna, olbrzymie fale.... Nie chce nam sie wyjezdzac...No, ale trzeba sie ruszyc...Gdzie? Na nastepna plaze - kilka godzin dalej - Mui Ne - tym razem tylko plaza i bungalowy - przyjezdzamy w srodku nocy - spotykamy samotna Szwedka z walizka - jest srodek nocy, wiec za wczesnie na szukanie czegosc do spania, wiec siedzimy, gadamy i nagle pytania - A co w ogole robicie tu w srodku nocy? A co ty robisz tu w srodku nocy? Nasza histria jestr banalna - wysiedlismy z autobusu. A Szwedk poklocila sie z chlopakiem, spokowala sie, wyniosla i szuka czegosc do spania...
Znowu lenistwo, plaza... No, ale trzeba wziasc sie do roboty.. Czeka Sajgon... POdobno straszliwie goracy...
2 komentarze:
Zdjęciami tych plaż wywołujecie depresję..
Noooo już wydawać by się mogło, że mafia jajowobagietkowa Was zmogła... A tu proszę, prosperity :)
Prześlij komentarz