niedziela, 12 kwietnia 2009

Halong Bay

Tam gdzie smok wchodzi do morza a miejscow bija (czasem) :)



Kiedy olbrzymi smok schodzil z gor, naraobil niemalego zamieszania - postracal ogonem skaly, szczyty cale, potem calosc zalalo morze i tak powstala Halong Bay, miejsce ktorego nie moze przegapic zaden turysta w Wietnamie... W Zatoce spedzilismy 3 dni - smoka nie spotkalismy - ale calosc calkiem, calkiem... Nie wszystko tak piekne jak na folderach turystycznych, woda niezbyt czysta, ale setki spiczastych gor w zielonym morzu i rybackie wioski na wodzie musza robic wrazenie :)



Pierwsze chwile w rajskiej zatoce - oczywiwcie zepsute przez kierowce autobusu ktory nie dowiozl nas do miasteczka, tylko kazal wysiasc kilka kilometrow wczesniej (i za nic w swiecie nie udalo sie nie wysiasc z autobusu :( - po to, abysmy do centrum jechali taksowka... Nic z tego, idziemy na piechote :) Troche sobie podreptalismy - i jest :) Gory, morze - wyglada super, choc pogoda troche pochmurna, ale morze szare, ponure niebo dodaje wszytskiemu jeszcze wiecej uroku...



Po drodze spotykamy Kanadyjczykow, ktorych zobaczymy jeszcze kilka razy na naszej trasie - fajnie spotyka sie ludzi, a zdarza sie to czesto, bo wszyscy jada mniej wiecej ta sama trasa i w podobym tempie. Wiec za kilka dni bedziemy spaceroweac plaza - i znowu "nasi"Kanadyjczycy, a potem znow w jakims miesce na poludniu - znowu sa :)



Spimy w niedrogim, jak na tak turystyczne miasto i calkiem milym hostelu - zreszta o nocleg tu nietrudno, co krok zaczeoiaja nas "naganiacze", licytuja sie, kto ma taniej, nawet dochodzi do klotni. Rano spacerujemy wzdluz brzego, patrzymy za wystajace z morza wapienne, porosniete dzungla gory... Przyplynal giantyczny, luksusowy statek z Wielkiej Brytani, na lad wysiedli jego pasazerowie, ceny poszybowaly w gore...

Wietnamczycy lubia kasowac turystow 2, nawet 3 razy drozej niz miejscowych, przynajmniej ci z Polnocy, bo, jak obiecuja przewodniki i spotkanie podroznicy, na Poludniu ma byc o niebie lepiej... Pytamy o jajko (znowu!) zasmazane z jakimis warzywami, sprzedawaczyni zada 10 tys. dongow za maly placek, w koncu staje na 10 tys. za 2 sztuki, cena dogadana, kobieta podsmaza, podaje i zada teraz 7 tys. za sztuke - mowimy ze mialo byc 5 - no to teraz jest 10 za sztuke - mamy dosc, mowimy, ze w takim razie wcale nie kupujemy, nie chodzi tu nawet o te pare tysiacy, ale o to, ze kobieta oszukuje nas w zywe oczy, wiec nie kupujemy i koniec - no i zaczyna sie, kobieta szarpie nas za plecaki, wyrywa nam rzeczy, zabieta wode, wrzeszczy - zaczyna sie szarpanina (Aga ma nawet odbite na ramieniu palce ;)... Troche poszarpalismy sie i slyszac za soba wyzwiska poszlismy glodni dalej... Wietnam... Ale nie wszyscy sa tacy... Nie mozemy "obrazac" sie na caly kraj... Zdarza sie... Czasem latwo popasc w przesade, wrzucic caly kraj do jednego worka - wszyscy to oszusci i zdziercy, traktujacy nas jak chodzace skarbonki - trzeba uwazac, aby tak nie myslec - bo przecie takie myslenie nie ma sensu, zamyka tylko czlowieka, separuje go od kraju...



Wiekszosc turystow kupuje na Zatoke wycieczki i pewnie nie wychodzi to wiele drozej niz samodzielne zwiedzanie - ale ie lubimy wycieczek, wolimy sami decydowac kiedy, gdzie i na ile sie zatrzymamy. Ale calego turystycznego ïnteresu"nie sposob uniknac - kupujemy bilet na statek na wyspe CatBa, polozona w srodku wapiennych wyspek - kupujemy w oficjlanej kasie, ale i tak trafiamy na wycieczkowy statek... Nie da kupic sie rejsu prosto do wyspe, wiec mamy w cenie takze kilkugodzinne zwiedzanie, wlasciwie - dlaczego nie? Plyniemy z samymi "wycieczkowiczami", spotykamy po drodze inne spataki - turysci biali ze zlosci, awanturuja sie z obsluga statku - zaplacili za wycieczke, a od kilku godzin ich statek stoi w jednym miejscu, "przyjmujac"coraz to nowe "delegacje"sprzedawcow...

Zwiedzamy potezne jaskinie, podswietlone we wszytskich mozliwych kolorach, plywamy po zatoce - skalistych wyspeke jest setki, tysiace, co miniemy jedne, juz widac nastepne... Jest i nasza CatBa - malenka, gorzysta, ze wspanialym widokiem na HalongBay. Wynajmujemy na caly dzien kajaki - i hm... kto i co mogl zgubic? Oczywiwcie MARCIN! - A co zgubil? Nie zgadniecie - wioslo... Naprawde! Choc na swoje usprawiedliwienie ma to, ze wypuszczone z reki wioslo od razu zatonelo... A w niezbyt czystej wodzie nie dalo sie zanurkowac... Na szczescie zguba uszla na sucho :)

Plywamy wsrod wyspeke, malych zatoczek, czasem jest tak cicho i pustko, jakbysmy byli zupelnie sami na swiecie. Mnostwo w Zatoce wisoek - plywajacych rybackich osoiad, gdzie zycie wyglada tak samo, jak setki lat temu... Obszczekuja nas psy, machaja dzieciaki, mocno czuc rybami - a wkolo wyspepki, wysepki... Gdyby tylko woda byla czystsza...

Z Halong Bay plyniemy na brzeg, do malego miateczka, ktore rzadko widzi turtystow - i tu nasza dobra opinia o Wietnamie i jego mieszkancach wraca - ludzie sa tu tak mili i pomocni, jak w niewielu miejscach na swiecie. Zaczepia nas taksowkarz - nie, nie chcemy taksowni, nie szkodzi, mezczyna tlumczy nam jak dojsc na dworzec, zebysmy na pewno trafili, daje nam wielka, porzadna mape miasta, serdeczniua macha na dowidzenia. Pociagiem jedziemy do Hanoi, stamtad udamy sie na Poludnie...

2 komentarze:

Anonimowy pisze...

Drogie jaja...
Ciężkie wiosła...
Robią sobie z was jaja...

a Polsce tak pięknie!

było wyjeżdżać? ;)

uczi pisze...

Świat się zmienia a Marcin ten sam.To przywraca wiarę w ludzi.. :)